piątek, 19 sierpnia 2022

HAMMER KING - Kingdemonium (2022)


 7 lat działalności i 5 albumów studyjnych to naprawdę niezły wynik. Na szczęście niemiecki Hammer King to coś więcej niż tylko dobrze działająca maszyna do tworzenia nowej muzyki. Nie idą w ilość, ale i w jakość. "Kingdemonium" ma premierę rok po wydaniu "Hammer King" i choć płyta jest bardzo udany, to jest to paradoksalnie najsłabszy album tej formacji.

Niby dalej mamy kontynuację tego co grali wcześniej, niby dalej jest to wysokiej jakości heavy/power metal, z wyraźnymi wpływami takich zespołów jak Ross The Boss, Manowar, Hammerfall czy Stormwarrior.  Wizytówką Hammer King jest wokalista i gitarzysta Patrick Fuchs, który decyduje o stylu kapeli. Jego wyrazisty i charyzmatyczny wokal robi tutaj robotę. To dzięki niemu band ma swój charakter, a płyta jest melodyjna. Niby wszystko jest tak jak być powinno. Unosi się rycerski klimat, jest gdzieś w tym epicki klimat, jest i melodyjnie. Tylko jakoś to wszystko już nie powala na kolana jak na poprzednich płytach. Tak jakby troszkę formuła się wyczerpała i zabrakło pomysłu na ciekawe hity, które by zapadły w pamięci. Mimo pewnych wad i nie dociągnięć to wciąż pozycja obowiązkowa dla maniaków gatunku. Czy ta piękna okładka może zwiastować katastrofę?

Początek krążka jest naprawdę udany. Zaczynamy od melodyjnego "Invisible King" , który zachwyca chwytliwym riffem i wciągającym refrenem. Rasowy killer, który może przypominać wiele kultowych zespołów. W swojej kategorii utwór niezwykle udany. Bardzo dobrze zapowiedział album singlowy "Pariah is my name". Szkoda, że to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Niby proste motywy, a cieszą najbardziej. Czy tylko ja słyszę w "We shall Rise" motywy z "Nostradamus" Judas Priest? Wsłuchajcie się w początkową melodię i może też dostrzeżecie podobieństwa. Sam utwór szybko nabiera cech epickich i to coś dla fanów Manowar czy Ross The Boss. W podobnych klimatach utrzymany jest stonowany "The 7th of the 7 kings" i choć kawałek ciekawie się zaczyna to nic więcej z tego nie wynika. Szkoda, bo zmarnowano potencjał na coś pięknego. Tytułowy "Kingdemonium" niby utrzymany jest w szybszym tempie, ale sam refren jakiś taki średni, a główny motyw gitarowy też mógłby być bardziej pomysłowy. Kolejną perełką na płycie jest energiczny i niezwykle chwytliwy "The four horseman". Tak to jest Hammer king jaki uwielbiam. Miłym dodatkiem jest gościnny występ Rossa The  Bossa w "Guardians of the realm". To kolejny stonowany kawałek o podłożu epickim, niestety też troszkę nijaki w swojej stylistyce.  Z tych rozbudowanych, bardziej epickich kawałków na uwagę zasługuję zamykający album "Age of urizen". Dużo się dzieje i nie nudzi swoją rozbudowaną formą.

Nie powiem, czekałem na ten album i liczyłem że zrobi na mnie takie wrażenie jak poprzednik. Myliłem się. Dostałem tylko dobry, który już tak nie zachwyca jak poprzednik. Brakuje ciekawych pomysłów, a przede wszystko przebojowości. Zmarnowany potencjał, jak dla mnie.

Ocena: 7/10

2 komentarze:

  1. Te pierwsze kawałki na płycie brzmią naprawdę świetnie, następne też są bardzo dobre. To moje wrażenia po pierwszym przesłuchaniu.
    P.S. Nostradamus, obok Turbo, uznaję za najsłabszą płytę Judas, chociaż z zupełnie innych powodów. Turbo to był pokłon epoce syntezatorów, a Nostradamus to pokłon... , nie to przejaw judasowej megalomanii, Judas Priest z tego wyszedł, a taki Iron Maiden niestety już nie. Motywu z Nostradamusa oczywiście nie pamiętam, z tamtej płyty pamiętam z 1 ( jeden ) kawałek. Ktoś pamięta więcej ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieczęsty to przypadek, że utwór tytułowy jest najsłabszy na płycie, a tak moim zdaniem jest w tym przypadku. To ich najsłabsza płyta ?
    Poprzednie muszą być rewelacyjne, bo ,,Kingdemonium,, to naprawdę dobry album.

    OdpowiedzUsuń