piątek, 16 lutego 2024
DURBIN - Screaming Steel (2024)
A o to gwiazda młodego pokolenia, która zrodziła się w programie talent show o nazwie american idol. Tak James Durbin wykorzystał swoje 5 minut i szybko załapał się do Quiet Rior, ale jego kariera nabrała rozpędu po wydaniu świetnego debiutanckiego krążka i równie świetnego popisu wokalnego w supergrupie o nazwie Cleanbreak. James Durbin jest na fali i nie dziwi, że teraz po 3 latach wydaje swój drugi solowy album. "Screaming Steel" to hołd dla heavy metalu lat 80, dla wielkich zespołów jak Iron maiden czy Judas Priest, które ukształtowały styl w jakim porusza się Durbin. Tej pozycji nie można pominąć.
Sama okładka, kolorystyka, styl, nieco przypomina mi miks "Screaming for Vengeance" i "Defenders of The Faith". Ten kicz lat 80 jest widoczny gołym okiem. Samo brzmienie i styl zawartych kompozycji to też również hołd dla tamtej ery heavy metalu. Nie ma tutaj eksperymentowania i trochę bazujemy na nostalgii i dość znajomo brzmiących dźwiękach. Wszystko jest dobrze zrealizowane i słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Jest przebojowo, melodyjnie i nie brakuje hitów, tylko jakoś odnoszę wrażenie, że płyta ustępuje poprzedniej, a nawet debiutowi Cleanbreak. Mimo pewnych niedociągnięć, czy słabszej mocy przebicia to wciąż materiał dojrzały i warty uwagi maniaków heavy metalu.
Tym razem dostajemy 41 minut muzyki i w zasadzie dostajemy proste i łatwo wpadające w ucho strzały. Jest prosto, melodyjnie i z nutką nostalgii. Nie ma długich utworów, nie ma epickich zrywów, a przydałoby się coś epickiego, z rozmachem na koniec płyty. Pierwsze dwa kawałki w postaci "Made of Metal" i "Screaming Steel" to uroczy heavy metal, który bazuje na brytyjskiej klasyce lat 80. Jest sporo nawiązań do Judas Priest czy iron maiden, co cieszy. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest przebojowy "Hallows", z niezwykle melodyjnym riffem. Nic nowego tu nie uświadczymy, ale sporo tutaj szczerości i miłości do metalu lat 80. Durbin ma smykałkę do tworzenia ciekawych utworów i to jeden z nich. Stonowany i nieco mroczniejszy "Power Of The Reaper" zachwyca partiami gitarowymi, mocnym wyrazistym riffem i marszowym tempem. W końcu jakieś urozmaicenie i element zaskoczenia. Dużo żelaznej dziewicy uświadczymy w "Blazing High", choć brakuje mi tutaj trochę pazura i ognia. Taki nieco miałki wydźwięk ma ten utwór. Znów mamy piękny, marszowy kawałek w postaci "beyond the night". Bardzo pomysłowy główny motyw i niezwykle chwytliwy refren. Durbin czaruje tutaj. Nijaki jest "Tear them down", gdzie ocieramy się o hard rock, zaś zamykający "rebirth" to banalny i przepełniony melodyjnymi partiami gitarowymi kawałek. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy słuchaczowi. Durbin potrafi odnaleźć się w takich kompozycjach, które balansują na pograniczu heavy metalu i hard rocka.
Nie udało się powtórzyć sukcesu debiutu, nie udało się nagrać płyty równej i takiej która by rzucała na kolana. "Screaming Steel" to bardzo metalowa płyta, która swoje korzenia ma w latach 80. Durbin dobrze czuje się w takich klimatach i nie kryje zamiłowania do klasyki gatunku. Płyta godna uwagi i wysłuchania do końca, bo jest tutaj sporo wartościowej muzyki. Durbin okazał się kimś więcej niż gwiazdą programu american idol. To prawdziwy heavy metalowy wokalista, który ma swój styl i który ma coś do powiedzenia na scenie heavy metalowej. Pozycja godna polecenia i miło jest śledzić jak taka gwiazda nie marnuje się, tylko ciężko pracuje na swój sukces. Brawo!
Ocena: 8/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pierwsze co zwraca uwagę to skład zespołu, wymienieni zostali wszyscy instrumentaliści, a na gitarze obecnie wywija niezmiernie aktywny w ostatnich latach, Aldo Lenobile. Zespół zagrać potrafi, wystarczy posłuchać,, Hallows,, , brzmienie też pozostało niezmienne, wyraziste z bogatym repertuarem zagrywek gitarowych, a wokalista jak zawsze na swoim, czyli najwyższym poziomie. Jednak ta płyta nie dorównuje poprzedniczce. Tak jak zauważyłeś, jest nierówno, nie wszystkie kompozycje trzymają najwyższy poziom ( 1,2,4, 5,7 i 10 trzymają ), a tak było trzy lata temu, cóż, tym razem wyraźnie zabrakło ,,iskry bożej,, na cały materiał, co nie znaczy, że to zła płyta, to ciągle ,, miód na moje uszy,, i to co dla mnie osobiście najlepsze w metalu, czyli lata 80-te, wsparte produkcją na obecnym, niebotycznym poziomie, bo nigdy nie szukałem w metalu oryginalności, i nic w tym punkcie się już nie zmieni...
OdpowiedzUsuń