sobota, 24 lutego 2024

TRAVELER -Prequel to Madness (2024)


 5  minut kanadyjskiej formacji Traveler trwa w najlepsze.  Band działa 7 lat i już zdobył rzeszę fanów i po tylu latach debiut to wciąż majstersztyk w kategorii heavy/speed metalu. "Termination Shock" był troszkę słabszy od debiutu, ale to wciąż granie na wysokim poziomie. Mija 4 lata a band powraca z najnowszym dziełem."Prequel to Madness"ukazał się 23 lutego nakładem No Remorse Records. To kolejna płyta w tym roku, której nie można pominąć.

Warto odnotować, że zespół przeszedł drobne zmiany personalne. Do grupy dołączył basista Jake Axl Wendt i perkusista Nolan Benedetti, z którymi gitarzysta Matt Ries gra w Hrom.Panowie dają całości dynamiki i wpasowali się w styl grupy.Największą uwagę słuchacza skupia praca gitar, a w tej kwestii Ries/Schadlich spisują się bardzo dobrze. Nie ma może w tym oryginalności, ale jest miłość do metalu, pomysł na melodie i mocne riffy. W sferze partii gitarowych nie ma nudy i cały czas się coś dobrego dzieje. Hołd dla lat 80 jest, pełno prostych i łatwo w padających w ucho motywów. Traveler podąża swoją ścieżką, choć nie ma już tego efektu wow czy szoku, który powodował genialny debiut. Traveler nie byłby sobą gdyby nie wokal Jeana Pierra Abboud'a, który nadaje całości melodyjności i klimatu lat 80. Odnoszę wrażenie, że jego forma troszkę spadła. Bardziej odpowiadała mi jego popisy wokalne na debiucie.

Okładka i brzmienie to istna kontynuacja tego co już mieliśmy na pierwszych płytach Traveler. Nowy album wypełnia 38 min muzyki, z czego najdłuższy na krążku jest 7 minutowy "Prequel to Madness", który o dziwo jest jednym z najlepszych kawałków na płycie. Jest drapieżność, szybkość i pomysłowy riff. Słychać też ten przebłysk geniuszu z debiutu. Mocna rzecz! Płytę otwiera intro "Mayday" i od razu wiadomo, że Traveler dalej gra swoje. Jest energiczny "Take the Wheel" i to bardzo udany heavy/speed metal. Brakuje może efektu wow, brakuje tego przebłysku geniuszu. Wciąż to jednak jest granie na bardzo wysokim poziomie, czasami niedostępnym dla wielu innych kapel. Słabszy jest "Dark Skull", bo to tylko dobry kawałek, który jakoś specjalnie się nie wyróżnia.  Niby echa Judas priest można wyczuć, to jednak takiego grania jest pełno i nie raz w lepszym wydaniu. Jest też rozpędzony "The law", gdzie postawiono na szybki motyw i agresywniejszy riff. Dobrze się tego słucha. Stonowany i nieco bardziej marszowy "Rebels Of Earth" ma ciekawe tempo, ale sama praca gitar i refren takie troszkę ospałe. Szkoda, bo to mógł być prawdziwy heavy metalowy hymn. Warto pochwalić za przebojowe "Heavy Hearts" i niezwykle melodyjny "No Fate". To również bardzo dobre granie, które do ideału troszkę brakuje. W podobnej stylistyce i jakości utrzymany jest "Vargants of Time".

Tak wiem , ta płyta jest dynamiczna, melodyjna i oddająca styl heavy/speed metalu lat 80. Ja oczekiwałem czegoś więcej niż tylko dobrego czy bardzo dobrego albumu. Za brakło błysku geniuszu i trochę pomysłu na rozegranie tego prawidłowo. Dalej jest to Traveler, który grał świetne rzeczy na poprzednich płytach, ale tym razem obniżono poziom jakości. Szkoda, bo mogło być to prawdziwa petarda. Konkurencja nie śpi i w tym wypadku wybieram konkurencję, która nagrała lepsze wydawnictwa niż Traveler. Posłuchajcie i sami wydajcie osąd.

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Tyle tych płyt... TRAVELER pierwszy niech będzie, i z sentymentu do ,,Kanady pachnącej żywicą,, i z sentymentu do ,, Sitting Bulla,, i jego ludzi, i z sentymentu do RIOT CITY czyli tego co aktualnie najlepsze ze ,,speed metalowej Kanady,, .
    Już króciutki ,, Mayday,, zapowiada muzyczny kataklizm, bo większość tych ,, płytowych wstępniaków,, jest taka sobie, ale nie tym razem, jebnięcie śmigieł helikoptera jak z ,, Czasu Apokalipsy,, Coppoli, a później jakby cały ten film skondensowany w 1 min. 16 sek..
    ,, Take the Wheel,, szaleje od samego początku, i gitary, i wokal wyznaczają tu nieprzekraczalne granice tego muzycznego szaleństwa, a może i je przekraczają.
    ,, Dark Skull,, to kontynuacja tej genialności, a emocjonalnie TRAVELER wzlecieli tutaj na najwyższy szczyt Appalachów.
    Prawo nie ma żadnego znaczenia, a ,,The Law,, kosi wszelką istniejącą jeszcze ,, speed metalową,, konkurencję, bo ,, mroczne widmo,, powraca tu w swojej najbardziej wyszukanej postaci.
    Zniszczyli wszystko, i to co pierwotne, i to co i naturalne... a
    ,, Rebel of Earth,, krzyczy i wibruje w ponadapokaliptycznej przestrzeni wszechświata najczystszym z możliwych, bo pierwotnie nawiedzonym głosem .
    ,, Heavy Hearts,, wzbudza niekończący się zachwyt, bo jak dobre trzeba mieć serce, żeby wnieść je na te szczyty, pamiętacie te sceny z ,, Misji,, Joffe ?
    ,, No Fate,, tak jak ,, Raikaszi,, MEGATON SWORD unosi się ponad prerią, niczym mustangi na tle błękitnego nieba.
    ,, Vargants of Time,, wraca na dobrze znane sobie rejony, jak duch gór do groty króla gór.
    ...i na koniec wstęp do tego muzycznego szaleństwa czyli
    ,, Prequel of Madness,, bo to tak naprawdę nie wstęp, ale prawdziwe szaleństwo, tylko, kto to ogarnie, a może... i kto tu jest naprawdę szalony ?
    Tak, to ta muzyka, ogarnięta geniuszem TRAVELER. A może...
    Hecetu. Mitakuye oyasin...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie płyta lepsza od dwójki i niewiele poniżej poziomu debiutu.

    OdpowiedzUsuń