niedziela, 18 sierpnia 2024

SIMONE SIMONS - Vermillion (2024)


 Simone Simons to jedna z najbardziej rozpoznawalnych wokalistek w heavy metalowym światku. Jej głos pojawiał się na płytach Kamelot, Primal fear, czy Ayreon. Oczywiście większość kojarzy się ją przede wszystkim z Epica. Przepiękny i wyjątkowy głos, który potrafi utulić do snu, a także wnieść słuchacza pod niebiosa i otoczyć prawdziwym ciepłem. To głos który w jednej chwili przyprawi o dreszcze, a potem powali operową manierą. Wyjątkowa wokalistka o dużych możliwościach i w sumie nic dziwnego, że w końcu postanowiła wydać swój pierwszy solowy album. "Vermillion" to coś innego niż Epica i bliżej temu do twórczości pana Arjena Lucassena z Ayreon. Nic dziwnego, skoro to on odpowiada za warstwę instrumentalną i partie gitarowe.

Płyta może gdzieś tam nastawiona na nowoczesne dźwięki na klimat i różne możliwości. Jest tu szeroki wachlarz od spokojnego rocka, czy pop rocka, aż przez nowoczesny heavy metal, kończąc na symfonicznym heavy metalu. Forma wokalna Simone nie podlega dyskusji, wciąż potrafi powalić na kolana. Tylko te dźwięki i połamane melodie w stylu Ayreon nie każdego mogę zachwycić. Dobitnie to słychać w otwierającym "Aeterna". Arjen Lucassen zaznacza swoją obecność. Brzmi to trochę jak Star One. Alyssa White gluz pojawia się gościnnie w "Cradle to the Grave" i jest w końcu agresywnie i z pazurem. Klimatycznie jest w "Fight or flight", ale znów jest nowocześnie i jakoś tak komercyjnie. Ciekawie wypada też mroczniejszy i progresywny "The weight of my world". Pomysł na nowoczesny heavy metal mamy w toporniejszym "R.E.D', a "The Core" to taki przebój na miarę talentu Arjena.

Płyta bardziej skierowana do fanów twórczości Arjena Lucassena aniżeli głosu Simone Simons. "Vermillion" to muzyka nowoczesna, intrygująca, bardzo zróżnicowana i próbująca dać nam pewien powiew świeżości. Mamy ciekawe momenty, ale jako całość to czuje rozczarowanie. To jak dla mnie płyta z kategorii ciekawostek o których szybko się zapomina.

Ocena: 5.5/10

2 komentarze:

  1. ARJEN LUCASSEN i SIMONE SIMONS razem, i tak niskie rekomendacje ? Aż wierzyć się nie chce, bo sama ,,RUDA,, z EPICA i to bez ARJENA jest już zwyczajnie nadzwyczajna ! Całego albumu zdaje się jeszcze nie ma na ,,Youtube,, , na ,,Youtube,, czyli dla nas, dla mas, czyli dla rozpuszczonej na darmowej muzie gawiedzi.
    ,,Aeterna,, , ten tytuł już KTOŚ zdaje się całkiem niedawno zarezerwował... ale to całkiem inna historia, tutaj mamy rozmach młociarza FAJDKA za jego najlepszych lat, ale gwiezdny wokal SIMONE nijak nie może rozbujać tego z Bajkonuru rakietowego wystrzału, bo ARJEN dał tutaj tylko ciężkie, monumentalnie rozbuchane fajerwerki, a dla SIMONE to za mało, JEJ trzeba jeszcze wokalnie subtelnej poezji, refrenu co rozpłynie się w smutku, i czarnej melancholii z kropelką naturalnej, a nie podlanej klonowym syropem słodyczy.
    ,,R.E.D. ,, ma to coś, i na na początku, a w rozwinięciu jeszcze bardziej, bo JEJ głos szybuje w niebosiężnych rejonach, a gitarowa solówka tylko to potwierdza, i tak szybują, ON w NIEJ, a ONA w NIM. Tutaj nie ma nic z topornego metalu, toporność jest tylko w refrenowym skandowaniu tego tytularnego : ,, R.E.D. ,, , reszta to już delicyjne subtelności w czarnym jak morze Czarne muzycznym sosie.
    Nic więcej dzisiaj już nie znalazłem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłem jeszcze jeden utwór z tej płyty, tajemniczy i delikatny jak każdy nowy poranek, ,, In Love We Rust,, , jakby mniej naznaczony osobowością LUCASSENA, a taki bardziej wszechstronny, i subtelnie wyciszony. Pomyślałem sobie, gdyby zamiast szwedzkiego mistrza, JEFF BUCKLEY nagrał płytę z SIMONE SIMNONS, to cóż to za emocjonalna uczta by była. Znacie ,,Dream Brother,, ? JEFF i SIMONE razem ? Może nie było by tej rozbuchanej lucassenowej megalomanii, tylko delikatne tchnienie absolutu, ale to tylko hipotezy... Hipotezy ? Być może...

    OdpowiedzUsuń