Coraz więcej płyt z kręgu heavy/speed metalu utrzymanych w klimacie lat 80. trafia na rynek. Wybór jest ogromny, a konkurencja – zacięta. Zespoły muszą się naprawdę postarać, aby wyróżnić się na tle licznych wydawnictw. Sztuka ta bez wątpienia udała się debiutującemu w tym roku Starforce. Grupa, działająca od 2021 roku, 11 lipca wydała swój pierwszy album zatytułowany „Beyond the Eternal Light” – i od razu trafiła w samo sedno. To pozycja obowiązkowa dla fanów Skull Fist, Enforcer czy Split Heaven, ale również dla miłośników klasyków pokroju Iron Maiden, Helloween czy Judas Priest. Mimo licznych inspiracji, Starforce ma coś do powiedzenia – i robi to z mocą.
Na uwagę zasługuje już sama okładka – kolorowa, pomysłowa, utrzymana w klimatach science-fiction. Przyciąga wzrok i idealnie oddaje ducha albumu. Brzmienie również robi wrażenie – mocne, dynamiczne, pełne ikry i drapieżności. Z tej płyty po prostu bije potęga.
Zespół wyróżnia się także dzięki swojej charyzmatycznej wokalistce – Mely Wild. To prawdziwa petarda – kobieta z pazurem, obdarzona wyjątkową barwą głosu, ogromną charyzmą i scenicznym wyczuciem. Jej wokal to jedno z najmocniejszych ogniw Starforce. W parze z nią idzie znakomity duet gitarowy Valencia/Garcia, którego popisy są szybkie, energetyczne, pełne świeżości i dopracowane w najmniejszych detalach. Panowie doskonale się bawią, co automatycznie udziela się słuchaczowi – to prawdziwa uczta dla fanów tego typu grania.
Płyta trwa 52 minuty i oferuje bogaty wachlarz emocji. Zaczyna się nastrojowym intrem, po którym wjeżdża rozpędzony „Andromeda” – bezlitosny cios w klasycznym stylu. Nawet hiszpańskojęzyczne teksty nie stanowią przeszkody – przeciwnie, dodają charakteru. Gitarowe solówki to absolutna pierwsza liga, a pomysłowość i melodyjność nie pozwalają się nudzić.
„Rock and Roll Slave” to kolejny rasowy killer. Szczególnie imponuje tutaj brzmienie perkusji – trudno uwierzyć, że Rockdriguez grywał wcześniej w deathmetalowych składach. Ten numer to potężna dawka energii, która natychmiast wciąga w świat Starforce.
W bardziej rozbudowanym „Prophecy” wokalistka tworzy napięcie i klimat. Znajdziemy tu wszystko – szybkość, agresję i power-metalowe zagrywki rodem z wczesnego Helloween czy Gamma Ray. Mely śpiewa z ogromną siłą wyrazu – przypomina momentami Doro Pesch i Ronniego Jamesa Dio. To sześć minut czystej perfekcji.
W „Space Warrior” można wyłapać wpływy Scanner z ich najlepszych czasów. Kompozycja jest drapieżna i oldschoolowa, a jej jakość wykonania po prostu zachwyca. W „Pielada Helada” zespół powraca do klimatycznego, rozbudowanego grania i znów udowadnia, że potrafi błyszczeć także w bardziej nastrojowych formach.
„R.T.K.” przywołuje ducha starego Helloween z ery Kaia Hansena – skojarzenia z „Ride the Sky” są jak najbardziej trafne. To numer, który pokazuje pełnię potencjału zespołu. W instrumentalnym „Donata en Bm” gitarzyści kradną show – to istny popis techniki i wyobraźni.
Dalej mamy mocarny „Sign of Angel”, który wprowadza nas w rejony Agent Steel, Warlock i ponownie Walls of Jericho. Energia, pazur, klasyka – wszystko tu gra. Kolejny killer to „Stay Heavy” – prawdziwy hymn heavy metalu z wyraźnymi wpływami Running Wild. Utwór idealnie oddaje ducha gatunku.
Na finał dostajemy rozbudowany „Lejos de Ti”, będący wyraźnym ukłonem w stronę Iron Maiden – pełen pomysłowości, z dbałością o detale, które naprawdę robią wrażenie.
Starforce to na papierze kapela debiutująca, jednak rzeczywistość jest nieco inna. Tworzą ją doświadczeni muzycy, a ich pierwszy album brzmi wyjątkowo dojrzale i bezbłędnie. To heavy/speed metalowa perfekcja. Można im stawiać pomniki, a Mely od razu staje się jedną z moich ulubionych wokalistek w gatunku. Jedna z najlepszych płyt roku 2025.
Ocena 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz