Tęsknię trochę za starymi czasami, gdy DragonForce grał z większą powagą i szczyptą agresji. Te dni raczej już nie wrócą, a co gorsza – zespoły takie jak Cellador czy Crimson Shadows również milczą. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się nadzieja – amerykański Exvamon. 11 lipca ukazał się ich debiutancki album "Odyssey of Fate", który z pewnością zainteresuje fanów wspomnianych wcześniej formacji. Tego wydawnictwa zdecydowanie nie można przegapić.
Już sama okładka sugeruje, z czym mamy do czynienia – smok i klimat fantasy jednoznacznie wskazują na power metalowe korzenie. I rzeczywiście, Exvamon serwuje nam wyraziste, dynamiczne brzmienie, które świetnie współgra z całością materiału. Trzon zespołu stanowi duet gitarowy Fogg/Fergusson, stawiający na szybkość, zadziorność i, co najważniejsze – melodyjność. Nie znajdziemy tu zbędnych kombinacji – to klasyczne, sprawdzone rozwiązania, które zadowolą każdego fana gatunku.
Wokalista Jonah Dacanay również robi świetną robotę – to typowy power metalowy frontman, z zamiłowaniem do wysokich rejestrów, bardzo dobrej techniki i scenicznej charyzmy. Idealnie wpasowuje się w stylistykę zespołu, tworząc z pozostałymi członkami spójną, dobrze zgraną całość.
Nie ma tu może przebłysków geniuszu, ale mamy do czynienia z bardzo solidnym, przyjemnym dla ucha power metalem, który słucha się z dużą satysfakcją. Cały album trwa zaledwie 34 minuty – krótko, ale treściwie.
Startujemy nastrojowym intrem "Echoes of Serenity", po którym od razu uderza pełen energii "Voyage Unknown" – słusznie wybrany na singiel, bo to prawdziwa petarda. W podobnym tonie utrzymany jest bardziej agresywny "Resilient Heart", z chwytliwym motywem przewodnim i imponującą dawką energii.
W "Hero, Arise" uwagę przykuwa pomysłowe wejście gitar, a utwór sam w sobie czaruje prostotą i przebojowością. Kolejnym mocnym punktem płyty jest "Duel of Deception", oparty na szybkich tempach i wpadających w ucho melodiach. Nieco wolniejsze tempo przynosi "Path to Freedom", utwór bardziej klimatyczny, z łatwym w odbiorze przesłaniem i strukturą.
Na finał dostajemy jeszcze dwa szybkie strzały – energetyczne "Stars of Fortune" oraz zamykający całość "Life Divine".
"Odyssey of Fate" to album, który zachwyca energią i przebojowością. Nie brzmi jak debiut – słychać doświadczenie i wyczucie stylu. Dużo tu inspiracji starym DragonForce, co cieszy szczególnie w czasach, gdy tego typu granie zniknęło z głównego nurtu.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz