piątek, 8 czerwca 2012

GOTTHARD - Fire Birth (2012)


Szwajcarski GOTTHARD obecnie ma wspólną trasę koncertową z UNISONIC, a więc można od razu połączyć fakt, że oba zespołu gustują w podobnych rytmach. I tak oba nie kryją zamiłowania do hard rocka, tylko że w przypadku UNISONIC pojawiają się jednoznaczne inspirację heavy metalem i power metalem. Natomiast szwajcarski GOTTHARD to kapela która gustuje w hard rocku. Moja przygoda z tym zespołem zakończyła się na albumie „G” który prezentował jeszcze pewien poziom, potem zespół popadł w komercję, bardziej chodziło o zdobycie szerszej publiczności, potem jeszcze śmierć wokalisty Steviego Lee i zespół pod upadł. Teraz właśnie kapela wraca z nowym albumem „Fire Birth” w którym prezentuje się nowy wokalista a mianowicie Nic Maeder, który idealnie się wpasowuje w styl grupy i ma zadziorność, spory entuzjazm, charyzmę i niezwykły warsztat techniczny co słychać niemal w każdym utworze. O ile poprzednie albumy były ciężko strawne z powodu komercji, nastawienia na szerszą publikę, czy też stacje radiowe, niniejszy album jest jakby powrotem do starych dokonań, do grania hard rocka, melodyjnego, przebojowego. Tak pewnie elementy komercji można dalej usłyszeć choćby w takim „Starlight” gdzie pojawiają się nieco kiczowate wstawki chórkowe. Szkoda bo sam utwór brzmi naprawdę dobrze, jest ciekawy motyw gitarowy, jest przebojowy charakter i wszystko jest zagrana na poziomie. Wokalista Nic przekonuje od pierwszego kontaktu ze słuchaczem, a praca gitarowa na tym albumie jest naprawdę energiczna i nie brakuje chwytliwych melodii. „Give Me real” pod względem konstrukcji, pod względem energii i mocy jaką niesie ze sobą przypomina mi pierwsze albumy owej formacji, co należy uznać oczywiście za duży plus. Tak jak wspomniałem mamy kilka przejawów owe komercji, z tym że owe kompozycje z tego kręgu są naprawdę miłe dla ucha i zagrane na wyższym poziomie niż to co zespół prezentował na ostatnich dziełach, świetnie to odzwierciedla ballada „Remember Its me”, romantyczny „Tell Me” , rockowym „Shine” czy też pięknej, nastrojowej balladzie „Where are You”. Płyta jest zróżnicowania i to dobrze o niej świadczy i tak mamy pośród wolniejszych utworów, bardziej rockowych, balladowych taki mocniejszy „Fight” z elementami heavy metalowymi, radosny „Yippie Aye yae” który pod względem motywu, finezyjnego rozwiązania, melodyjności przypomina mi dwa pierwsze albumy i mimo nieco kiczowatego refrenu jest to dla mnie najlepszy utwór na płycie. Współpraca gitarzystów Leoni/Scherer układa się pomyślnie i są ciekawe melodie, jest solidność i precyzja wykonania i bardzo dobrze to słychać w takim rytmicznym „The Story's Over”. Granie pod BON JOVI jak to ma miejsce w „Right On” też zespołowi dobrze wychodzi, choć dalekie jest to od tego co GOTTHARD grał choćby na debiucie. Drugim takim utworem który mnie zaskoczył pozytywnie to dynamiczny „I can” i więcej takich kompozycji i można by pogratulować znakomitego albumu. Ale i tak nie jest źle, zespół po kilkuletnim okresie grania komercyjnego rocka, wraca do porządnego hard rocka i miło usłyszeć nawiązanie w pewnym stopniu do pierwszych albumów. Może poziom nie ten, może wokalista nie tej samej klasy, ale jest to bardzo poukładany i miło się go słucha. W miarę równy materiał i dobrze skonstruowane brzmienie zapewnia przyjemną rozrywkę w klimatach rocka, hard rocka.

Ocena: 6/10

1 komentarz:

  1. Ja to widzę tak:

    http://www.magazyngitarzysta.pl/muzyka/recenzje/10360-gotthard-firebirth.html

    OdpowiedzUsuń