Jakim trzeba być
zespołem, żeby zapisać się w historii thrash metalu nie osiągając
wielkiej sławy jak znane formacje typu SLAYER, czy ANTHRAX. Jakim
trzeba być geniuszem muzycznym, żeby stworzyć styl specyficzny,
który ciężko jednoznacznie sklasyfikować. Jakim trzeba być
zespołem, który przeszedł do historii nie za sprawą
komercyjności, za sprawą bogatej twórczości, lecz za sprawą
świetnego debiutu. Można by tak rozmyślać nad wyczynem
amerykańskiego REALM długo ,a i tak wszystko kończy się szokiem
dotyczącym debiutanckiego albumu „Endless War”, który
został wydany przez kapelę w roku 1988. Szok wiąże się z tym, że
nie słychać że to debiutancki album, że to album żółtodziobów,
a doświadczonych i zaprawionych w bojach muzykach. Sam album
przeszedł do historii thrash metalu, zresztą podobnie jak kapela
amerykańska. Czy trzeba lepszej rekomendacji? Czy płyta jest
skierowana wyłącznie do fanów thrash metalu? Czym się ona
wyróżnia?
Historia tej płyty jak i
zespołu sięga roku 1985, kiedy to w miejscowości Milvaukee,
zespołu nieco podziemnego, który swoich tekstach poświęca
uwagę takim tematom jak religia, społeczeństwo, mitologia, czy też
filozofia i taką uświadczymy w utworach na debiutanckim albumie.
Piękna klimatyczna okładka, z pewnością pasuje do tej tematyki.
Jednak to są drobne szczegóły, które nie odgrywają
kluczowej roli. Nie tylko wyjątkowym logiem i okładką ten album
się wyróżnia i tutaj trzeba poszerzyć horyzonty o nieco
brudne, zadziorne, takie thrash metalowe brzmienie, które
nadaje odpowiedniego specyficznego klimatu. Również styl w
jakim zespół się obraca, pozwala wyróżnić REALM na
tle innych thrash metalowych lat 80/90. Ciężko sklasyfikować go
jednoznacznie, ale jest tutaj przede wszystkim thrash metal o
charakterze progresywnym, są również patenty heavy/speed czy
power metalowe. Nie będzie nadużyciem, jeśli napiszę, że można
to granie stawić obok stylu grania TOXIK, WATCHTOWER czy VIO- LENCE.
Połamane melodie, ostre riffy, pokręcone motywy wygrywane przez
Laganowskiego/Kinis, gdzie dużo jest finezji, ambitnego grania i
niesamowitego wyszkolenia technicznego. Co może się podobać w
przypadku partii gitarowych to ich zróżnicowanie i mamy tutaj
sporo ciekawych rozwiązań. Począwszy od szybkich, rozpędzonych
killerów typu „Endless War” czy też złowieszczego
„This House Is burning” z prostym refrenem i pewnymi
zwolnieniami w stylu twórczości KINGA DIAMONDA. Nawet wokale
w niektórych utworach są nacechowane manierą Kinga i trzeba
przyznać, że Mark Antoni ma specyficzny wokal, ale to akurat atut i
kolejny powód, który wyróżnia ten band spośród
innych. Jest zadziorność, jest technika, a jednocześnie oryginalny
styl, w którym można z łatwością doszukać się heavy
metalowego, czy power metalowego charakteru. „Slay the opressor”
to dość ciekawy kawałek, który rusza niczym ociężała
machina, powoli i coraz szybciej. Utwór jest energiczny i
bardzo urozmaicony, a ciekawe jest to że sporo w nim heavy/speed
metalowej formuły, a owa melodyjność dodaje niezłego smaczku.
Melancholijny, mroczny klimat, nieco industrialnego charakteru i
nowoczesnego brzmienia z pewnością dodaje uroku „Eminance”.
Heavy metal i progresywność jest piętnowana zresztą z dużym
sukcesem w „Fates wind”. Też daleki od typowego thrash
metalu jest „Root Of evil” gdzie jest nacisk na złożoność,
mroczny klimat i pokręcone partie gitarowe, które czynią
granie tego bandu dość ambitnym i wyjątkowym. Jeśli ktoś lubi
melodyjne, dynamiczne granie, nieco power metalu i zwarte granie ten
będzie zachwycony „Eleanor Rigby”, który jest
takim przebojem, który łatwo wpada w ucho. Balladowe otwarcie
w „Second Comming” potrafi zauroczyć oraz zmylić, bo to
kolejny rytmiczny i dynamiczny kawałek, w którym o dziwo
sporo zwolnień, zwłaszcza w okolicach refrenu. Jeden z
najciekawszych motywów moim zdaniem ma tutaj przesiąknięty
TOXIC, czy też ANTHRAX „All Head Will Turn To the Hunt”.
Można nieco pokręcić nosem, że „Realm Mang” trwa
niecałą minutę, jednak to nie jest żadna wada. Na koniec mamy
energiczny i atrakcyjny dla słuchacza „Poisened Minds”
czy też bardziej progresywny „Theseus and Minotaur”.
Nie ma słabych
kompozycji, nie ma nudy, ani oklepanych motywów. Thrash metal
najwyższych lotów, gdzie nie ma bezmózgiej młócki,
gdzie są ambitne melodie, gdzie muzycy pokazują co to znaczy grać
techniczne i zarazem dynamicznie, czy też melodyjnie. Klasyka to
najlepsze słowo, żeby opisać ten album. Szkoda, że zespół
wydał jeszcze jeden album i się rozpadł. No ale i tak ostatecznie
zapisali się oni w historii thrash metalu. Polecam!
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz