Jednym z najlepszych
albumów miesiąca styczeń 2013 jaki do tej pory słyszałem
to „Lancer” szwedzkiej grupy LANCER, który miał premierę
18 stycznia. Co to za kapela? Jak przedstawia się ich historia? Co
grają i na jakim poziomie? Co składa się na to, że jest to póki
co najlepszy album z tego miesiąca? Postaram się na te wszystkie,
jakże ważne pytanie odpowiedzieć w dalszej części recenzji.
LANCER to młody zespół,
który został założony w 2009 roku przez pięciu muzyków,
którzy uczęszczali do muzycznej akademii i ich pierwszym
przejawem było demo w 2010 roku, zaś w 2011 r wydali mini album
„Purple Sky” i teraz można się cieszyć ich debiutanckim
albumem, który nie można pominąć jeśli chodzi o najlepsze
albumy tego miesiąca i póki co jest to najlepszy album jaki
słyszałem z tego miesiąca. Zastanawiacie się w czym LANCER się
obraca, co gra? Już pędzę z odpowiedzią, o toż ich styl można
określić jako power/speed metal z wyraźnymi wpływami IRON MAIDEN,
HELLOWEEN, czy też HAMMERFALL, GAMMA RAY. Jak to się stało że
jest to jeden z najlepszych albumów póki co w tym
miesiącu, skoro nie grają niczego odkrywczego i można im wytknąć
wtórność? Przede wszystkim zespół tworzy z dużą
lekkością, chwytliwe, melodyjne przeboje, które zostają w
pamięci na bardzo długo i do tego dochodzą pomysłowe aranżacje
czy też to w jaki sposób wygrywają swoje partie muzycy.
Sekcja rytmiczna na każdym kroku przypomina IRON MAIDEN i to jest
podkreślone w sposób szczególny w rytmicznym i
przesiąkniętym IRON MAIDEN z okresu „The Number...” kawałku o
nazwie „Don't Go changing”. Ten utwór może i jest
wtórny i taki dość znajomy, ale jest przebojowy, melodyjny i
bardzo lekki i zespołowi to wychodzi nadzwyczaj dobrze, aż
przypomina mi się debiut SKULL FIST. Wokalista Isak Stanvall to
jeden z atutów zespołu bo maniera przypomina dwóch
znanych i wielkich wokalistów czyli Dickinsona i Kiske.
Chłopak ma styl, ma odpowiednią manierę i opanowaną technikę
śpiewania czysto i z mocą. Oprócz znakomitego wokalisty mamy
tutaj zgrany duet gitarzystów Elstrom/ Kelemen, który
stawia na melodyjność, dynamikę i rytmiczność. Pod względem
tego co wygrywają przypominają się takie wielkie duety jak
Smith/Murray czy Hansen/Weikath i to też można uznać za plus.
Solówki na nowym albumie HELLOWEEN mi się podobają, ale te
tutaj bardziej nawiązują do lat 80 i są bardziej energiczne i
zawierają jakby więcej melodyjności i w sumie ciężko o takie
energiczne, finezyjne solówki. Pomyślano na debiutanckim
albumie o odpowiedniej szacie graficznej czy mocnym brzmieniu, które
jeszcze bardziej przybliżą słuchacza do lat 80, co zresztą udaje
się zespołowi z dużym sukcesem. To co sprawia, że ten album
zostaje na długo w pamięci i że jest jednym z najlepszych póki
co w tym roku to fakt stworzenia dopieszczonego materiału, który
składa się z 9 znakomitych kompozycji pozbawionych zbytecznego
smęcenia i przynudzania. Zespół gra to co kocha i robi to
szczerze, co może się spodobać przy odbiorze. Album otwiera
„Purple Sky”, który znany był z mini albumu i to
jest kawałek, który od razu definiuje nam styl zespołu,
czyli IRON MAIDEN i HELLOWEEN w jednym. Rozpędzony taki heavy/speed
metal przesiąknięty IRON MAIDEN słychać w „The Exiled”
i podobne skojarzenia można wyłapać w melodyjnym „Young And
Alive”, gdzie sporo fajnych motywów i żywiołowych
solówek, szybki „Dreamchasers” z kolei nasuwa
strażnika kluczy HELLOWEEN. Szybkość i dynamika osiągają zenitu
moim zdaniem w power metalowym „Mr.Starlight”, który
również mógłby zdobić album strażnika i muszę
przyznać, że dawno nikt tak dobrze nie odtwarzał tego stylu
charakterystycznego dla HELLOWEEN. Może mamy w końcu ktoś, kto
pójdzie w ślady ...INSANIA? Nieco wolniejsze momenty
znajdziemy w zamykającym „Between The devil and The deep”,
zaś „Seventh Angel”
to najdłuższy utwór, nieco bardziej stonowany, z dobrze
dopasowaną melodią wygrywaną przez klawisze.
Klasa
sama w sobie można rzec. Coraz trudniej dzisiaj o takie albumy, w
pełni oddane latom 80, stworzone jakby dla hołdu wielkich kapel
typu IRON MAIDEN, czy HELLOWEEN, płyt zagrane z pasją, z miłością
do wielkich kapel i do metalu, zagrane ze szczerością, oddaniem i
dopracowaniem. Co raz ciężko o takie płyty dopracowane i
melodyjne, gdzie od początku do końca nie ma wypełniaczy a są
tylko znakomite przeboje na miarę tych wielkich kapel. Świetny
debiut, który nie można pominąć w tym roku. Gorąco
polecam, póki co najlepsza płyta roku 2013.
Ocena
: 9/10
Najleprza to nie jest ale naprawde elegancka płytka, vokal tak zajeżdża Kiske i Dickinsonem aż miło muzycznie najbliżej im do Edguya(Mandrake), również gorąco polecam.
OdpowiedzUsuń