Jednym
z takich odkryć brazylijskiej sceny power/heavy metalowej ostatniej
dekady jest bez wątpienia zespół Hibria. Zespół,
który z rodził się w 1996 roku z myślą grania muzyki
będącej skrzyżowaniem tego co jest znane na europejskim rynku, a
więc Primal Fear, Gamma Ray, czy Lions Share. Kapela szybko błysnęła
umiejętnością tworzenia dobrej muzyki. Każdy kto cenił sobie
melodyjność i zadziorność szybko polubił ten zespół.
Trzy pierwsze albumy zaskakiwały przebojowym charakterem i dawką
energii. Czy wciągu dwóch lat mogło się coś zmienić? Czy
zatrudnienie nowego gitarzystę – Renato Osorio mogło wpłynąć
na jakość muzyki na nowym albumie „Silent Revenge” ?
Mogły
i wpłynęły. Zespół skierował swoje zainteresowania w
kierunku nowoczesnego brzmienia, ciężaru, agresji i młodzieżowego
charakteru. Z jednej strony zespół zyskał na mocy, zyskał
na drapieżności. Tylko wszystko jakbym kosztem tych cech z których
słynęli. Gdzieś uleciały dobre melodie, dawka ciekawych motywów
też została jakby ograniczona, nie wspominając o ilości przebojów
przypadających na ten nowy album. Technicznie krążek brzmi
fenomenalnie. Soczyste, mięsiste riffy i mocna sekcja rytmiczna.
Znakomicie to współgra z stylem jaki zespół
prezentuje na „Silent Revenge”. Mamy do czynienia z Hibria i o
tym najlepiej przekonuje nie kto inny jak sam Iuri. Wokalista dalej
zachwyca manierą i techniką. Jest on jak zwykle mocnym punktem
płyty. Również dobrze wypadają riffy i partie gitarowe.
Przykładem dobrej pracy gitarzystów jest choćby „The
scream Of An angel”.
W takim pseudo nowoczesnym „Silent Revenge”
zespół przypomina mi „Tabula Rasa” Bloodbound i to nie
jest pozytywne skojarzenie. Nie da się ukryć, że początek płyty
nie jest taki zachęcający i przyjemny dla fanów Hibria z
poprzednich płyt. Mało wyrazisty „Lonely
Fight”
to kolejny utwór który nie zapada specjalnie w pamięci.
Jeżeli chodzi o nowoczesność i ciężar to dość dobrze wypada
agresywny „Deadly Veangence”.
Zespół próbuje urozmaicić materiał, ale nie wychodzi
to najlepiej. Przykładem tego jest mizerna ballada w postaci „Shall
I keep on Burning”.
Najlepszym utworem jest zamykający „The Way It
Is”.
Choć
minęło tylko dwa lata od poprzedniego wydawnictwa to jednak kapela
podrasowała swój styl, kładąc nacisk na ciężar, agresję
i nowoczesny wydźwięk. Spotkało ich w sumie to co Bloodbound przy
„Tabula Rasa”. Płyta jest do słuchania, ale na pewno nie do
zapamiętania. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zboczenie z
właściwego kursu.
Ocena:
6/10
Duże rozczarowanie w stosunku do poprzednich albumów.Za dużo eksperymentów.
OdpowiedzUsuń