Każdy z fanów
glam metalu czy hard rocka powinien znać zespół Kiss.
Jednak czy każdy z tych fanów musi znać zespół White
Tiger? No cóż teoretycznie tak, lecz w praktyce zawsze bywa z
tym różnie. Kapela ta należy do grona mniej znanych formacji
reprezentujących amerykański glam metal lat 80. Powiązania z Kiss
są w tym przypadku nie tylko w zakresie samej stylistyki. Nawet w
składzie znajdziemy pewną wspólną cechę. Jest nią
gitarzysta Mark St John, który występował w Kiss. Założona
w połowie lat 80 amerykańska kapela wydała jedynie debiutancki
album o nazwie „White Tiger”, który nie odniósł
komercyjnego sukcesu, ani zrobił takiej furory jak Kiss. Na czym
polegał problem?
Przede wszystkim brak
wyrazistych hitów, które by porwały słuchacza. Choć
muzycy grać potrafili, to jednak nie byli obdarowani talentem do
tworzenia przebojów godnych zapamiętania. Najprościej pisząc
na debiutanckim albumie nie usłyszymy muzyki na wysokim poziomie,
ani też nie usłyszymy sporej ilości przebojów. Jednak nie
można też zakwalifikować muzykę tej kapeli do grona gniotów
i płyt godnych skarcenia. White Tiger to kapela, która grać
potrafiła i to słychać. Mark St John wygrywa partie może i bez
większych emocji i pomysłowości, ale na solidnym poziomie. Złego
słowa nie można napisać o pozostałych muzykach. Słabym ogniwem
jest niskich lotów brzmienie, które tłumi dźwięki i
umniejsza jakości kompozycjom. Na co warto zwrócić uwagę? Z
pewnością na lekki „White Hot Desire”, rytmiczny
„Stand & Deliver” czy „Runaway”,
w których nie brakuje też patentów wyjętych z
twórczości Def Leppard. Reszta utworów nie wzbudza
większego zainteresowania.
Można potrafić grać,
można mieć doświadczenie, jednak czasami to nie wystarczy by
nagrać album godny uwagi. Taki album, który przetrwa próbę
czasu i zapadnie w pamięci. Nie często się zdarza, że płyta z
lat 80 nie porywa swoją konstrukcją i poziomem, ale się zdarza.
Przykładem tego jest jedyny album formacji White Tiger.
Ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz