piątek, 16 sierpnia 2013

LINGUA MORTIS ORCHESTRA - Lmo (2013)

Doczekaliśmy się czasów, w których muzycy niemieckiego zespołu Rage tworzą muzykę pod nazwą Rage grajac heavy/speed metal z elementami power/thrash metalu i muzykę bardziej symfoniczną pod nazwą Lingua Mortis Orchestra. Nazwa Lingua Mortis fanom twórczości Rage kojarzyć się może z dziesiątym albumem Rage, który ukazał się w 1996 roku. Tamtejsza współpraca z praską orkiestrą okazało się dość oryginalnym pomysłem. W końcu jednak potem kapela Rage zaczęła grać stricte metalowy materiał. Teraz w końcu zdecydowali się grać symfoniczny metal taki jak z tamtego albumu „Lingua Mortis” pod nazwą właśnie Lingua Mortis Orkiestra i pierwszym owocem takiego podejścia jest debiutancki album o nazwie „Lmo”.

Płyta bez wątpienia przypadnie do gustu fanom symfonicznego metalu, czy tez właśnie albumu „Lingua Mortis”, który ukazał się w 1996 roku. „Lmo” w znakomity sposób przywraca ducha tamtego grania z „Lingua Mortis”, tak więc mamy do czynienia z albumem utrzymanym w stylu który można zdefiniować jako symfoniczny metal. Z tym,że usłyszymy tutaj elementy progresywności, power, thrash i heavy metalu. Trzeba przyznać, że album został stworzony z dużą pompą i nie brakuje tutaj bogatej formy. Za kompozytorstwo odpowiada tutaj Victor Smolski, czyli gitarzysta Rage, który tutaj stara się pokazać z różnych stron i zaskoczyć słuchaczy. Jego partie są przemyślane, bogate i pełne różnych smaczków. Fani udanych melodii i ostrych riffów mogą spać spokojnie, bo tego typu zagrywek jest tutaj całkiem sporo. PeavyWagner zajął się warstwą liryczną przedstawiając czasy polowania na czarownice i prawdziwe wydarzenie, które miało miejsce w w miasteczku Gelnhausen w 1599 roku. Jakby nie spojrzeć na ten debiut jest to ogromne przedsięwzięcie przy którym pracowało około 100 muzyków. Peavy Wagnera wokalnie wsparł gościnnie Henning Basse, zaś role wokalistek przejęły Dana Harnge i Jeannette Marchewka. Pewnie się zastanawiacie jak ma się „Lmo” do płyt Rage? Otóż jest większy nacisk na sferę symfoniczną, przez co całość brzmi bardzo podniośle i epicko. Bogata aranżacja i pościg za wielką produkcją nie doprowadziły do tego że pojedyncze utwory nie bronią się same, o tóż nie. Choć całość brzmi jak metalowa opera pokroju Avantasia czy Ayreon. Niektórzy usłyszą też wpływy Savatage czy też samego Rage, ale tutaj muzycy starali się osiągnąć coś nowego i ta sztuka im wyszła. Klimatyczna okładka i soczyste brzmienie skonstruowane przez Charliego Bauerfrienda współtworzy z kompozycjami spójną całość. Gdy się odpali płytę to przenikniemy do magicznego świata, pełnego różnych ciekawych i pomysłowych melodii. Zróżnicowanie i epickość to cechy, które towarzyszą nie jednej kompozycji. Otwierający „Cleansed By Fire” to rozbudowana kompozycja, pełna różnych smaczków i urozmaiceń. Pojawiają się elementy mocniejszego grania, w tym thrash czy power metalu co dowodzi „Scapergoat”. Progresywne granie, zakorzenione w Savatage dostrzec można w „The Devils Bride”. Nie zabrakło tutaj też pięknej ballady w postaci „Lament”. Na pewno minusem całego materiału jest długi czas trwania kompozycji. Żaglowanie emocjami i klimatem tez tutaj występuje i dobrze to oddaje „Eye fon an Eye”. Co można też zarzucić muzykom to brak wykreowania wyrazistego hita, który by zapadł w pamięci. Sama forma, aranżacje, pomysłowość budzi podziw, szkoda tylko że kompozycje nieco momentami kusztykają, a taki „Straight To hell” to dobry tego przykład.

Ci którzy lubią twórczość Rage, albo mają słabość do symfonicznego metalu powinni się zainteresować tym co zgotowali muzycy Rage. Na pewno nie pożałują bo jest to granie na poziomie dobrym i większego rozczarowania nie będzie. Solidna robota i mam nadzieję że w przyszłości doczekam się więcej przebojów, które pozwolą płycie bardziej zapaść w pamięci.

Ocena: 7/10

3 komentarze:

  1. "Co można też zarzucić muzykom to brak wykreowania wyrazistego hita" człowieku pisz po polsku, hitu nie hita...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak jesteś taki mądry to napisz własna recke

    OdpowiedzUsuń