niedziela, 4 sierpnia 2013

HIBRIA - Silent Revenge (2013)

Jednym z takich odkryć brazylijskiej sceny power/heavy metalowej ostatniej dekady jest bez wątpienia zespół Hibria. Zespół, który z rodził się w 1996 roku z myślą grania muzyki będącej skrzyżowaniem tego co jest znane na europejskim rynku, a więc Primal Fear, Gamma Ray, czy Lions Share. Kapela szybko błysnęła umiejętnością tworzenia dobrej muzyki. Każdy kto cenił sobie melodyjność i zadziorność szybko polubił ten zespół. Trzy pierwsze albumy zaskakiwały przebojowym charakterem i dawką energii. Czy wciągu dwóch lat mogło się coś zmienić? Czy zatrudnienie nowego gitarzystę – Renato Osorio mogło wpłynąć na jakość muzyki na nowym albumie „Silent Revenge” ?

Mogły i wpłynęły. Zespół skierował swoje zainteresowania w kierunku nowoczesnego brzmienia, ciężaru, agresji i młodzieżowego charakteru. Z jednej strony zespół zyskał na mocy, zyskał na drapieżności. Tylko wszystko jakbym kosztem tych cech z których słynęli. Gdzieś uleciały dobre melodie, dawka ciekawych motywów też została jakby ograniczona, nie wspominając o ilości przebojów przypadających na ten nowy album. Technicznie krążek brzmi fenomenalnie. Soczyste, mięsiste riffy i mocna sekcja rytmiczna. Znakomicie to współgra z stylem jaki zespół prezentuje na „Silent Revenge”. Mamy do czynienia z Hibria i o tym najlepiej przekonuje nie kto inny jak sam Iuri. Wokalista dalej zachwyca manierą i techniką. Jest on jak zwykle mocnym punktem płyty. Również dobrze wypadają riffy i partie gitarowe. Przykładem dobrej pracy gitarzystów jest choćby „The scream Of An angel”. W takim pseudo nowoczesnym „Silent Revenge” zespół przypomina mi „Tabula Rasa” Bloodbound i to nie jest pozytywne skojarzenie. Nie da się ukryć, że początek płyty nie jest taki zachęcający i przyjemny dla fanów Hibria z poprzednich płyt. Mało wyrazisty „Lonely Fight” to kolejny utwór który nie zapada specjalnie w pamięci. Jeżeli chodzi o nowoczesność i ciężar to dość dobrze wypada agresywny „Deadly Veangence”. Zespół próbuje urozmaicić materiał, ale nie wychodzi to najlepiej. Przykładem tego jest mizerna ballada w postaci „Shall I keep on Burning”. Najlepszym utworem jest zamykający „The Way It Is”.

Choć minęło tylko dwa lata od poprzedniego wydawnictwa to jednak kapela podrasowała swój styl, kładąc nacisk na ciężar, agresję i nowoczesny wydźwięk. Spotkało ich w sumie to co Bloodbound przy „Tabula Rasa”. Płyta jest do słuchania, ale na pewno nie do zapamiętania. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zboczenie z właściwego kursu.

Ocena: 6/10

1 komentarz:

  1. Duże rozczarowanie w stosunku do poprzednich albumów.Za dużo eksperymentów.

    OdpowiedzUsuń