Gdy się widzi przed
oczami ładną, klimatyczną okładkę i nazwę kapeli w postaci
Minotauro to trudno nie zdobyć się na odwagę by przesłuchać
albumu tejże formacji. „Master Of The Sea” to ich debiutancki
album, który ukazał się w roku 2013. Czy szata graficzna to
jedyny mocny punkt włoskiej formacji, która powstała w 2010
roku?
Co może się podobać w
tym włoskim zespole, to fakt, że słychać w ich muzyce inspiracje
Dragonhammer, Dionysus, Atrocity czy Angra, a to zawsze przyciąga
fanów takiej muzyki. Minotauro nie utrudnia sobie życia i
stawia na dość prosty, melodyjny heavy/power metal. Minusem jest
tutaj komercyjny wydźwięk, brak prawdziwego metalowego kopa czy też
wyrazistych kompozycji, które można by okrzyknąć
przebojami. Pośród tych niedociągnięć należy wyróżnić
Rudiego, który w roli wokalisty sprawdza się. Momentami
śpiewa jak Andre Matos co akurat bardzo mi się podoba. Również
partie gitarowe wypadają całkiem dobrze, zwłaszcza w takich
szybszych utworach jak „This Is What we Need” czy
„Master Of the Sea”. Często jednak ta formuła
jest jakby zbyt łagodna i ugrzeczniona. Taki właśnie jest
otwieracz „The Idol”. Co wypada dobrze na tej
płycie to melodie wygrywane przez klawiszowca Alesa i słychać to
choćby w takim „Hero”. Kto wie może kiedyś
zmieni kapelę na lepszą? Ballada „Another Day”
nie porusza mnie w żaden sposób. Gdzie jest klimat, głębia
w tym kawałku? Całość zamyka 7 minutowy „the Devils
Sign”, który też jest co najwyżej dobrym utworem.
Co może przyciągnąć uwagę to fakt, że na płycie pojawiają się
dwaj znakomicie goście. Tom Naumann i Goran Edman to muzycy których
nie trzeba przedstawiać.
Ciekawość została
zaspokojona i ostatecznie okładka to najlepszy element
debiutanckiego albumu włochów. Zapewne jeszcze coś kiedyś
nagrają, ale większego sukcesu im nie wróże. Płyta średnia
i niezapadająca w pamięci. Można sobie odpuścić.
Ocena: 4.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz