sobota, 18 października 2014

THUNDERSTORM - S.N.A.F.U (1989)

Jestem nienasycony heavy metal lat 80 i grzebanie w przeszłości stało się moim hobby. Tutaj nie chodzi o to kto jakim czasem dysponuje, czy tym że w nowościach nie ma nic ciekawego. Chodzi o to że wtedy wszystko było prostsze, bardziej szczery i zagrane prosto z serca. Dzisiaj ciężko o to. W tamtych czasach heavy metal był tworzony na wysokim poziomie i co byśmy nie złapali to w większości przypadkach perełkach. Podobał się wam to co grał Gravestone, Predator czy Warriors? Brakuje wam czegoś na miarę pierwszych płyt Scanner, wielkich płyt Accept? A może chcielibyście poczuć się jak w latach 80? Posmakować prawdziwego heavy metalu stworzonego przez kolejną ciekawą niemiecką formację, która została zapomniana przez fanów muzyki heavy metalowe? Thunderstorm to idealna pozycja w tej kategorii. Powstali w 1988r, jednak debiutancki album „S.N.A.F.U” ukazał się rok później. Co z tego że był to jeden z ciekawszych debiutów, skoro przepadł bez większego zainteresowania, a kapela musiała się rozejść. Rozgoryczenie i zawód pozostał, bo chciałoby się jak najwięcej metalu w wykonaniu tej niemieckiej kapeli. No cóż, trzeba się zadowolić tym co nagrali w 1989r. Płyta wyróżnia się i nie mam tutaj na myśli kiczowatej okładki, która sugeruje że zespół nie dysponował wysokim budżetem. Chodzi tutaj o styl muzyczny jaki udało im się wykreować. Nie był to toporny heavy metal w stylu Accept, choć ich wpływu tutaj nie brakuje. Muzycznie mieli wspólnego z takim serbskim Warriors o którym wcześniej wspomniałem. Obie te kapele w podobny sposób tworzą lekkość na płycie, ustawiają brzmienie gitar i to w jaki sposób wygrywane są melodie. Jest tutaj również podobna energia i przebojowość. Różnica taka, że Thunderstorm to kapela metalowa, która nie trzyma się kurczowo określonych granic. W takim „Thunder Machine” udają się w rejony progresywne, zaś w mroczniejszym „The Ballad of Patient Man” nie powstrzymuje się od pięknych i złożonych solówek, które są przesiąknięte neoklasycznym charakterem. Ten utwór to dobry przykład, że Thunderstorm to prawdziwi spece od tworzenia zaskakujących kawałków i ten miał w sobie sporo pomysłowości. O przesycie formy nad treścią nie ma mowy, pomimo że kompozycja naszpikowana różnymi smaczkami. To jest heavy metal i nie zapominajcie o tym. To potwierdza rasowy niemiecki otwieracz w postaci „Screamer”. Mroczny klimat rodem z horrorów czy filmów s-f też nie jest tutaj problemem i w „On His Own” mamy dowód. Znaczącą rolę odegrały tutaj klawisze, które nadały odpowiedniego charakteru i zrobiły tą tajemniczą otoczkę. Na wokalu był Kai Schmitz i nie był to ten typ niemieckiego wokalisty który śpiewa agresywnie i topornie. Tutaj Kai pokazał zupełnie inny rodzaj wokalu. Śpiewa czysto, z emocjami i bardzo technicznie. Pasuje on do spokojnej, urokliwej ballady w postaci „Victim of Circumstance” czy melodyjnego „Certain death”. Nieco przybrudzone brzmienie wydobywa to co najlepsze z sekcji rytmicznej, która jest taka pełna mocy. Również ma to dobry wpływ na to co wygrywa Simon Simonson, który jest pod wpływem brytyjskiej sceny metalowej. Dzięki temu jego partie są lekkie, z pomysłem i urozmaicone. Takich hitów jak „Under The table” było pełno w owym czasie i pewnie dlatego ciężko było przebić się Thunderstorm. Szkoda, bo przecież grali na wysokim poziomie, a debiut to kwintesencja heavy metalu, to perełka jeśli chodzi o starocie. Są melodie, przeboje, jest zabawa. Brać w ciemno.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz