Jestem nienasycony heavy
metal lat 80 i grzebanie w przeszłości stało się moim hobby.
Tutaj nie chodzi o to kto jakim czasem dysponuje, czy tym że w
nowościach nie ma nic ciekawego. Chodzi o to że wtedy wszystko było
prostsze, bardziej szczery i zagrane prosto z serca. Dzisiaj ciężko
o to. W tamtych czasach heavy metal był tworzony na wysokim poziomie
i co byśmy nie złapali to w większości przypadkach perełkach.
Podobał się wam to co grał Gravestone, Predator czy Warriors?
Brakuje wam czegoś na miarę pierwszych płyt Scanner, wielkich płyt
Accept? A może chcielibyście poczuć się jak w latach 80?
Posmakować prawdziwego heavy metalu stworzonego przez kolejną
ciekawą niemiecką formację, która została zapomniana przez
fanów muzyki heavy metalowe? Thunderstorm to idealna pozycja w
tej kategorii. Powstali w 1988r, jednak debiutancki album „S.N.A.F.U”
ukazał się rok później. Co z tego że był to jeden z
ciekawszych debiutów, skoro przepadł bez większego
zainteresowania, a kapela musiała się rozejść. Rozgoryczenie i
zawód pozostał, bo chciałoby się jak najwięcej metalu w
wykonaniu tej niemieckiej kapeli. No cóż, trzeba się
zadowolić tym co nagrali w 1989r. Płyta wyróżnia się i nie
mam tutaj na myśli kiczowatej okładki, która sugeruje że
zespół nie dysponował wysokim budżetem. Chodzi tutaj o styl
muzyczny jaki udało im się wykreować. Nie był to toporny heavy
metal w stylu Accept, choć ich wpływu tutaj nie brakuje. Muzycznie
mieli wspólnego z takim serbskim Warriors o którym
wcześniej wspomniałem. Obie te kapele w podobny sposób
tworzą lekkość na płycie, ustawiają brzmienie gitar i to w jaki
sposób wygrywane są melodie. Jest tutaj również
podobna energia i przebojowość. Różnica taka, że
Thunderstorm to kapela metalowa, która nie trzyma się
kurczowo określonych granic. W takim „Thunder Machine”
udają się w rejony progresywne, zaś w mroczniejszym „The
Ballad of Patient Man” nie powstrzymuje się od pięknych i
złożonych solówek, które są przesiąknięte
neoklasycznym charakterem. Ten utwór to dobry przykład, że
Thunderstorm to prawdziwi spece od tworzenia zaskakujących kawałków
i ten miał w sobie sporo pomysłowości. O przesycie formy nad
treścią nie ma mowy, pomimo że kompozycja naszpikowana różnymi
smaczkami. To jest heavy metal i nie zapominajcie o tym. To
potwierdza rasowy niemiecki otwieracz w postaci „Screamer”.
Mroczny klimat rodem z horrorów czy filmów s-f też nie
jest tutaj problemem i w „On
His Own” mamy dowód. Znaczącą rolę
odegrały tutaj klawisze, które nadały odpowiedniego
charakteru i zrobiły tą tajemniczą otoczkę. Na wokalu był Kai
Schmitz i nie był to ten typ niemieckiego wokalisty który
śpiewa agresywnie i topornie. Tutaj Kai pokazał zupełnie inny
rodzaj wokalu. Śpiewa czysto, z emocjami i bardzo technicznie.
Pasuje on do spokojnej, urokliwej ballady w postaci „Victim
of Circumstance” czy melodyjnego „Certain death”.
Nieco przybrudzone brzmienie wydobywa to co najlepsze z sekcji
rytmicznej, która jest taka pełna mocy. Również ma to
dobry wpływ na to co wygrywa Simon Simonson, który jest pod
wpływem brytyjskiej sceny metalowej. Dzięki temu jego partie są
lekkie, z pomysłem i urozmaicone. Takich hitów jak „Under
The table” było pełno w owym czasie i pewnie dlatego
ciężko było przebić się Thunderstorm. Szkoda, bo przecież grali
na wysokim poziomie, a debiut to kwintesencja heavy metalu, to
perełka jeśli chodzi o starocie. Są melodie, przeboje, jest
zabawa. Brać w ciemno.
Ocena: 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz