sobota, 4 października 2014

ENCELADUS - JOURNEY TO ENLIGHTENMENT (2014)

Zawsze mile widziany jest power metal, który ma nieco cukru, sporą dawkę melodyjności, a przede wszystkim przypomina nam erę lat 90, kiedy był boom na ten gatunek heavy metalu. Dzisiaj ciężko znaleźć zespół, który obiera sobie za cel granie power metalu właśnie z tamtego okresu. Kto z nas nie chciałbym posłuchać czegoś na miarę starego Helloween, Edguy, Insania czy Dark Moor. Jasne pojawił się Gloryhammer czy Twilight Force. To za mało i dobrze, że z odsieczą nadciąga Enceladus. To młody zespół, który ma spore ambicje i chce namieszać na rynku power metalowym. W głowie im europejski power metal z lat 90 i debiut „Journey to Enlightenment” to potwierdza. Mniejsza o to, że jest to kapela amerykańska.

Dziwna nazwa zespołu, jeszcze dziwniejsza okładka albumu. Jednak nie dajcie się speszyć, bowiem tutaj muzyka jest prawdziwym skarbem. Zespół gra europejską odmianę power metalu, robią to tak jakby grali w latach 90, a przecież kapela działa od 2012 roku. To tutaj można doznać prawdziwego szoku, bo muzycy nie dość, że młodzi i bardzo utalentowani, to jeszcze wiedzą jak odtworzyć power metal w takiej formie jaki był prezentowany w połowie lat 90. Imponujące. Niby debiutanci, a wcale tego nie słychać. Enceladus nie gra oryginalnej muzyki, nie odkrywają nowych rejonów muzycznych, ale robią coś równie istotnego. Odświeżają ten styl jaki odszedł nieco w zapomnienie. Dzisiaj liczy się mrok i ciężar, a amerykański Enceladus wręcz odwrotnie. Liczy się dla nich zabawa, radosny wydźwięk i melodyjność, nawet z pewnym ładunkiem cukru. To wszystko stało się możliwe dzięki naprawdę muzykom. Basista Judas brzmi jak Markus Grosskopf, wokalista Soikkam wyciąga górne rejestry niczym Micheal Kiske z okresu „Keeper of The Seven Keys”, a Geo i James złudnie przypominają najważniejsze duety gitarowe europejskiego power metalu. Jest energia, jest pomysłowość w tym graniu, jest szczerość, a wszystko jest dobrą zabawą. Nie mogło się obyć bez instrumentalnego kawałka, który pełni rolę otwieracza. Tytułowy „ Journey to Enlightenment” robi dobry grunt pod interesy. Trzeba iść za ciosem i „Live or Submit” to power metalowa petarda,w której jest szybkość, nutka progresywności, a przede wszystkim przebojowość. Zespół potrafi grać równie szybko co Dragonforce co potwierdzają w „Seven Years Solstice”. Ciekawe, złożone popisy gitarowe i bardziej wyszukane melodie, to nie jest nic obcego dla Enceladus. Słychać te cechy w energicznym „Awakened Eyes”. Pomysłowy riff i ostrzejszym zabarwieniu sprawił, że „Ethereality” to kolejny hicior. Niby zespół balansuje wokół określonego i dość mocno ograniczonego stylu, ale udaje im się jakoś odpędzić monotonność i nudę. Kluczem do sukcesu okazuje się pomysłowość i tworzenie przebojów. „Frigid Vigor” bez wątpienia się wyróżnia swoim melodyjnym riffem i werwą. „Darkened Aura” to kontynuacja poprzednich motywów, choć tutaj pojawia się trochę progresywności, a nawet coś z agresywniejszych odmian metalu. Potem jest seria dość krótkich power metalowych hitów i tutaj należy wymienić „Break Away” czy „Wings Of Time” . Enceladus podobnie jak Dragonforce nie kryje zamiłowań do gier komputerowych i to słychać w „Ancestral Venture”, który pokazuje na co stać zespół, a przede wszystkim wokalistę Soikkama. Prawdziwy power metalowy wokalista z powołaniem. Całość zamyka nie rozbudowany kolos, a kolejny szybki kawałek i „Book of Pure Evil” przypomina Gamma Ray co bardzo cieszy.

Zespół i płyta można by rzec znikąd. Pewnie wiele osób zlekceważyło ten album, a to przez to że to debiutanci, że okładka jest dziwaczna i o samym zespole było cicho. Czas to nadrobić, bo szkoda byłoby nie znać tak znakomity album jak „Journey to Enlightenment”. Dla fanów power metalu, zwłaszcza tego z lat 90 jest to pozycja obowiązkowa i kto wie może najciekawszy album z taką muzyką od bardzo dawna.

Ocena: 9.5/10

2 komentarze: