Sin zagościł na rynku
muzycznym znacznie dłużej niż myślałem i co ciekawe zespół
zyskał nawet popularność. 12 lat działania i 5 albumów na
koncie szwedzkiej formacji należy uznać za dobry wynik. Może nie
robią niczego czego wcześniej nie robił Hellion czy Warlock, ale
brakuje w sumie heavy metalowych kapel, gdzie na wokalu jest kobieta.
Tutaj Sister Sin się wyróżnia. W dodatku ich muzyka to kawał
porządnego heavy metalu przesiąkniętego klimatem lat 80. W tym
roku zespół postanowił nas uraczyć nowym wydawnictwem i
„Black Lotus” to typowy album Sister Sin. Prosty, do bólu
przewidywalny heavy metal, który został zbudowany na znanych
nam patentach. Jeśli ktoś nie ma wygórowanych wymagań i
wystarczy mu solidny heavy metal ten będzie zadowolony z nowego
dzieła Szwedów. Jednak jeśli miałbym być szczery to czuję
spory niedosyt, zwłaszcza że „Switchblade
Serenades” był udanym albumem, który wciąż po tylu latach
zachwyca. Niestety „Black Lotus” ustępuje tamtej płycie pod
względem przebojowości, pomysłowych kawałków i energii.
Tutaj zespół jakby nieco osiadł na laurach. Weźmy choćby
takie kawałki jak „Desert
Queen”
czy „Count
Me Out”,
które ukazują jakby wypalenie kapeli i wyczerpanie ciekawych
pomysłów. Można dostrzec, że nuda to jeden z elementów
nowej płyty. Popowo-rockowy „The
Jinx”
można by usłyszeć w radiu, bo to taki chwytliwy, radiowy kawałek,
przesiąknięty komercją. Najlepiej z całej płyty prezentuje się
rozpędzony „Sail
North”
czy „Au
Revoir”,
ale to niestety za mało żeby pozostawić pozytywne wrażenie po
całej płycie. No to jest sygnał, że czas coś zmienić w Sister
Sin. Jest niedosyt i płyta skierowana do zagorzałych fanów
tej kapeli oraz heavy metalu.
Ocena:
4.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz