Muzyka i twórczość Running Wild miała i w sumie dalej ma
ogromny wpływ na muzykę heavy metalową. Charakterystyczne melodie,
brzmienie gitar, odpowiednie pirackie refreny i przebojowość to
jest coś co Running Wild robił na wysokim poziomie i pokazał
wszystkim że można. Rock'n Rolf stworzył jedną z najlepszych
kapel metalowych, która natchnęła Ceda z Blazon Stone,
muzyków Powerwolf, Lonewolf, czy też właśnie Silverbones.
Ten ostatni nie jest jeszcze tak znany, w końcu ich debiutancki
album „Wild Waves” ma 15 czerwca tego roku. Co warto wiedzieć o
tej kapeli i samym albumie?
Silverbones powstał w 2013 r inicjatywy Adrea Franceschi, który
zajął się również wokalem, graniem na basie i
komponowaniem kompozycji. To on też dostarczył pomysłu na frontową
okładkę „Wild Waves”. Jest takim włoskim Rock;n Rolfem, który
pełni wiele funkcji i stara się być kapitanem na swoim pokładzie.
Sam zespół grał już wiele koncertów, w tym również
na ziemi polskiej i ma już 3 letnie doświadczenie. Jeśli chodzi o
muzykę Silverbones to jest to heavy/speed/power metal w stylu
Running Wild. Sporą rolę odegrał Ced z Blazon stone, który
zadbał o odpowiednie brzmienie i jakość całej płyty. Na płycie
słychać echa wczesnego Running Wild z okresu „Port Royal” czy
„Blazon stone”. Zaczyna się typowo, bo od intra. Akurat „Cry
For Freedom” to mocne intro, które oddaje najlepsze
lata Running Wild. To się nazywa dobry start. Sporo klasycznego
grania spod znaku Rock;n Rolfa uświadczymy w przebojowym „Wild
Waves”, który najlepiej oddaje klimat całej płyty.
„Royal Tyrants” w rzeczy samej brzmi jak zaginiony
kawałek z płyty „Port Royal” a wszystko dzięki odpowiedniej
melodyjności i klimatowi. „Queen Anna's Revenge”
zaczyna się od akustycznej partii gitarowej i w sumie tak zaczynały
się najciekawsze kawałki Running Wild. Ta rozbudowana kompozycja
również należy do tych najlepszych na płycie. Zespół
całkiem dobrze radzi sobie w sferze gitarowej co potwierdza talent
Ricardo. Bardziej stonowany jest „The Undead”,
który ukazuje mroczny klimat. Nie brakuje szybszych petard i w
tej roli sprawdza się energiczny „Raiders of the New World”
czy melodyjny „Wicked Kings”, które również
mają coś z płyty „Port Royal”. Na sam koniec mamy jeden z
najlepszych przebojów na płycie, a mianowicie „Hellblazer”
i rozbudowany „Black bart” trwający prawie 8
minut. Znakomite zwieńczenie tak udanej płyty w klimacie Running
Wild.
Nie jest łatwo nawiązać do ponadczasowego Running Wild, który
tak wiele osiągnął i stworzył taki jedyny w swoim rodzaju styl.
Jednak Blazon Stone czy właśnie Silverbones pokazują, że można.
„Wild Waves” to miła wycieczka do twórczości Running
Wild z okresu „Port Royal”. Sam zespół ma w sobie to coś,
co sprawia że debiutancki album brzmi jakby nagrała go doświadczona
kapela z wieloletnim stażem. Nie ma słabych utworów, a każdy
kawałek to miła frajda dla fanów takiej muzyki. Warto mieć
ten album w swojej kolekcji, zwłaszcza jeśli płynie w nas piracka
krew.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz