sobota, 20 stycznia 2024

OATHBRINGER - Tales Of Valor (2024)


 Każdy zespół ma swoją wizję jak powinien brzmieć heavy metal. Jedni pójdą w przebojowość, inni w mrok i klimat, a jeszcze inni postawią na zadziorne riffy i mocną pracę gitar. Każdy ma swoją receptę i wszystko zależy na jakiego słuchacza trafimy. Serbski Oathbringer to w sumie wschodząca gwiazda heavy metalu i wszystko przed nimi. Robi wrażenie, że działają dopiero 4 lata a już mają na koncie dwa znakomite krążki. Debiut to był dopiero początek, ich pierwszy krok w kierunku bycia gwiazdą. Najnowsze dzieło w postaci "Tales of Valor" to kontynuacja tego co było słuchać na debiucie. Tak jak przystało na drugi album, jest wszystko więcej i lepiej.

Okładka, brzmienie, stylistyka i jakość, to wszystko jest rozwinięcie tego co mieliśmy na debiucie. Charakter i pomysłowość zostaje. Band alej tkwi w mrocznym klimacie, w surowej stylistyce i tutaj mamy właśnie taki piękny, surowy, nieokiełznany heavy metal, który nie został skażony słodkimi melodiami, komercyjnymi rozwiązaniami czy oklepanymi riffami. Band czerpie garściami z Manowar, Visigoth, Judas Priest, Accept czy Grave Digger. Jednak można odnieść wrażenie, że najbliżej im do takiego Grand Magus. Tak ten posępny, doom metalowy klimat daje się we znaki i jest znakiem rozpoznawczym Oathbringer. Ta kapela wyróżnia się na tle innych kapel, które chcą zabrać nas do lat 80. Jest charyzmatyczny wokalista i basista Priestkiller, który nadaje całości nieco topornego, doom metalowego feelingu. Ma ciekawą barwę i potrafi oczarować swoim głosem. Bez niego nie byłoby tego zespołu. Na stylistykę i jakość Oathbringer składa się również praca gitarzystów, a w tej kwestii Axxer i Berseker nie biorą jeńców. Mocne riffy, drapieżne brzmienie, true metalowy wydźwięk i klasyczne rozwiązania to ich chleb powszedni. Oni tym żyją i tworzą prosto z serca. To nie jest przypadkowy olśnienie, oni po prostu tworzą coś wyjątkowego.

9 utworów i 43 muzyki. Tak klasycznie i w sumie nie trzeba niczego więcej, żeby się przekonać o ich talencie. Wejście "Morgoth" budzi niepokój, potęguje niepewność i klimat z grozy.  Szykuje się coś wielkiego i tak w sumie jest. Mocne riff wkracza i już wiadomo, że Oathbringer wrócił i gra znów swoje. Doom metalowy feeling otacza nas i przenika nasz organizm. Sam refren to istny majstersztyk. Drugi na płycie jest "Hall of the slain" i brzmi to świeżo, a zarazem bardzo klasycznie. Band z dużą łatwością tworzy podniosłe i true metalowe refreny, które oddają piękno tej muzyki. Solówki w tym utworze to istna uczta dla maniaków heavy metalu i inni mogą jeszcze czegoś od nich się nauczyć. Echa grave digger czy grand magnus słychać w posępnym i mrocznym "Arakis", który został zagrany w podobnym stylu. Porzucamy na chwilę mroczny klimat i wkraczamy do świata lat 80. "Holy War" to coś dla miłośników heavy metalu spod znaku gwiazd typu Judas Priest czy Iron maiden. Klasyka! Cios za ciosem. Killer za killerem. Wkracza potężny i ciężki "Son of the north" i tutaj sam główny motyw rzuca na kolana. Cudo, przebłysk geniuszu i kwintesencja epickiego metalu. Sama melodia przywołuje mi na myśl Running wild, a sama motoryka Manowar z złotych czasów. Spore emocje wzbudza epicki i  marszowy "Blood and Steel", który utrzymuje mroczny true metalowy feeling. Warto też pochwalić Oathbringer za mocny, wyrazisty i klasycznie brzmiący riff w "Strike To kill". Na sam koniec dostajemy troszkę bardziej energiczny i nieco bardziej pozytywny "Dragonmount" i znów klasycznie. Ten ostatni utwór znakomicie pokazuje jak band potrafi budować klimat i jak umiejętnie przemyca sprawdzone, a nawet oklepane motywy.

Wizja heavy metalu wg serbskiego Oathbringer jest bliska mojemu sercu. To szczery heavy metal, który opiera się na sprawdzonych patentach, mrocznym klimacie, charyzmatycznym wokaliście i wciągających solówkach, które są pięknym uzupełnieniem całości. Dodałbym za 1 czy 2 szybsze killery dla równowagi, a tak to w sumie ciężko wytknąć jakieś błędy czy wady. Bardzo spójny materiał, który słucha się jednym tchem.

Ocena: 9.5/10

4 komentarze:

  1. Trafia to granie w mój muzyczny gust, tak jak trafiło całkiem niedawno kilka kapel z południa Europy, konkretnie z Grecji czy Cypru, kapel grających epicką odmianę heavy metalu. Powie ktoś, że miano to, dzisiaj jest nadużywane, ale myślę, że w przypadku serbskiego OATHBRINGER, jest w pełni uzasadnione.

    Potęga brzmienia i surowa, mroczna drapieżność wyróżnia, pochodzący wprost z tolkienowskiego Śródziemia ,, Morgoth,, a zniewalająco nieziemskie wokalizy w zwolnieniach, nawiązują bezpośrednio do kogoś, kto ,,boskość,, wpisał bezpośrednio w swój pseudonim artystyczny.
    ,, Hall of the Slain,, kopie niczym dziki mustang, który daje się ujarzmić w rozpędzonym ale jednocześnie pełnym spokojnej harmonii refrenie.
    Popis zespołu w ,,Arakis,, , zmiany tempa gry, klimatu, i gitarowa solówka podbita unisono sekcji rytmicznej, sprawiają, że utwór mija pięknie, czyli szybko, jak jedna z tych chwil w życiu, chwil, na które czekamy.
    ,, Holy War,, to prawdziwy hit, który w zamierzchłych czasach mógłby trafić na listę przebojów radiowej III, na moją właśnie trafił.
    Instrumentalna kawalkada z typową dla tej płyty, czyli porywającą partią wokalną w ,,Son of the North,, to kolejny potencjalny singiel.
    Prawdziwy ,,kocioł czarownic,, mamy w ,, Witch,s Hut,, bo i gra zespołu czarująca, i wokal, a ja znów gdzieś tam pomiędzy nutami słyszę ś.p. Ronalda Jamesa Padavonę.
    ,, Blood and Steel,, to mroczny, emanujący jednocześnie i grozą, i ciepłem wulkan wypełniony po brzegi megatonami nieskrywanych emocji.
    Echa metalowej klasyki ubrane w oathbringerowe pomysły w ,,Strike to Kill,, .
    Prawdziwy pomnik postawili Serbowie na początku tej płyty, taki też monument powstał na jej zakończenie. ,, Dragonmount,, to godne jej zwieńczenie. Subtelny, taki sabbathowy z czasów ,, Heaven and Hell,, wstęp, a później szalona wokaliza ścigana porywającą grą całego zespołu. Myślę, że OATHBRINGER, tym krążkiem udało się wejść prawie na sam szczyt tej, dostępnej tylko dla nielicznych góry, i dobrze by było, żeby pozostali tam na dłużej.

    P.S. Dzięki za recenzję tej płyty i przepraszam, że rozpycham się na nie swojej działce, ale taka intelektualna zabawa, to dla mnie, jak dla innych rozwiązywanie krzyżówek, a te emocje przy odkrywaniu kolejnych muzycznych perełek, bezcenne. Pewnie, że to co piszę to egzaltacja i kicz...ale zamierzone.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolega tu widze mocno się udziela, ja natomiast nie lubię wzniosłych słów i lania wody. Rzeknę tylko, że zamiast tej podróbki Visigoth posłuchajcie lepiej nowej płyty weteranów z The Rods !!!!
    Kapitalny krążek po prostu i od razu zmiatający nowe dzieło Saxon, jeśli przyglądamy się podobnej stylistyce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak the Ross też bardziej mi się bardziej podoba niż Saxon. Ale to też płyta bardzo dobra a do ideału trochę brakuje

      Usuń