czwartek, 25 stycznia 2024

FIREWIND - Stand United (2024)


Herbie Langhans pasuje do każdego grania i potrafi wznieść dany zespół na prawdziwe wyżyny. Jego głos potrafi siać zniszczenie, potrafi nadać kompozycjom drapieżności i klimatu. Pasuje do power metalu, do hard rocka, do melodyjnego metalu i jego charyzma jest od razu rozpoznawalna. Nic dziwnego, że tak wielu go zaprasza do współpracy i nie dziwi, że to właśnie jego Gus G wybrał na wokalistę Firewind. W 2020 r album zatytułowany "Firewind" potwierdził że duet Gus G i Herbie Langhans to wybuchowa mieszanka i gwarancja pewnej jakości. Tak było 4 lata i przeszedł czas na weryfikację tego stanu rzeczy. "Stand United" to drugi album z Herbie na wokalu i normalnie doznałem szoku, bo jest to niestety jeden z słabszych albumów Firewind w dyskografii.

Album ukaże się 1 marca nakładem AFM records i już okładka sugeruje, że to będzie nieco inny Firewind. Tak jest, Można odnieść wrażenie, że Gus G był jakby rozdarty między solowymi płytami, a twórczością Firewind. W efekcie dostajemy płytę nijaką, troszkę chaotyczną, bez tego polotu i pomysłowości, którą cechowały poprzednie albumy. Nie ma takiej mocy i drapieżności co na "Firewind", nie ma tez takich hitów. Kiepskim pomysłem było wtrącanie dużej ilości patentów hard rockowych. Przez co płyta brzmi bardziej jak jakiś solowy album Gusa. Sam Herbie to wiadomo klasa, tylko tym razem nie ma zbytnio do czego śpiewać i nie jest wstanie uratować tego krążka. Przeraża mnie jeszcze jedna kwestia. Słuchając płyty odniosłem wrażenie, że mało tutaj Firewind w samym Firewind. Band gdzieś jakby trochę zatracił swój charakter.

Początek płyty jest bardzo dobry, bo "Salvation Day" opiera się na mocnym riffie i bardziej heavy/power metalowej stylistyce, a i refren przypomina dwa pierwsze krążki Firewind.Dalej mamy bardziej energiczny "Stand United", który oddaje styl i jakość Firewind. Gus G w końcu daje popis swoich umiejętności i jest bardziej obecny. Niby wszystko jest tak jak być powinno, ale też jakoś jest to dalekie od najlepszych hitów Firewind. Duch starych płyt Firewind jest obecny w przebojowym "Destiny is Calling" i przypominają się czasy "the  promonition" czy "Allegiance". Prawdziwa petarda i popis geniuszu Gusa G. Podobne emocje wzbudza "Come Undone", gdzie band stara się brzmieć nieco nowocześniej i progresywniej. To bez wątpienia również jeden z najmocniejszych punktów na płycie. Herbie właśnie w takim graniu sprawdza się najlepiej. Singlowy "Fallen Angel" wykazuje właśnie hard rockowe oblicze, ale mocny riff i przebojowy charakter to prawdziwe atuty tego kawałka. Druga połowa płyty jest jakaś już taka bez pomysłu, bez ognia i taka bardziej komercyjna. "chains" to nijaki pop rockowy kawałek, który jakoś nie pasuje mi do całości i do stylistyki Firewind. Nie trafiony jest też komercyjny, rockowy "Talking in Your sleep". Zamykający "Days of Grace" też jakiś taki nijaki i bez odpowiedniego dopracowania. To dobry utwór z kilkoma ciekawymi przebłyskami. Całościowo niestety kawałek nie robi furory.

Kocham głos Herbiego, uwielbiam te popisy gitarowe Gusa, ale tutaj Firewind jakoś nie brzmi jak Firewind. Płyta jest nijaka, bez charakteru i jakaś taka bez duszy. Niby są ostre riffy, przebojowe, ale momentami to wszystko wymuszone i bez tego feelingu z poprzednich płyt. Na "Firewind" było pełno hitów i patentów typowych dla Firewind. Tutaj chęć mieszania z hard rockiem doprowadziła do porażki. Szkoda, bo Firewind to sprawdzana marka, która zawsze potrafiło dostarczyć album wysokich lotów. Tym razem ta sztuka się nie udała. Nie jest to gniot, tylko dobry czy też bardzo dobry krążek. W przypadku Firewind to za mało.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz