piątek, 26 stycznia 2024

LUCIFER PRIEST - Unexpected Presence (2024)


 Na blogu dominują płyty z Niemiec, Grecji, Stanów Zjednoczonych czy też Szwecji, ale bardzo mało jest z Brazylii. To fakt znacznie ciężej znaleźć tam coś wartościowego, coś co na dłużej z nami zostanie i skradnie nasze serca. Ostatnio trafiłem na młody band o nazwie Lucifer Priest i panowie są na scenie 3 lata. Debiutancki krążek "Unexpected Presence" ujrzał światło dzienne 12 stycznia 2024.

Band nie kombinuje i wybiera drogę grania prostego, chwytliwego heavy metalu przesiąkniętego nwobhm, latami 80, twórczością Demon, Iron maiden, czy Angel Witch. To nie jest proste zadanie, bo konkurencja jest silna i jest w czym wybierać, a żeby się przebić trzeba coś więcej niż tylko umiejętność gra solidnego heavy metalu. Trzeba mieć charyzmę, pomysł na siebie i talent do tworzenia hitów, które potrafią poruszyć. Ma być gitarowo, ma być energia i klimat lat 80. Jednym ta sztuka wychodzi, a inni ponoszą klęskę. Lucifer Priest jednak ma w sobie to coś, a debiutancki krążek potrafi skraść serce. Ta płyta ma sporo atutów. Jednym z nich jest wokal Johna Naza. Taki nieco surowy, nieokiełznany, taki troszkę szorstki. Nadaje on charakteru całości i buduje klimat lat 80. Diego i Anderson z kolei stworzyli zgrany duet, który potrafi porwać słuchacza i dostarczyć sporych emocji. Nie brakuje chwytliwych melodii, podniosłych riffów i dobrej zabawy. Udało się utrzymać poziom przez cały album, przez co nie wieje nudą i słuchacz nie traci zainteresowania.

Brawa za pomysł na okładkę. Przypomina mi się motyw "Martwego zła 2", gdzie Ash włączył gramofon, a z niego wydobywało się zaklęcie na przywołanie demonów. Tutaj podobnie to wygląda. Zresztą tytułowy utwór, który pełni rolę intra przyprawia o dreszcze i nasuwa na myśl właśnie jakiś film grozy. Dobre wejście. Drugi utwór to już bardzo gitarowy i przebojowy "Dancing Underfire". Niby band idzie drogą wydeptaną przez taki Demon czy angel Witch, ale robi kawał dobrej roboty. Brzmi to autentycznie, szczerze i słucha się tego z niezwykłą szczerością. Do tego jeszcze to przybrudzone i surowe brzmienie.  "Is Coming Soon" to utwór bardziej energiczny, troszkę przesiąknięty judas priest, czy iron maiden, ale zagrany bardzo klasycznie i z polotem. Mamy kolejny hicior, a to dopiero początek. Najostrzejszy i najszybszy na płycie jest "Satan's Command". Speed metalowa jazda bez trzymanki, a sam główny riff brzmi jak hołd dla Iron Maiden. Lucifer Priest imponuje pomysłowością i dbałością o detale.  Kapela potrafi też zagrać troszkę bardziej złożony heavy metal, który nastawiony jest na klimat i zróżnicowanie. Taki jest właśnie "Night of the Beast". Ileż energii i przebojowości ma w sobie dynamiczny "take me now", który w pełni oddaje styl grupy i jakość jaką prezentują.  Podoba mi się wejście basu w melodyjnym "Heavy like Hell", który przypomina starą szkołę heavy metalu i trochę czasy "Killers" iron maiden. Finał to kolejna petarda, którą jest "Acid Trip" i znów band staje na wysokości zadania i serwuje drapieżni kawałek, który osadzony jest w latach 80.

Lucifer Priest stworzył wehikuł czasu i serwuje na podróż w czasie. Przenosimy się do początku lat 80. Do czasów gdzie Axel Witch, Iron maiden i wiele innych kapel stawiało swoje pierwsze kroki. Z tej płyty bije szczerość, prostota i klimat lat 80. To jest autentyczne, nie wymuszone i skierowane do fanów heavy metalu. Charyzmatyczny wokalista, znakomite melodie i od początku do końca jazda bez trzymanki. Wpisuje ten album na listę ulubionych krążków roku 2024.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz