sobota, 13 kwietnia 2024

VULTURE - Sentinels (2024)


 Złego słowa o niemiecki Vulture nie napisałem i długo się to nie zmieni. To jeden z najlepszych zespołów młodego pokolenia poruszających się w obrębie speed/thrash metalu. Działają od 2015 roku i są nie do zatrzymania. 3 albumy wydali i każdy z nich to istny majstersztyk i mistrzostwo w swojej kategorii. Na najnowszy krążek zatytułowany "sentinels" przyszło nam czekać 3 lata, ale warto było. Ten albumy ma wszystko co powinien mięć tego typu album, a nawet i więcej. Vulture znów to zrobił i nagrał kolejny bezbłędny album w swojej historii. Szok i niedowierzanie.

Zresztą na pierwszy rzut oka widać, że szykuje się nam killer i prawdziwa jazda bez trzymanki. Tak też jest. Okładka ma to coś i do tego nawiązuje do lat 80. Band kocha nawiązywać do tamtego okresu i muzyka to też potwierdza.  W tym zespole sporą robotę robi wokalista L. Steeler który brzmi momentami jak King Diamond, albo też Mille Petrozza z pierwszych płyt. Wokalista Vulture ma ciekawą barwę i technikę śpiewania. Dzięki niemu od razu czuć ten klimat lat 80.  Duet gitarowy Castevet/Outlaw serwuje nam mieszankę heavy/speed metalu i thrash metalu. Jest agresja, szybkość, ale też masa ciekawych i wciągających melodii. Nie brakuje też old schoolowych solówek, pojedynków na partie sole i dużo dobrego się dzieje. Każdy utwór to prawdziwa uczta i podróż w czasie do lat 80.  A to gdzieś coś z Exciter, a to coś z Accept, a to coś z Judas Priest, a to jakieś echa Anthrax. Ogólnie jest sentymentalnie, ale nie ma mowy o kopiowaniu. Band czerpie inspiracje i robi swoje. Jak to brzmi, to nawet słowa tego nie potrafią oddać. Trzeba odpalić krążek w swoim odtwarzaczu, wtedy poczujecie moc tej płyty.

Co nas czeka po odpaleniu płyty? 40 minut prawdziwej jazdy bez trzymanki. Pierwsze uderzenie to "Screams for the abbatoir", gdzie band przemyca heavy/speed metalowe łojenie i klimat lat 80. Jest w tym coś jednak więcej. Mocny riff, praca gitarzystów, wysokie rejestry wokalisty, to wszystkie jest jakby zrodzone w latach 80. Takie to szczere, takie to autentyczne. Co za moc. Piękne wejście perkusji i mamy "Unhallowed & Forgotten", choć tutaj jest jakby nieco lżej, bardziej radośnie, bardziej melodyjnie, a nawet jakieś petenty iron maiden tu upchano. Cudo! Ileż atrakcyjnych melodii wykreowano na potrzeby "Realm of The impaler". Riff brzmi znajomo, ale czy to jakaś ujma? Każdy dźwięk jest przemyślany i robi furorę. Tu nikt nie popełnia błędów i to jest piękne. Wejście w "draw your blades" zalatuje Anthrax, choć tutaj band szokuje bo idzie w stronę bardziej heavy metalu. Wokalista bawi się w Kinga Diamonda, a cała reszta gra bardziej stonowanie i troszkę może i topornie. Echa nwobhm słychać, ale też i stary Accept. Majstersztyk. Moje serce szybko skradł pomysłowy i tak świeżo brzmiący "Where there's a whip", gdzie postawiono na liczne przejścia, zmiany temp i zawirowania. No i ten prosty, taki może punkowy refren. Świetna rzecz, która na długo zostanie w moim sercu!Bardziej thrash metalowo jest w rozpędzonym "Death Row" i band pokazuje pazur. Klasycznie brzmi "Gargoyles" i ten riff przeszywa od pierwszych minut. Jest mrocznie i znów tak posępnie. Trochę Mercyful Fate, trochę Iron maiden z czasów Poverslave, trochę Accept i trochę Hellowen z czasów "Walls of Jericho" i znów mamy cudo. Popisy gitarowe na tej płycie to złoto i definicja heavy metalu. Więcej thrash metalu mamy znów w agresywnym "Oathbreaker", a na finał "Sentinels" i nie mogło zabraknąć elementów judas priest. Tym razem znów jest bardziej heavy metalowo, bardziej klasycznie.

Podsumowanie? Czy trzeba? Bezbłędny album, które definiuje o co chodzi w tej muzyce. Wyrazisty i charyzmatyczny wokalista, klimat lat 80, old scholowe partie gitarzystów, piękne solówki, killer za killer. To wszystko składa się na to, że ta płyta jest jedną z najlepszych płyt roku 2024. Vulture pozytywnie zaskoczył. Każdy fan heavy metalu, speed metalu i thrash metalu musi posłuchać tej płyty. To jest wasze zadanie domowe do odrobienia!

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz