czwartek, 16 stycznia 2025

DIRKSCHNEIDER - Balls to the Wall Reloaded (2025)


 "Balls to The Wall" to klasyka heavy metalu i jeden z najważniejszych albumów dla mnie, który ukształtował mój gust i moje upodobania muzyczne. Klasyk, który w żaden sposób nie zestarzał się i wg mnie nie wymaga odświeżenia.  40 lat to ładny jubileusz, który Udo postanowił święcić grając na żywo w całości ten klasyk. Bardzo dobra decyzja, tylko po co bawić się w nagrywanie na nowo tego klasyka, tylko że z ciekawymi gośćmi. Udo nie ma już takiej mocy i agresji jak w latach 80 czy 90, a w dodatku nie dostajemy tutaj nic więcej niż odgrzany kotlet. "Balls to The Wall" to płyta, która należy traktować w zasadzie jako ciekawostkę i w zasadzie tyle.

Sensu powstania płyty nie pojmuje i raczej jestem na nie, przy tego typu projektach. Szkoda czasu na nagrywanie na nowo swoich klasyków. Jeszcze rozumiem, że chcemy poprawić jakiś album bo było kiepskie brzmienie, ale powstało w innym składzie, albo śpiewaj inny wokalista. Taki sens jeszcze mógłby zrozumieć. Tutaj jakoś czuje niesmak. Płyta nie brzmi oryginał, a sami goście jakoś momentami nie trafieni. Joakim Broden z Sabon jakoś średnio mi pasuje do tytułowego kawałka. Kocham jego głos, ale tutaj jakoś mi się to gryzie. Lepiej wypada Biff Byfford z Saxon w "London Leatherboys" i tutaj brzmi to dobrze, a sam Udo z Biffem stworzyli ciekawy duet i jest gdzieś w tym wszystkim ten pazur z lat 80. Szokuje obecność Mile Petrozza i w kawałku "Fight It Back" też nie do końca mi pasuje, a do tego wokal Udo wypada tutaj troszkę słabiej. Pojawia się też Nils Molin w "Head Over Heels" i to dobra interpretacja klasyka. Lepiej jednak wspominam cover Hammerfall. Kolejny ciekawy gość to Michael Kiske i znów jakoś nie do końca pasuje mi dobór głosu. Jakby zderzyć dwa różne światy. Kiske wiadomo błyszczy i ładnie tu śpiewa, ale jakoś nie do końca przemawia do mnie ta wariacja. Może gdyby utwór zostałby inaczej zagrany, to może wtedy Kiske miałby większe pole do popisu i może by się to tak nie gryzło ze sobą. Jest jeszcze Danko Jones, Dee Snider, Doro Pesch czy Tim Ripper Owens. Znane nazwiska, ale to nic nie zmienia. Płyta troszkę jakby wymuszona i tylko potrafi zaspokoić ciekawość, jak te wielkie głosy spisują się w tym klasycznym.

Może lepiej było by wydać ewentualnie album zagrany na żywo albo z orkiestrą? Jaki jest sens? Co raz więcej takich płyt i troszkę szkoda na to czasu, pieniędzy. Lepiej wyciągnąć z półki klasyk z 1983r. Nic nie stracił na jakości, na świeżości. Ponadczasowy album, który nie wymaga odświeżenia. Ciekawość zaspokojona.

Ocena: 5/10

1 komentarz: