niedziela, 12 stycznia 2025
RAGING FATE - Mutiny (2025)
Uwielbiam twórczość Running wild i zawsze z miłą chęcią sięgam po wydawnictwa, gdzie pojawiają się wyraźne wpływy muzyki Rock;n Rolfa. W końcu nigdy za wiele rasowego heavy metalu w klimatach pirackich. Raging Fate to kolejny bardzo dobry przykład, że można czerpać garściami z dokonań Running wild i stworzyć przy tym materiał na tyle solidny, że zasługuje na uwagę. Ten szwedzki zespół jest na scenie od 2014r i w sumie należy to traktować jako solowy projekt Mattiasa Lovdala. "Mutiny" to najnowsze dzieło Raging Fate i jest to ich 3 album w dorobku. Premiera płyty odbyła się 11 stycznia nakładem Stormspell Records.
Instrumentalnie to wypada naprawdę dobrze i do tego czuć piracki klimat. Największą bolączką Raging Fate jest wokal Mattiasa, który jest bez mocy i drapieżności. To najsłabszy punkt muzyki Raging Fate. Znacznie lepiej wypada sekcja rytmiczna czy partie gitarowe. To muzyka skierowana do maniaków Blazon Stone, Running wild czy Silverbones. Nie ma tu nic odkrywczego, ani też powalającego na kolana. Okładka od razu zdradza co nas czeka i okładka frontowa też jakoś niczym specjalnie nie zachwyca. Tak samo brzmienie, dobrze zmiksowane, nieco przybrudzone na wzór wydawnictw z lat 80. Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, ale partie wokalne potrafią być jednak przeszkodą.
Całkiem dobrze otwiera się ta płyty, bo od szybszych kawałków w postaci "Skull and Bones" czy "Dead man's land", który przemycają sporo patentów Running wild. Brak przebłysku geniuszu, ale dobrze się tego słucha. Nijaki jest "horror movie mania" i ani riff, ani tez refren nie rozwalają system. To niestety klasa średnia. Pierwsze takie mocne i wyraziste uderzenie dostajemy za sprawą rozpędzonego "blood Red Sky", który mocno nawiązuje do czasów "Black Hand Inn" Running wild. Można odnieść wrażenie, że Raging Fate najlepiej wypada właśnie w tych szybszych kompozycjach. Najostrzejszy riff dostajemy w agresywnym 'Mutiny" i znów pozytywne zaskoczenie. Jest piracki heavy/power metal i to na bardzo dobrym poziomie. Wokal troszkę lepiej tutaj wypada. Refren, motoryka i riff robią tutaj robotę. Toporny i stonowany 'Powder and Flame" też trochę ospały i przewidywalny. "The Vendetta Ride" wypada znacznie lepiej, ale to znów szybszy kawałek na płycie. Cieszy, że finał płyty to rasowy, epicki kolos w klimatach Running Wild. "The Great Heathen Army" daje radę i może się podobać. Pomysłowe wejście, przewodni motyw i sama partie gitarowe też bardzo dobrze rozplanowane. Sam Rolf z Running wild by nie powstydziłby takim utworem.
Mimo sporych wad, mimo słabszego wokalu, mimo nierównego materiału, wtórności to trzeba przyznać, że płyta jest miła w odsłuchu, zwłaszcza jeśli ma się bzika na punkcie muzyki Running Wild. Wiem, że płyta jest daleka od ideału i nie ma startu do top 10, ale radość z odsłuchu była, więc płyta zasługuję na pewno na uwagę. Niech każdy posłucha i sam oceni. Fani running wild nie powinni narzekać.
Ocena: 6.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz