czwartek, 17 stycznia 2013

HELLOWEEN - Straigh Out Of Hell (2013)


Nie tak łatwo odbudować zaufanie fanów, nie tak łatwo wrócić do sławy, do formy sprzed kilku lat, nie jest też prostym zadaniem po kilku trudnych wydarzeniach dalej trzymać jakiś dobry poziom i wciąż zadowalać fanów. Jednak niemieckiej formacji power metalowej HELLOWEEN ta sztuka wyszła i to całkiem dobrze. Osiągnęli sławę i stali się tak znaczącym zespołem jak sam IRON MAIDEN czy JUDAS PRIEST i wyrobili sobie swoją markę dzięki latom 80, dzięki geniuszowi Hansena, dzięki niezwykłemu wokaliście Kiske, którzy wyznaczyli standardy power metalu na kilkanaście lat. Potem bajka się skończyła, wewnętrzne tarcia między członkami zespołu doprowadziły do odejście Hansena, który założył GAMMA RAY. To był cios dla zespołu, choć jego zmiennik Roland Grapow nie był wiele gorszym gitarzystą o czym przekonał nas nie raz, niestety kompozytorem był już kiepskim i pod tym względem nie wniósł dużo do zespołu. Po odejściu Hansena, HELLOWEEN popadł w komercję i wydał dwa lżejsze, bardziej rockowe albumy. Mogłoby się wydawać, że to koniec zespołu, że trzeba tylko patrzeć na sukcesy Hansena w GAMMA RAY. Jednak w 1994 roku zespół odrodził się i zaczął na nowo umacniać się w pozycji power metalu. Za sprawą przyjście Andiego Derisa z PINK CREAM 69 marka HELLOWEEN znów zaczęła coś znaczyć w power metalu. Okres lat 90 był wyborny dla tej kapeli. Nagranie solidnego „Master Of The Rings” , przebojowego „Time Of the Oath” przypominający czasy „Keeper of The Seven Keys” czy w końcu zróżnicowanego „Better Than Raw”. Albumy świetne i na poziomie samego zespołu. Może nie było to 100 % tego co grali za czasów Hansena, ale były to również przebojowe, melodyjne, energiczne płyty, które stanowią trzon nowej ery HELLOWEEN, ery Derisa. Pewien dział zamykał „The Dark Ride” który pokazał nieco inne oblicze zespołu, nieco mroczniejsze i cięższe. Zespół był już na tyle silny, że mógł sobie pozwolić na taki ruch, na taki eksperyment. Jednak ten można by rzec świetny skład z Rolandem Grapowem i Uli Kushem na pokładzie tez miał swój koniec i drugi raz z zespołu odchodzą utalentowani muzycy, którzy założyli genialny MASTERPLAN. Pozycja HELLOWEEN znów była zagrożona. Jednak kilka lat w budowaniu nowego HELLOWEEN, budowania od nowa tej marki dało zespołowi pewne doświadczenie i nowy album „Rabit Don Come Easy” rozpoczął kolejny rozdział HELLOWEEN bo o to skład zasilił Sascha Garstner. Gitarzysta, który stawia na ciężar, na melodyjność, a nieco mniej na technikę. Może ustępuje dwóm poprzednim wirtuozerom, ale całkiem niezły z niego kompozytor o czym przekonał fanów na kolejnych płytach. Marka HELLOWEEN była już tak solidna, muzycy tak pewni swoich sił, że nawet spróbowali nagrać kontynuacje „Keeper Of the Seven Keyes” co było fatalnym ruchem, który mógł zaszkodzić tylko zespołowi. Choć album też nie był geniuszem i perfekcyjny co te z lat 80, to jednak miał kilka ciekawych utworów. I tak następne albumy „Gambling with Devil” i „7 Sinners” to albumy, gdzie zespół postanowił postawić na cięższy wydźwięk połączony z melodyjnością. Ten ostatni to jak dla mnie dopieszczony album, gdzie jest masa przebojów, gdzie jest metalowy hymn „Are you Metal”, miła dla ucha ballada i wiele ostrych petard jak „Who Is Mr. Madman” czy „Long Live The King”. Nagrywając tak świetny album, oczywiste było że oczekiwania względem następcy było ogromne. Zespół nie chce opuścił klimatów piekła i grzeszników i najwidoczniej spodobał im się taki wizerunek, taka oprawa. Nowy album został zatytułowany „Straight Out Of hell” i jest to mocny i intrygujący tytuł. Jeśli ktoś liczy na „the Dark Ride” ten może się przeliczyć, choć ciężaru tutaj nie brakuje. Jednak nowy, wobec którego było tyle szumu medialnego, tu prezentowane wywiady, opisywanie poszczególnych utworów przez muzyków, czy też w końcu ep „Burning Sun” bardziej stylem przypomina dwa ostatnie albumy, a najbardziej „Gambling With The Devil” może przez fakt, że ten album jest bardzo zróżnicowany. Ostatni tak zróżnicowany album HELLOWEEN to chyba był „Better Than Raw”. „Straigh Out Of Hell” to album nieco inny, a jednak dalej utrzymany w stylu HELLOWEEN, gdzie jest dynamika, melodyjność, przebojowość, chwytliwe refreny, gdzie roi się od energicznych solówek. Tak to jest jak ma się wyrobioną markę, kiedy się odzyskało zaufanie fanów i można pozwolić sobie na swego rodzaju kombinowanie, urozmaicanie repertuaru. Jednak czy urozmaicenie i kombinowanie było trafionym pomysłem? Czy tego właśnie oczekiwano od nich?

Co jest dużym plusem albumu to z pewnością oprawa graficzna. Dawno nie było dyń i tutaj spodobała mi się pomysł Hauslera. Może jest to kalka singla „The Trooper” IRON MAIDEN, ale to jakoś nie przeszkadza. Ciekawe jakby ta okładka wyglądała, jakby by była narysowana ręcznie? Zapewne lepiej. Kto zna poprzednie albumy ten nie powinien być zdziwiony mocnym, dość ciężkim brzmieniem. To już standard płyt, od kiedy producentem jest Charlie Bauerfriend. To jaką formę muzycy mają nie trzeba raczej opisywać, bo każdy zna ich możliwości i jeśli chodzi o poziom ich poszczególnych partii to można śmiało stwierdzić, że HELLOWEEN trzyma wciąż wysoki poziom. Jednak nie to jest problemem tego wydawnictwa, lecz owe urozmaicenie materiału, próba wplecenia czegoś innego do stylu HELLOWEEN, zaprezentowania czegoś może świeżego, czy może też żeby zaskoczyć fanów. Nie wiem, jaki był cel, tak czy siak „Straigh Out of Hell” to album urozmaicony pod względem kompozycji i znajdziemy tutaj szybkie utwory, takie w starym stylu, gdzie słychać gitarę prowadzącą Weiketha, a także nieco wolniejsze, bardziej komercyjne, rockowe utwory, gdzie słychać pewne zacięcie PINK CREAM 69 i niestety obok świetnych petard, killerów pojawiają się na albumie słabsze kawałki, które psują cały efekt i sprawiają że ocena musi być ostatecznie zaniżona.

Skupmy się na 13 utworach, które budują nowy album. Krążek otwiera najdłuższy kawałek, który był znany fanom jeszcze przed premierą albumu. „Nabatea” znany jeszcze z singla czy klipu rozpoczyna album i ostatni taki chwyt zespół wykorzystał na „Kepper Of The Seven Keys – the Legacy” gdzie najdłuższy utwór otwierał album. Jest to kompozycja o tyle ciekawa, bo bardzo energiczna, pełna ciekawych zwrotów, zwolnień, przyspieszeń i nie mogę wyzbyć się skojarzeń z starymi strażnikami. Przede wszystkim jest ta odpowiednia szybkość power metalowa, energiczny i chwytliwy motyw, a do tego ciekawie zaaranżowany refren, który potrafi przyprawić o dreszcze. Do tego dochodzi praca gitar, solówki i fragment, gdzie jest „Children....” strasznie zalatuje pod „Disease...” z utworu „Keeper Of the seven Keys”. Znakomity utwór, który można wpisać do grona tych najlepszych, który zwiastuje super, power metalową płytę w starym stylu, jednak dalej jest kilka zaskoczeń. Euforia i bardzo pozytywne zaskoczenie przeżyłem słysząc riffy, motyw z „World Of war”, gdzie znów jest power metal na pełnych obrotach. Jest ta melodyjność charakterystyczna dla HELLOWEEN, ta gitara prowadząca Weiketha i ta szybkość. Przypominają się najlepsze czasy HELLOWEEN, do tego jest ciężar i mrok w zwrotkach, który oczywiście nasuwa płytę „The dark Ride” . Kolejna petarda i znakomity utwór i gdyby całym album był jak te dwa kawałki, to za pewne mielibyśmy jeden z najlepszych albumów z Derisem na wokalu, niestety tak nie jest. „Live Now” to zupełnie inna kompozycja, bardziej komercyjna, bardziej rockowa jak dla mnie. I choć pojawia się w niej kilka ciekawych melodii, to jednak nie zachwyca tak jak dwa poprzednie kawałki i został jej potencjał zmarnowany. Kolejną mocną kompozycją, taką w starym power metalowym stylu, nasuwającym najlepsze utwory HELLOWEEN jest „Far From The stars”. Znów tutaj mamy do czynienia z szybkim, melodyjnym riffem i z dużą rytmicznością, która daje o sobie znać podczas zwrotek. Zaś refren i solówki to taki standard HELLOWEEN i tak o to mamy kolejny killer na płycie, który może spokojnie zasilać setlistę koncertową. Do grona wielkich przebojów tej kapeli przeszedł „Burning Sun” od kiedy go zespół ukazał na mini albumie. Tutaj słychać sporo patentów z „Better Than Raw” to wprowadzenie, tą zadziorność i to urozmaicenie utworu, zresztą konstrukcja i wydźwięk utworu też kojarzą się z tamtym albumem. Micheal Weikath stworzył kolejny wielki hicior HELLOWEEN, który przede wszystkim charakteryzuje się chwytliwym i takim podniosłym refren no i solówkami rozegranymi w starym stylu, czego gdzieś ostatnio brakowało mi na płytach HELLOWEEN. Ciekawa melodia w „Waiting For Thunder” czy też chwytliwy refren nie ratują tego kawałka, bo za dużo tutaj hard rocka i takiego odejście w nieco innym kierunku. Utwór może i chwytliwy, ale nie udało się stworzyć klasyka w stylu „If I Could Fly”. Na ostatnim albumie ballada „The Smile Of The Sun” była wyrazista i taka dość zapadająca w pamięci, czego nie można powiedzieć o nijakiej balladzie „Hold Me In Your Arms”, która jest z pewnością najgorszą w historii zespołu. Również nie wiem jak potraktować parodię „We will rock you” QUEEN czyli „Wanna Be God”, który nie jest ani heavy metalową kompozycją ani też power metalową, ot co rockowy kawałek, który bardziej irytuje niż zachwyca. Też nie zadowala mnie w 100 % „Asshole” choć tutaj muszę pochwalić zespół za ciekawy refren i fajną melodyjność, jednak ten utwór jakoś mi tutaj nie pasuje i za dużo tutaj kombinowania jak dla mnie. Bardziej mi odpowiada stylistka power metalowa w przypadku zespołu, aniżeli hard rockowa. Jednak nawet w power metalowej formule pojawiają się nie dociągnięcia i takie słychać w „Years” gdzie brakuje jakiegoś zapadającego motywu i dużo nie potrzebnego silenia się w kierunku cięższego grania, również tylko dobry jest „Make Fire Catch The Fly” który stylistycznie gdzieś przypomina mi „Rabit Don't Come Easy”. Ogólnie kawałek energiczny i taki melodyjny, aczkolwiek zmieniłbym nieco główny motyw, jednak nie jest to jakiś tragiczny utwór. Też melodyjny i dość ciężki jest „Church Breaks Down”, który wg mnie jest za bardzo przekombinowany, gdzie pojawiają się fajne motywy jak i te ciężko strawne, które męczą na dłuższą metę. Znów jest dynamika i chwytliwy refren, lecz jest kilka niedociągnięć które rzucają się w obrębie zwrotek. No i na koniec chciałbym wspomnieć o kawałku, który też przypomina czasy Hansena, czy też poniekąd „Master Of The Rings” , o utworze który ma power metalowy riff, który jest taki typowy dla tego zespołu, refren który przypomni wam najlepsze kawałki tego zespołu i szkoda, że „Straight Out Of hell” to jeden z 6 przebłysków tej płyty. Power metalowe kompozycje są wyborne i nie wiem czy nie biją większość tego co ostatnio tworzyli, nasuwają się najlepsze płyty typu „Keeper...” czy „Time ...”, jednakże, album został nie potrzebnie urozmaicony bardziej nie przemyślanymi, hard rockowymi kawałkami, co sprawiło że album nie jest równy i nie jest taki zajebisty jaki mógł być.

Szkoda, że zespół nie postawił na 100% power metalu, szkoda że nie ma więcej utworów jak tytułowy, czy te singlowe, bo mielibyśmy z naprawdę znakomitym albumem, na miarę tych najlepszych. Niestety płyta została wypchana nieco słabszymi, mniej wyrazistymi kawałkami typu „Wanna be God”, które nie wnoszą niczego do albumu jak dla mnie. Spore oczekiwania wobec albumu miałem i gdzieś czuje lekkie rozczarowanie. Zwłaszcza, że promujące płytę kawałki prezentują się znakomicie. Jednak HELLOWEEN to marka, to zespół który odzyskał zaufanie fanów, który znów jest w formie i może pozwolić sobie na pewne urozmaicenie, spróbowania czegoś innego i to jest też plus, że można posłuchać tribute to QUEEN wg HELLOWEEN. Płyta solidna, energiczna, melodyjna i w stylu HELLOWEEN, lecz bardziej urozmaicona i momentami zbyt przekombinowana, ale wciąż godna uwagi i jest to udany album, który warto posłuchać i wyrobić własne zdanie.

Ocena: 7.5/10

4 komentarze:

  1. Mam nadzieję, żeta płyta jako prezent sprawi CI radość;) Kocham Cie

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest lepsza od Grzeszników,ale warta słuchania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od czasów The Legacy niczego od zespoóu nie oczekuję. Grają ciągle to samo (choć Gambling with the Devil auważam za najlepszą płytę z Derisem) i kupuję kolejną płytę machinalnie jako fan tego zespołu, ale raczej z zamiarem -posłuchać i postawić na półkę. W przypadku Straight Out of Hell okazało się że zespół nieco zmienił stylistykę. Myślałem że będzie to kolejny, raczej słaby 7 sinners, a tu niespodzianka. Plyta jak dla mnie brzmi rockowo, jak taki mocniejszy Scorpions (nawet Deris od czasu do czasu zarzuca manierą Klausa Meine, no. w Waiting for the Thunder gdyby nie jego niskie śpiewanie to refren brzmi jak Meine). Ogólnie bardzo pozytywna, optymistyczna rocjowo-metalowa płyta. Nie zgadzam się z recenzentem. Po co ciągłe to same ciupanie na każdej płycie, Teraz przyszło coś nieco nowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieco zmienił stylistykę? Bo pojawiło się kilka rockowych kawałków? Już wcześniej takowe się pojawiały: IME, Mrs God, że nie wspomnę o albumie "Better than raw" czy z Kiske "Chameleon" czy "Pink...". Nie nazwał bym tego zmiany stylistyki. 7 Sinners nie miał takowych, chyba że wliczy w to balladę:P Mimo rockowych kawałków, jest tutaj dużo starego HELLOWEEN, więc nie nazwał był to wielkiej rewolucji. Waiting For Thunder jak dla mnie marna podróba If I Could Fly. A to że płyta jest optymistyczna rockowo metalowa to się zgodzę. Coś nowego? hmm to zdanie bardziej pasuje mi do Unarmed:P Tam faktycznie pokazali że można inaczej zagrać, ale czy to było takie super? Kwestia gustu. Nowy album jest urozmaicony i to jest jego atrakcją, że zadowoli każdego w jakiś sposób. Są rockowe kawałki, ballada, metalowe a także power metalowe w starym stylu, dla każdego coś się znajdzie. Pozdrawiam:D

      Usuń