piątek, 23 sierpnia 2013

ANNINHILATOR - Feast (2013)


Są zespoły, które mimo wielu zmian personalnych potrafiły przetrwać próbę czasu, dzięki liderom owych zespołów i tak też się stało z kanadyjskim Anninhilator. Założony w 1984 zespół istnieje do dziś i ma się dobrze, czego dowodem jest wydanie nowego albumu o nazwie „Feast”. Jeff Waters to człowiek, który przez te wszystkie lata utrzymywał przy życiu Anninhilator. 14 album studyjny przyciągnął uwagę z tego względu, że album z 2010 roku był bardzo udany i ciekawość czy nowy jest równie udany była silna. Z poziomem muzycznym tej kapeli speed/thrash metalowej było różnie, raz lepiej raz gorzej. Jak jest tym razem?

Stylistycznie nie doszło do większych zmian, bo dalej jest to speed/thrash metal, choć wdziera się w to wszystko punk rock, czy innego rodzaju gatunki, które bardziej szkodzą całości. Porównywać do największych osiągnięć Jeffa zamiaru nie mam, bo to większego sensu nie ma, ale do poprzedniego albumu „Anninhilator” to i owszem. W porównaniu do tamtego krążka jest jakby mniej agresji, mniej mrocznego klimatu, uleciały pomysły na ciekawe solówki, które kipią energią. Poprzednia płyta była przepełniona chwytliwymi kompozycjami, a także interesującymi melodiami. „Feast” w tej dziedzinie jest po prostu daleko za poprzednikiem. Od strony produkcyjnej album wypada przyzwoicie. Mroczna, klimatyczna okładka i soczyste brzmienie, to na pewno przedkłada się na jakość płyty. Kogo obchodzą takie szczegóły, kiedy sam materiał ma sporo luk i błędów? Otwieracz w postaci „Deadlock” zapowiada równie ciekawe wydawnictwo co „Anninhilator”. Ostry riff wygrywany przez Jeffa potwierdza, że wciąż potrafi zaskoczyć słuchacza mocną, energiczną grą na gitarze. Utwór oddający to co najlepsze w tej kapeli. Do udanych kompozycji zaliczyć należy też bez wątpienia melodyjny „No Way Out”. Energiczność i szybkość też tutaj występuje co dowodzi „Smear Campaign” , jednak jest pełno wypełniaczy jak „No Surrender”. Smętne melodie, chaos, niezbyt przemyślana konstrukcja i sztuczność to cechy, które czynią ten utwór po prostu nijaki. Hard rockowy „ Wrapped” to przykład, że mamy do czynienia z różnicowanym krążkiem, jednak jakość pozostawia wiele do życzenia. Popowa ballada „Perfect Angel Eyes” jakoś się gryzie z pozostałymi kompozycjami i mogłoby jej w ogóle nie być. Jeśli chodzi o solówki to na uwagę zasługuje utwór „Fight the World”, jednak i tutaj jest spory niedosyt i spore nie dopracowanie ze strony Jeffa i spółki.

Anninhilator żyje, ale czy to życie jest godne pochwały? Granie tylko dla samego grania, bez większego wysiłku i próby zaskoczenia słuchacza zasługuje na wysoką ocenę? Na pewno nie, to też o „Feast” szybko się zapomni. Jest to przykład wydawnictwa na jeden raz, który niczym specjalnym nie przykuwa uwagi. Może to jest sygnał, że czas przejść na emeryturę?

Ocena: 4.5/10

3 komentarze:

  1. ANNIHILATOR jeden z zespolow ktory zrobil na mnie ogromne wrazenie, niestety wedlug mnie skonczyl sie na "carnival diablos"

    OdpowiedzUsuń
  2. Przesłuchałem ten album kilka razy i muszę stwierdzić że chaosu tam nie ma chyba że chaosem nazwiesz techniczne zagrywki Watersa ale to bynajmniej jest setno muzyki Annihilator. No Surrender moim zdaniem wypełniaczem nie jest pokazuje jak ciekawie można łączyć style by nie znudzić słuchacza nonstopowym łojeniem jak to w dużej mierze thrashowe kapele czynią. Fajnie słucha się tego albumu przede wszystkim nie nudzi, spora dawka riffów made in Waters ale jak ktoś nie przepada za Annihilatorem ery Paddena to nie polubi i tego wydawnictwa \m/.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka jak z nowoczesnego hollywoodzkiego horroru dla nastolatków.

    OdpowiedzUsuń