wtorek, 27 sierpnia 2013

CLAYMORE - Lament of Victory (2013)

Zespołów metalowych o nazwie Calymore jest nie tak mało jak mogło by się wydawać. Gdy się wpisze taką nazwę w encyklopedii metalowej to wyszukam nam kilka kapel o takiej nazwie. Mnie zainteresował Claymore z Serbii. Dlaczego? Zaintrygował mnie gatunek muzyczny, w którym obraca się zespół. Epicki power metal to gatunek, który kusi swoją formą i treścią, to też nie mogłem nie zbadać co gra ten serbski zespół. Co można więcej powiedzieć o kapeli? Powstała w 1994 roku i początkowo działała do 2003 roku nagrywając przy tym debiutancki album. W 2012 roku kapela się reformowała i owocem tego jest „Lament of Victory”, który ukazał się w tym roku.

Od strony technicznej nie ma zbytnio się do czego przyczepić bo zarówno okładka jak i brzmienie są tutaj w normie. Znacznie gorzej jest od strony muzycznej. Kapela chciała nawiązać do twórczości takich kapel jak Nightwish, Virgin Steele czy Rhapsody i niestety nie do końca ta mieszanka się sprawdziła. Wyszło z tego jedno wielkie zamieszanie i chaos. Muzycy tutaj nie dają z siebie wszystkiego i co gorsza nie wiedzą jak zaciekawić słuchacza. Wokalistka Dejana Betsa stara się śpiewać niczym Tarja i nie wychodzi to najlepiej. Brakuje mi tutaj wyczucia i tego symfonicznego klimatu. Ciepły wokal Dejany gubi się też w mało atrakcyjnych riffach i melodiach, które tworzy Vlad Invictus z Fillem T. Ten duet nie porywa swoją grą ani też nie zaskakuje. Wszystko jest jakby odegrane na siłę i bez większego pomysłu. Wdziera się przez to nuda i monotonia. „King In The North” to miał być szybki kawałek w power metalowej formule, ale utwór jest chaotyczne i nie zapadający w pamięci. Coś pozytywnego można doszukać się w otwierającym „On The Wings Of Time”, ale czy jest to petarda o której można mówić całymi dniami? Na pewno nie. Jeśli miałbym wskazać coś dobrego w grze gitarzystów to bez wątpienia byłby to energiczny i ciężki riff w „Sorrow Tears”, który właściwie jest średnim utworem. Rozlazły „Night Sky”, który ma niby zauroczyć rozbudowaną formą i pseudo epickim stylem jest dobrym przykładem że zespół nie radzi sobie stworzeniem ciekawych utworów. „Hymn Of Veangence” pokazuje też jak nie wiele samego metalu w tym co gra Claymore. Dobra melodia w „Power of Destiny” to najlepsza rzecz jaka jest na tej płycie. Szkoda tylko że to tylko małe światełko w mrocznym tunelu. Cała reszta płyty nie wzbudza większego entuzjazmu.

Chęć grania ciekawego power metalu to jedno, nagrać dobry album to już inna bajka. Niestety ale serbskiemu Claymore nie udało się stworzyć materiału, który by porwał słuchacza. Nagrali krążek słaby zarówno pod względem pomysłów jak i samych aranżacji. Poza paroma momentami na tej płycie nie ma właściwie czego szukać, a już nie na pewno dobrej muzyki z kręgu power metalu.

Ocena: 2/10

1 komentarz:

  1. Wow, it's a bit harsh review, my friend, but nevertheless I appreciate your honesty. Thank you. :)
    Cheers from Claymore! \,,/

    OdpowiedzUsuń