środa, 27 sierpnia 2014

CROWN OF GLORY - King for a Day (2014)

Od kilku lat zastanawiałem się co się stało z szwajcarskim Crown of Glory, który przecież w roku 2008 podbił serca słuchaczy melodyjnego metalu i power metalu za sprawą znakomitego debiutu „ A Deep breathe of Life”. Zespół nagrał świetny i dojrzały krążek, który wyróżnił się na tle innych, a potem zapadł się pod ziemię. Było cicho o nich i już obstawiałem, że to kolejna młoda kapela, która błysnęła geniuszem i się rozpadła. Mamy rok 2014 i Crown of Glory po 6 latach powraca z nowym albumem „King For A day” i chłopaki wracają do gry.

O samym albumie było cicho i pojawił się właściwie znikąd, a przecież to ważne wydarzenie dla fanów melodyjnego metalu i power metalu, dlatego troszkę to dziwi, podobnie fakt, że zespół przez tyle lat nie dawał znaku życia. Najważniejsze jednak że udało im się wrócić, bowiem pierwszy album cechował się pomysłowością, radością z grania i melodyjnością. Każdy utwór miał przebojowy charakter i prawdziwą moc. Nie było się do czego przebić i właściwie każdy chciałby to usłyszeć na nowym albumie. Nie bałem się tyle o styl co właśnie o poziom muzyki. W końcu 6 lat minęło, a debiut był znakomity i ustawił wysoko poprzeczkę. Co ciekawe „King For A day” niczym nie ustępuje debiutowi i jest to swoista kontynuacja tego co wypracowali na „A Deep breathe of life”. Udało się przerysować styl, przebojowość, energię, melodyjność i pomysłowość. Heinz Muther mimo 6 lat wciąż śpiewa z polotem, z przekonaniem i tą samą siłą, a tego od niego w sumie oczekiwano. Nie tylko on tutaj się liczy, bowiem nie można zapomnieć o tym co wyprawia Hans Berglas i Markus Muther. To oni są odpowiedzialni za te pomysłowe, lekkie i chwytliwe motywy, za te złożone i energiczne solówki, które podkreślają jak muzycy dobrze się bawią. Nowym nabytkiem jest perkusista Mercel Burgener, ale nie daje po sobie poznać, że to jego pierwszy album z Crown of Glory. Tym razem dostaliśmy 12 utworów i co ciekawie nie można tutaj mówić o nudzie czy zbytecznym wydłużaniu materiału. Zaczyna się od mocnego „Storm” w którym zespół zawiera elementy progresywnego metalu i także klimatu Sabaton, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestię refrenu i marszowego tempa. Kapela nabiera rozpędu w „The end of The Line”, który podkreśla, że wciąż mają w sobie to coś, że wciąż potrafią tworzyć hity z górnej półki. Taki progresywny power metal to ja mogę słuchać godzinami. Dłuższym utworem jest „Savior”, ale nawet tego się nie słyszy, bowiem dalej jest to chwytliwe i zapadające w pamięci granie. Po raz kolejny postawiono na klimat i chwytliwy refren, a to sprawdza się za każdym razem. Dalej mamy nieco lżejszy „One Fine Day”, który ukazuje że można w danym utworze przebrnąć przez różne motywy, nie popadając w chaos. Robi to ogromne wrażenie. Najdłuższym utworem na płycie jest tytułowy „King For a Day” i to jest taki Crown of Glory w pigułce, bowiem jest tutaj wszystko to co składa się na ich styl. Na płycie też pojawia się odrobina hard rocka, czego dowodem jest właśnie taki „Riddle” czy „House of Cards”. Mocnym atutem jest tutaj „Only human”, który ma coś z Deep Purple, mroczniejszy „Morpheus Dream”, który ma coś z Black Sabbath czy Dio, czy wreszcie power metalowy „Bane of Existance”, który ukazuje to co najlepsze w tym gatunku.

Warto było czekać 6 lat na nowy album Crown of Glory. Oni to jednak wiedzą jak nagrać ciekawy materiał, który mimo długiego czasu trwania nie nudzi i zachwyca pomysłami i wykonaniem. Brakowało mi ich muzyki ich podejścia do melodyjnego grania i tej radości z grania. Miło, że postanowili wrócić i namieszać w tegorocznych zestawieniach. Polecam.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz