niedziela, 17 sierpnia 2014

BATTLEZONE - Fighting Back (1986)

Po tym jak rozeszły się drogi Iron Maiden i Paul Di Anno to od razu wielu śledziło dalsze poczynania dawnego wokalisty żelaznej dziewicy. Sukces jaki osiągnął z tamtym zespołem okazał się nie do przebicia i właściwie nie trudno się zgodzić, że swoje najlepsze lata Paul miał za sobą i ciężko było stworzyć coś równie genialnego co „Killers” czy „Iron Maiden”. Choć Paul nigdzie na zagrzał na stałe miejsca i żył w cieniu Iron Maiden i swojej przeszłości, to jednak udało musię w końcu zbliżyć do poziomu znanego z pierwszych płyt Iron Maiden. Punktem zwrotnym w karierze Paula był rok 1984 kiedy to z muzykami Tokyo Blade założył Battlezone. Jeden z ciekawszych brytyjskich zespołów lat 80, który wiedziała jak podać NWOBHM w świeżej, nieco agresywnej formule. Już pierwszy album tej formacji zatytułowany „Fighting Back” to było miłe zaskoczenie, zwłaszcza że wielu skreśliło Paula na straty.

O ile na pierwszym solowym albumie Paul dostarczył nam Aor i hard rock, o tyle z Battlezone wraca do korzeni i dostajemy mieszankę NWOBHM, heavy metalu oraz hard'n heavy. Tym razem Paula otoczyli równie doświadczeni muzycy co w Iron Maiden. Perkusista Sid Falck zagrał w Overkill, zaś John Wiggins dawał czadu w Tokyo Blade i właśnie sporo nawiązań do tej kapeli w muzyce Battlezone. Znajdą się też odesłania do Iron Maiden, Judas Priest czy Saxon, ale najciekawsze jest to, że udało się stworzyć własny styl, własny charakter. To czyni Battlezone z pewnością jednym z ciekawszych zespołów brytyjskich lat 80. Paul w końcu swoim wokalem przypomniał swoje złote lata w Iron Maiden i jego głos znów jest agresywny, drapieżny i wciąż ma w sobie coś z punkowego wokalisty. Wokal Paula to jedno, ale Battlezone to przede wszystkim zbiór energicznych, chwytliwych i miłych dla ucha popisów gitarowych. Riffy są zadziorne, pozbawione komercji i zbędnych elementów, zaś solówki są złożone i zbudowane na bazie atrakcyjnych melodii. To daje ostatecznie prawdziwą ucztę dla fanów muzyki heavy metalowej. W przeciwieństwie do innych projektów i zespołów Paula zbliżył się do twórczości i poziomu Iron Maiden. Już na „Fighting Back” to wszystko podkreślił i udowodnił, a przecież to ich debiutancki album, który miał tylko przedzierać szlaki i zebrać odpowiednie grono fanów. Płyta nie odniosła komercyjnego sukcesu i może konkurencja wygryzła ich, ale po tylu latach ta płyta wciąż wzbudza zachwyt. Szybkiego, ale krótki „(Forever) Fighting Back” to utwór, który ukazuje co gra Battlezone i ile w tym z NWOBHM, ile z Iron Maiden. Najważniejsze, że jest to metal i to wysokich lotów. Coś z albumu „Killers” można usłyszeć w przebojowym „Welcome To The Battlezone” gdzie możemy ocenić ile jest warta warstwa instrumentalna i to jaką dobrą robotę odwalają tutaj gitarzyści. Takie proste, energiczne i drapieżne granie zawsze jest w cenie. Momentami można odnieść wrażenie, że ta kapela starała się też wtrącić nieco speed/power metalu i znakomicie owe myśli obrazuje rozpędzony „Warchild”, który jest hitem na miarę tych z ery w Iron Maiden. Hard'n Heavy w stylu Pretty Maids można uświadczyć słuchając „In The Darkness” i mimo nieco innego wydźwięku jest to kolejny mocny kawałek na płycie. Paul w żelaznej dziewicy słynął z klimatycznego i łagodnego śpiewania w wolniejszych momentach i te też tutaj się pojawiają. Wystarczy posłuchać otwarcie „Running Blind”, który potem przeradza się w kolejną petardę. „Too much Too Heart” z kolei brzmi jak mieszanka Accept i Def Lepard i brzmi to dość intrygująco, ale to wciąż muzyka wysokich lotów. Troszkę komercyjnego hard rocka można wyłapać w „Voice on The Radio” i to może nieco inny utwór, ale zespół nie błądzi w nieznanych gatunkach i w dalszym ciągu słyszymy mieszankę NWOBHM, hard rocka i melodyjnego metalu. Battlezone to prawdziwa machina nie do zatrzymania i pędzi przy pełnej mocy, a kolejną perełką na płycie jest „Walfare Warriors”, który ukazuje piękno brytyjskiego metalu. Czy trzeba lepszych dowód na to, że Battlezone nie był gorszym zespołem niż Iron Maiden?

Tak o to Paul udowodnił, że co niektórzy zbyt wcześnie go z kreślili, bowiem on wciąż wie jak śpiewać agresywnie, wie jak nagrać bardzo dobry album będący mieszanką NWOBHM i heavy metalu. Paul Di Anno to nie tylko żelazna dziewica, to również znakomity Battlezone. Pierwszy album to kawał porządnego grania, które oddaje to co najlepsze w brytyjskim metalu, to co najlepsze w Paul Di Anno. Polecam.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz