Z klasycznego składu
tygers of pan Tang został właściwie gitarzysta Robb Weirr, który
odpowiada za brzmienie i jakość utworów. Wiele się
zmieniło, heavy metal nabrał nieco innego znaczenia, a przez ten
czas ta brytyjska formacja pozostała sobą i wciąż stara się grać
NWOBHM z elementami klasycznego heavy metalu z lat 80 i hard rocka.
Na 11 album zatytułowany po prostu „Tygers of pan tang” przyszło
czekać fanom 4 lata. Nowy album z jednej strony podsumowuje karierę,
a z drugiej pokazuje że zespół stara się rozwijać,
zwłaszcza na płaszczyźnie hard rockowej. Wokalista Jacopo daje
zespołowi swobodę i możliwość poszerzania horyzontów.
Jego wokal sprawdza się w różnych rodzajach kompozycjach i
to słychać na „Tygers of pan Tang”. Micky i Robb stawiają na
łatwe melodie, chwytliwość i rockowe szaleństwo. Dzięki temu
płyta jest łatwa w odbiorze i może trafić do tego grona
słuchaczy, które nie do końca znają twórczość tej
brytyjskiej formacji. Zespół potrafi nawiązać do swojej
przeszłości co potwierdza singlowy „Only The Brave”.
Na pewno zaskakują kompozycje rockowe jak „Glad Rags”
który nasuwa namyśl twórczość Def Leppard czy Ac/Dc.
Dalej na płycie mamy ciepłą i emocjonalną balladę w postaci „The
Reason why”, który potrafi złapać za serce. Sama
konstrukcja przypomina dokonania Foreigner. Fani na pewno pokochają
rozpędzony „Never give in”, który ma coś z
Saxon czy Judas Priest. Mocna kompozycja, z szybkim tempem i ostrymi
partiami gitarowymi. Dobry dowód na to, że brytyjska formacja
jest w formie. W podobnym klimacie utrzymany jest „Do it
Again”, który oddaje to co najlepsze w NWOBHM. Nieco
nowocześniejszy „Blood red sky” to kompozycja
dynamiczna i niezwykle zadziorna. Całość zamyka bardzo udany
przebój „The Devil You know”, który
bardzo dobrze podsumowuje cały krążek. Tyger of pan tang żyje i
ma się dobrze, w dodatku nagrywa naprawdę solidne krążki, co
potwierdza ich nowy album. Jest moc, jest polot i dobra zabawa. Płyta
jest zróżnicowana i ma kilka przebojów, co tylko
jeszcze bardziej zachęca do zapoznania się z najnowszym dziełem
Brytyjczyków. Solidna porcja hard rocka i klasycznego heavy
metalu.
Ocena: 8/10
Jako fan NWOBHM i ToPT stwierdzam, iż to przeciętny krążek ;)Moim zdaniem to solidna, klarowna produkcja sprawia wrażenie, że album jest chwytliwy, a taki nie jest - kawałki nie są odkrywcze, a czasem bardzo sztampowe ("Glad Rags"). Nie rozumiem zachwytów niektórych, jaki to ten album wspaniały, podobne reakcje były przy "Ambush". I właściwie oba albumy prezentują zbliżony poziom. Nie twierdzę wcale, że są złe - można ich posłuchać i to bez obrzydzenia, ale wielkiego entuzjazmu nie dostarczą. Z ubiegłorocznych nowości NWOBHM dużo lepiej wypada Diamond Head.
OdpowiedzUsuń