Pamiętam jak dziś okres w którym ekipa Death Dealer chwaliła się swoją pracą nad nowym albumem. Już wtedy było wiadomo, że band ciężko pracuje i stara się nagrać tak naprawdę kontynuację dwóch poprzednich albumów. Minęło 5 lat od premiery "Hallowed Ground" i przyszedł czas na nowe dzieło tej supergrupy zatytułowane "Conquered lands". To było do przewidzenia, że band nagra album równie udany co poprzednie.
Kiedy ma się w zespole takie gwiazdy jak Stu Marschall z Empires of Eden, Sean Peck z Cage, czy Rossa The Bossa, który dał się poznać z grania w Manowar to można zdziałać naprawdę wiele. Ostatnio ten znakomity skład zasilił równie znany i utalentowany Mike Lepond, którego przecież znamy z Symphony X czy zespołu Rossa The Bosa. Tych panów tak naprawdę nie trzeba przedstawiać, nie trzeba pisać, jak są świetni w tym co robią. Na nich zawsze można liczyć i zawsze stworzą muzykę, która jest prosta z serca, muzyka która cieszy i do której zawsze chce się wracać.
Minęło 5 lat a Death Dealer nic nie zmienił w swojej stylistyce i dalej mamy wysokich lotów heavy/power metal, który opiera się na mocnych i zadziornych partiach Stu i Rossa, którzy tworzą świetny duet, który rozumie się bez słów i stawia na pomysłowe zagrywki. Tutaj ta machina działa bez zarzutów i można ich słuchać bez końca. Sam Sean to też wokalista z niesamowitą barwą i umiejętnościami i to jest wokalista jedyny w swoim rodzaju. Klasę już pokazał w Cage, ale też i w Denner/Shermann czy ostatnio w The three tremors. Każdy z tych muzyków to wielka indywidualność, a razem tworzą coś wyjątkowego, magicznego.
Nowy album, nowa muzyka, ale styl i patenty band nie zmienia i dalej idzie swoją wydeptaną ścieżką. Słusznie bo nic innego nie oczekują od nich. Po raz kolejny ogromne brawa za klimatyczną i oldscholową okładkę. Death Dealer zadbał też soczyste, mocne brzmienie, które tylko jeszcze bardziej potęguje wrażenia Z jednej strony jest bardzo klasyczne, a z drugiej strony słychać nowoczesny pazur.
Na płycie znajdziemy 11 dobrze wyważonych kompozycji dających 46 minut nowej muzyki. Na start dostajemy tradycyjnie rozpędzony killer i taki właśnie jest "Sorcerer Supreme", który znakomicie przemyca temat Doktora Strange'a z Marvela. To jest właśnie Death Dealer jaki kocham i to jest heavy/power metal najwyższych lotów. W podobnych klimatach utrzymany jest zadziorny i dynamiczny "Every Nation" i słychać, że band nawiązuje do stylu i jakości z debiutu. Bardzo mnie to cieszy, bo debiut to jedna z najlepszych płyt ostatnich lat. Tajemniczo zaczyna się "Beauty and the Blood", który ma ciekawe przejścia. Kolejny killer na płycie. "Running with the Wolves" to kompozycja bardzo heavy metalowa i to taki ukłon w stronę Accept, Judas Priest, ale też i Manowar. "heretic has returned" to kolejne nawiązanie debiutu i tutaj band znów zaskakuje pod względem technicznym jak i samych aranżacji. Tytułowy "Conquered lands" to kwintesencja stylu Death Dealer i słychać miłość muzyków do heavy i power metalu. Mocny, zadziorny i taki bardziej klasyczny riff sieje tutaj spustoszenie. Oj szykuje się rasowy killer koncertowy. Mocna rzecz! "Hail to the king" to niezwykle melodyjny i taki nieco lżejszy utwór i zaskakuje że wyszedł od Death Dealer. Stylistycznie najbliżej ma do "I am the King" z repertuaru Cage. Co za niesamowity przebój! Szybko i agresywnie jest też w szybkim "Slay or be slain" i dopiero zwalniamy w balladzie "22 gone". Finał w postaci "Born to bear the crown" to znakomite podsumowanie tego znakomitego krążka.
Mistrzowie powrócili i zrobili to co do nich należało. Nagrali znakomity album w stylistyce heavy/power metalu. Jest agresja, dynamika i wciągające partie gitarowe, a całość spina ten niesamowity głos Seana. Jak to dobrze, że ta supergrupa to nie jakiś tam projekt muzyczny, a zespół z prawdziwego zdarzenia. Mam tylko nadzieję, że kolejny album powstanie znacznie szybciej. Z tego wszystkiego jeszcze zatęskniłem za Cage. Kto kocha dwa poprzednie krążki to i ten pokocha!
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz