niedziela, 27 lutego 2022
THUNDEROR - Fire It Up (2022)
Okładka rzuca na kolana i dawno nie widziałem tak pięknego nawiązania do okładki "Painkiller" Judas Priest. Prawdziwe cudo i już w myślach słyszy się te ostry riffy i wysokie rejestry wokalisty. Nie ma ryku gitar, nie ma killerów, jest za to prawdziwy "ból". Jestem w szoku, że ta płyta jest takim rozczarowaniem. Niby band trzyma się rejonów NWOTHM, czy właśnie hard rocka, a wszystko z naciskiem na lata 80, a jakoś wszystko jest jakieś takie kiczowate. Sprawa jest o tyle frustrująca, bowiem za Thunderor stoją dwaj muzycy Skull Fist, tak więc można było spodziewać się czegoś lepszego od debiutanckiego "Fire It Up".
Niby panowie zadbali o lekkie, rockowe brzmienie i kilka dobrych melodii, ale jak tak się skupić na całości to jest jakieś to miałkie i bez wyrazu. Słychać Judas Priest na pewno w dynamicznym "All or nothing" który wypada całkiem dobrze. Tylko klawisze i nieco hard rockowy feeling psuje odbiór. Lider grupy JJ Targalia ma krzykliwy i nieco irytujący wokal, który mocno utrudnia odbiór zawartości. "Dangerous Times" pokazuje, że band jest na granicy pop rocka i kiczu. Z tej płyty najlepiej wypada "Thunderor", który oddaje to co najlepsze w NWOTHM. Jest energia, jest ciekawa melodia i band gra z pazurem. Szkoda, że cała płyta nie jest na takim poziomie. Nie wiele dzieje się w hard rockowym "We can make it", a ballada "Cold Tears" to raczej gwoźdź do trumny.
Oczekiwałem, że dostanę naprawdę ciekawy album, który będzie kipiał energią i mocnymi riffami. Tutaj nie ma emocji, a album szybko staje się nudny i wtórny. Kilka momentów jest ciekawych, ale to za mało. Najlepszy z płyty to "Thunderor", ale to taka nagroda pocieszenia, za odsłuch tego potworka.
Ocena: 3/10
sobota, 26 lutego 2022
TIMELESS RAGE - Untold (2022)
Obstawiałem, że debiutujący Timeless Rage to propozycja z Włoch, a tu niespodzianka bo to niemiecka formacja. Kapela działa od 2012 r i obrała sobie za cel granie symfonicznego power metalu z nutką progresywności. Czerpią garściami z twórczości Delain, Rhapsody, czy Avantasia. To właśnie znajdziemy na krążku "Untold" i choć nie powaliło mnie na kolana, to jest to z pewnością kolejny album, który warto znać.
Skład zespołu przede wszystkim tworzą pomysłowi gitarzyści i warto pochwalić zarówno Benka i Pircha. Panowie wiedza co chcą grać i w jaki sposób. Raz wyjdzie lepiej, raz gorzej, ale ogólnie efekt jest zadowalający. Gwiazdą tutaj bez wątpienia jest wokalista Dark Sky, czyli Frank Breuninger, który nadaje całości epickości i symfonicznej otoczki. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.Słuchając płyty to nie raz można być w szoku, że faktycznie muzykę nagrali Niemcy. W końcu taki otwierający "Far from Home" mocno nawiązuje do włoskich zespołów. Jest lekkość, świeżość, podniosłość i niebanalne podejście do tematu. Bardzo mocne otwarcie albumu. "Disunity" to już większa dawka energii, ale też więcej patentów Rhapsody. Band wie jak brzmieć ciekawie i nie być kolejny klonem znanych zespołów. Jestem na tak! W taki tytułowym "Untold" band ociera się o progresywność, ale też o pomysłowość i nowoczesność. Panowie imponują pomysłowością. Nie przemawia do mnie nieco rozlazły i miały "Resurrection" czy spokojniejszy "Ocean Twilight", który ma więcej z ballady. Końcówka płyty to agresywny i zadziorny "Piece of Heaven", a finał w postaci "Warrior" wbija w fotel.
Nie jest to płyta idealna, to na pewno. Jednak jakość zawartej muzyki, aranżacje i podejście muzyków i warsztat jaki z sobą prezentują sprawiają, że ta płyta prezentuje wysoki poziom. Jest podniosłość, sporo atrakcyjnych melodii, a przede wszystkim band ma pomysł na siebie i swój styl. Widzę świetlaną przyszłość przed nimi.
Ocena: 8.5/10
VENATOR - Echoes From the gutter (2022)
Okładka wieje kiczem i Bogu dzięki że płyta nie jest tak kompromitująca. Panowie idą utartymi szlakami i nie ma tu nic nowego. Siła ich tkwi w zadziornym i utalentowanym wokaliście Huemerze, który wie jak wykorzystać swój głos. Dobrą robotą robią też gitarzyści, którzy niemal w każdy utworze wygrywają ciekawe i intrygujące solówki, które dostarczają niezłą rozrywkę. Nie ma miejsce na nudę i w każdym utworze można znaleźć coś ciekawego. "The seventh seal" to właśnie przykład takich energicznych i wciągających solówek. Heavy metal pełną gębą i panowie nie mają się czego wstydzić. Klasyczne dźwięki uświadczymy w rozpędzonym "Howl at the rain". Potrafią też urozmaicić swoją grę w obrębie danego utworu co słychać to w "Red and Black", który ma bardziej rycerski klimat. Venator najlepiej jednak sprawdza się w szybkich killerach typu "Nightirder". To już kolejny znakomity przykład udanej współpracy gitarzystów. To jest właśnie to! Coś z Accept można uświadczyć w przebojowym "manic man" czy "Streets of Gold", z kolei "The rising" mocno nawiązuje do stylu Iron maiden.
"Echoes from the gutter" to może płyta jakich wiele, ale mimo pewnych wad zaliczam ją do atrakcyjnych. Utalentowany wokalista i zgrani gitarzyści czynią muzykę Venator atrakcyjną i godną uwagi. Jeszcze wszystko przed nimi i mam nadzieję, że jeszcze o nich usłyszymy. Debiutancki krążek na pewno warto obczaić i wpisać na listę najbliższych zakupów.
Ocena: 7.5/10
HAMMERFALL - Hammer of dawn (2022)
Najpierw pojawił się tytułowy "Hammer of Dawn" i od razu szczęka opadła. Tak to jest Hammerfall jaki kocham. Marszowe tempo, podniosły refren i niezniszczalny Cans na wokalu. No jest moc i wraca klasyczny Hammerfall w najlepszym wydaniu. Tak emocje niesamowite mi towarzyszyły podczas zapoznawania się z tym singlem. Znakomicie zaprezentował się mocniejszy i nieco toporniejszy "Venerate Me", w którym na chwilę pojawił się sam King Diamond. Znów zachwyty i ochy i achy.Najświeższy singiel, który poznaliśmy to rozpędzony i bardziej power metalowy "brootherhood". Kolejny pozytywne zaskoczenie i wzrósł mój apetyt na ten album. Niby energia jest w "Son of Odin", ale refren jakiś taki bez większych emocji. Nie ma killera, ale jest to pozycja godna uwagi. Wymiękłem przy "nanana" w nieco komercyjnym "Reveries". Niby słyszę hammerfall, niby grają swoje, a mnie jakoś to nie rusza, a w przypadku tego kawałka nieco irytuje i męczy. Lekki, balladowy "Not today" jest tu zbędny i podobnie emocje wzbudza u mnie "State of the wild", który miewa przebłyski. W sumie na plus zaliczę energiczny "No mercy", czy bardziej klasyczny "Too old to die young".
Boli kiedy liczysz na płytę i prawdziwą petardę, a dostajesz płytę która nie trzyma poziomu singli. Niby typowy album Hammerfall, a nie ma fajerwerków. To po prostu solidny krążek utrzymany w stylu Hammerfall, który oferuje oklepane riffy. Szkoda, bo liczyłem na coś więcej. Płyta do postawienie na półce i pewnie raz na jakiś czas zostanie odkurzona z kurzu, ale to nie ten poziom co taki "Threshold", czy "Crimson Thunder".
Ocena: 7/10
CETI - Ceti (2022)
Po długich latach nagrywania płyt w języku angielskim band w 2020r powrócił do ojczystego języka. "Oczy martwych miast" może nie skradł mojego serca, to jednak pokazał że Ceti to wciąż ważny zespół dla polskiej sceny metalowej. Wiadomo, że Kupczyk to żywa legenda i nigdy swoich fanów nie zawiódł. Faktycznie można odnieść wrażenie, że jego głos najlepiej sprawdza się w polskich utworach. Dwa lata czekania i band powraca z nowym dziełem zatytułowanym po prostu "Ceti". Płyta ukazała się 25 lutego roku 2022 nakładem Metal Mind Productions. To muzyczna uczta dla fanów Grzegorza, Ceti, Turbo i polskiego heavy metalu.
Co dostajemy na "Ceti"? To wszystko co Grzegorz prezentował w swojej karierze. Jest tu sporo klasycznego heavy metalu spod znaku Judas Priest, iron maiden, dio czy Black Sabbath. Te klasyczne dźwięki idealnie współgrają z głosem Grzegorza, który mimo swoich lat wciąż zachwyca. Mocną stroną tej płyty są ciekawe i wciągające popisy gitarowe na linii Sadura i Kaczmarek. Nie ma grania na jedno kopyto i całość jest bardzo urozmaicona. To wszystko czyni "Ceti" jednym z mocniejszych albumów w dyskografii Ceti.
"Głos krwi" to rasowy heavy metalowy otwieracz, który ma od razu szokować słuchacza. Tak Ceti sieje tu zniszczenie i momentami przypominają mi się czasy "Kawalerii szatana". Ileż energii i klasycznych dźwięków ma w sobie rozpędzony "Horyzont Życia". Refren jest kapitalny i nie przeszkadzają te zaloty pod żelazną dziewicę. Moje serce od razu kupił nieco hard rockowy "Zaraza" w którym słychać sporo nawiązań do twórczości Dio. Echa Turbo czy Black sabbath można uchwycić w mrocznym i bardziej złożonym "Portret". Stonowany jest utwór, ale robi większe spustoszenie niż nie jeden rozpędzony killer. W podobnych klimatach jest "Posłańcy", który również mocno nastawiony jest na klimat. Imponuje również szybki i bardzo treściwy "Syn przestworzy", który również jest odesłaniem do Iron maiden. Na koniec zostaje całkiem udana ballada "Po drugiej stronie życia".
Ceti nie musi nic udowadniać, bowiem od lat trzymają wysoki poziom. Nie ma eksperymentowania, a jest za to wszystko to co stanowi o potędze tej formacji. Wyjątkowy wokal Kupczyka, klasyczne riffy, mocne brzmienie i wciągające melodie. Jedna z ważniejszych płyt w dorobku Ceti.
Ocena: 8.5/10
SCORPIONS - rock believer (2022)
O pracy nad nowym albumem Scorpions poinformował swoich fanów jeszcze w roku 2019. Za sprawą pandemii "Rock Believer" dopiero swoją premierę miał wczoraj tj 25 lutego roku 2022. Kawał czasu by dopracować album i wydać coś godnego tej marki. Scorpions to gigant jeśli chodzi o hard rocka i wiele z ich płyt to klasyki, albo bardzo mocne dzieła. Jasne były wpadki jak "Eye to Eye" czy balladowy "Pure Instict", ale od czasu wydania "Unbreakable" band trzyma wysoki poziom. W końcu wrócili na właściwe tory, a taki "Sting in the tail" to album godny klasyków z lat 80. Najlepsze jest to, że przy promocji "Rock believer" używano porównań do "Blackout", "Animal Magnetism" czy "Love at first sting". Mocne słowa, które zazwyczaj trzeba brać na chłodno. Jednak tym razem muzycy nie pomylili się i faktycznie najnowsze dzieło Niemców to klasyka i śmiało można postawić obok wyżej wspomnianych arcydzieł.
7 lat minęło od ostatniej płyty, a w międzyczasie band zasilił Mikkey Dee, którego fani mocnych dźwięków dobrze znają. Brzmienie jest zadziorne i znakomicie słychać właśnie sekcję rytmiczną. Mikkey wnosi sporo energii do zespołu i to słychać od pierwszych dźwięków. Brzmienie jest niczym z płyt wydanych w latach 80, co mnie mocno cieszy. No i muszę pochwalić band za świetną okładkę, która idealnie wpasowuje się w okładki płyt z lat 80. Moje pierwsze skojarzenie to oczywiście "Blackout". Single i cała machina marketingowa zaostrzyła tylko mój apetyt na ten krążek i powiew wam, że dostałem naprawdę przemyślany album, który oddaje piękno muzyki Scorpions. Tutaj wszystko to co ukształtowało ich styl. Doszły oczywiście nowe hity, które również będą nieśmiertelne.
Otwieracz "Gas in the tank" to hard rockowa petarda z nutką heavy metalowego pazura. No i od razu jest radość, bowiem słychać nawiązania do klasyki typu "Blackout". Klasycznie brzmi szybki i zadziorny "Roots in my boots". Oj dawno nie było w Scorpions tyle energii i klasycznego wydźwięku. Brakowało mi tego na płytach wydanych w latach 90 czy też późniejszych. Bywały przebłyski, ale zazwyczaj płyta miewały też słabsze momenty. Tutaj tego nie ma. Jest klasycznie, a całość jest spójna i na wysokim poziomie. Partie gitarowe Schenkera i Jabsa są pełne wigoru, pomysłowości i mocy. Ten bas Pawła jest uroczy w "knock em dead" , który jest kolejny hitem na płycie. Gitary brzmią niczym w "Blackout", "lovedrive" czy "Animal Magnetism". Prosty i zarazem mocno hard rockowy kawałek. Imponuje też swoją formą Klaus Meine, który mimo swoich lat wciąż brzmi bardzo dobrze i słychać jeszcze pazur i moc w jego głosie. Brawo! Znakomicie wypromował ten album z pewnością udostępnione wcześniej single. Taki rozpędzony "Peacemaker", czy przebojowy "Rock Believer" z stadionowym refrenem z pewnością na stałe dołączą do setlisty koncertowej Scorpions. Klasa sama w sobie. Elementy heavy metalowe można wyłapać w klimatycznym "Shining for your soul", który mocno czerpie z "Is there anybody there?". Furorę robi tutaj bez wątpienia mocny i agresywny riff, a także przebojowy refren. Sporo się tutaj dzieje i tak Scorpions od lat nie grał. Podobne emocje wzbudza "Seventh Sun", który ma coś z "The zoo" i "China White". Gitarzyści i pokazują, że wciąż potrafią zaskoczyć i zaimponować ciekawymi partiami. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Ciekawie wypada również energiczny i nieco rock'n rollowy "When i lay my bones to rest". Troszkę odstaje nijaki jak dla mnie "Call of the wild". Na szczęście wynagradza to naprawdę udana ballada w postaci "When you know (where you come from). Ballady zawsze mieli klimatyczne i pełne uczuć. Tak też jest tym razem, ale cieszy że płyta jest hard rockowa, a nie pełna ballad. Tak powinno być.
Scorpions w sumie dokonał niemożliwego i nagrał płytę, która jest dla nich tym czym jest "Firepower" dla Judas Priest. Panowie nagrali jedną z najlepszych płyt w swojej karierze, która definiuje ich styl, a także ogromny sukces. Na taką płytę czekałem od paru ładnych lat. Nagrywali dobre albumy, ale żaden oprócz "Sting in the tail" nie zbliżył się klimatem i jakością do kultowych płyt z lat 80. Tej się to udało. Warto było czekać! Dzięki scorpions za taką piękną perełkę i mam nadzieję, że to nie koniec i jeszcze nagrać kilka podobnych płyt!
Ocena: 9/10
środa, 23 lutego 2022
AQUILLA - Mankind's Oddyssey (2022)
Syntezatory, lektor niczym z czasów VHS i czuć klimat s-f. Tak można by opisać otwarcie albumu w postaci "Echoes of the past". Ryk gitar, nawiązania do Iron Maiden i już wiadomo, że "Arrival" to hołd dla heavy metalu lat 80. No jest moc i wszystko to czego każdy z nas oczekuje od heavy metalu. Gitarzyści Krzysztof Malinowski i Krzysztof Buffi stawiają na sprawdzone zagrywki i nie ma w tym za grosz oryginalności. Plus jednak za dbałość o detale i jakość. Słucha się tego naprawdę bardzo przyjemnie i słychać, że panowie kochają lata 80. Trzeba też pochwalić popisy wokalne Bartosza, który momentami przypomina manierę Kinga Diamonda, co należy uznać za sporą zaletę. Band najlepiej prezentuje się w petardach typu "Pathfinder". Klasyczny heavy/speed metal i to w najlepszym wydaniu. Pierwsze zaskoczenie to stonowany i nieco hard rockowy "Scarlet Skies", ale ten kawałek potrafi kupić tajemniczym klimatem. Dobrze wypada też urozmaicony i bardziej złożony "The awekening", czy banalny i bardzo przebojowy "Intersection". Echa twórczości Scanner słychać w "Saviors of the universe". Całość wieńczy odnowiona wersja hitu "Zero", który znamy z debiutu Aquilla.
Rośnie nam prawdziwa gwiazda polskiego NWOTHM. Brawa za klimat, za brzmienie mocno wzorowane na perełkach lat 80, no i przepiękną okładkę. Płyta robi furorę, a zawartość też jest bardzo atrakcyjna i przede wszystkim zróżnicowana. Mocna pozycja roku 2022. To trzeba znać!
Ocena: 8.5/10
poniedziałek, 21 lutego 2022
SPARTAN - Of kings and gods (2022)
Holandia jakoś specjalnie nie kojarzy się z melodyjnym death metalem. Jednak Spartan zmienia postać rzeczy i to jeden z ciekawszych zespołów z tamtego rejonu. Sprawa jest o tyle ciekawa, że w ich muzyce słychać nie tylko patenty melodyjnego death metalu spod znaku Amon Amarth, Kalmah czy wczesny In Flames, bowiem band nie stroni od cech heavy/power metalu. "Of kings and gods" ukazał się po 7 latach od debiutu i już mogę Wam powiedzieć, że to jedna z najlepszych płyt jakie słyszałem w tym roku.
Pomijam przeurocza okładkę, która na długo zapada w pamięci, pomijam też soczyste, mocne i wyraziste brzmienie. Tu po prostu sama muzyka niszczy swoją jakością, rozmachem, aranżacjami i wykonaniem. To nie tylko papka agresywnego melodyjnego death metalu bez większego sensu. Panowie postawili na urozmaicenie, pomysłowe melodie, a przede wszystkim potrafią zaskoczyć i wyjść poza pewne ramy które określa dany gatunek. Band napędza wokalista Jeff, który potrafi nadać całości agresji, ale też i dynamiki. Jest moc, ale cały czas trzymamy się chwytliwych melodii i przebojowości. Wokalista wysokiej klasy, który potrafi coś więcej niż tylko drzeć mordę za przeproszeniem. Intro "Fires of helios" nasuwa na myśl heavy/power metalową tonację i gitarzyści Pieter i Nick znają się na rzeczy. "Prometheus" to killer i to z prawdziwego zdarzenia. Mocny riff i partie wokalne robią tutaj robotę. Co za dynamika i wciągająca melodia pojawia się w zadziornym "Birth of God". Podobne emocje wzbudza przebojowy "King of the patheon", który momentami przypomina children of bodom. Dobrze wypada też mroczniejszy "Supremacy" czy urozmaicony "Kingdom of the dead".
Trzeba przyznać, że 36 minut bardzo szybko zlatuje. Czuć świeżość, pomysłowość, a każdy z utworów coś wnosi do całości. Minus? Momentami nie potrzebnie band zwalnia i stawia na stonowane dźwięki. Mimo wszystko jest efekt wow i imponuje jakość prezentowanej muzyki. "Of kings and gods" to bez wątpienia jedna z ciekawszych płyt roku 2022.
Ocena: 8.5/10
sobota, 19 lutego 2022
SPIRITS OF FIRE - Embrace the unknown (2022)
Ten album to dobitny przykład, że czasami doświadczenie i wielkie nazwisko to za mało. Co z tego że mamy tu gwiazdy wielkiego formatu, jak muzyka kuleje i nic się tu nie klei. Niby zadziorny " A second chance" jest do bólu wtórny i nudny. Ciekawiej wypada "Resurrection", który przesiąknięty jest patentami Judas Priest. Przebojowo miało być w "Wildest Dreams" i choć pewnych nawiązań do żelaznej dziewicy czy Dokken to wciąż jest to tylko dobre granie. Pseudo ciężar można uświadczyć w przekombinowanym "Embrace the unknown". Ciekawe momenty można uświadczyć w rozbudowanym "House of Pain", ale to też tylko są przebłyski. Reszta nie wzbudza większego zainteresowania.
Trzeba sobie zadać pytanie czy Spirits of Fire stać na coś genialnego, czy to tylko zbierania gwiazd, która nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Debiut był solidny, ale też pozostawiał sporo do życzenia. Nowy album jest gorszy i bardziej komiczny w swojej formule. Co tutaj robi Fabio? Nie wiem, bo nie pasuje mi on do takiej stylistyki. Problem większy jest z samymi kompozycjami, które są nijakie, słabe i bez pomysłu. Płyta nudzi i męczy swoją formą. Szczerze? To nawet największemu wrogowi bym nie polecił tej płyty. Dobre brzmienie i znane nazwiska i kilka przebłysków to za mało.
Ocena: 4/10
piątek, 18 lutego 2022
STAR ONE - Revel in time (2022)
Byłem niemal pewny, że nowy Star One rzuci mnie na kolana i z miejsca stanie się mocnym kandydatem do płyty roku. Liczyłem na dzieło pokroju "Space Metal" czy "Victims of the modern age", które po dzień dzisiejszy mają swoje miejsce w moim sercu. Geniusz Arjen Lucassen stworzył bardzo ciekawy projekt pod szyldem star One. Faktycznie to ciekawa mieszanka progresywnego heavy metalu, power metalu i rocka. W dodatku faktycznie nazwa "space metal" pasuje idealnie do prezentowanej muzyki. Podstawą jest tematyka s-f i to się sprawdza. Na "Revel in Time" przyszło czekać 12 lat i choć faktycznie słychać że to płyta Star One, to jednak nie jest to płyta idealna.
Okładka jest piękna i bardziej nasuwa skojarzenia z Ayreon niż z poprzednimi coverami Star One. Z pewnością oddaje klimat s-f, a także charakter płyty. Jest mrocznie, tajemniczo i nie wszystko da się odkryć przy pierwszej wizycie w świecie zaprezentowanym na "Revel in time". Zadbano jak zawsze o jakość, o ciekawe aranżacje i dużą dawkę progresywności. Arjen idzie sprawdzonymi ścieżkami. Tak więc nie brakuje kobiecych chórków, nie brakuje urozmaiceń, wyeksponowanych klawiszy i tego ponurego klimatu. Wszystko co cechuje star one jest, ale brakuje mi przejawu geniuszu, brakuje faktycznie jakiś petard czy killerów. Płyta trzyma wysoki poziom i nie ujmuje ani Arjenowi ani świetnym gościom. Jednak uleciała gdzieś moc i płyta bardziej nastawiona jest na progresywny aspekt i bardziej nowoczesny wydźwięk. Troszkę szkoda, bo zmarnowano potencjał jaki tu drzemał.
Nie tylko okładka przywołuje na myśl Ayreon, bowiem sam fakt że niemal każdy utwór ma innego gościa też przypomina formę Ayreon. Chyba jednak wolałem jak wcześniej dominował Russel Allen, Wilson, Dan Swano i Floor Jansen. Lista gości może i imponuje, ale nie zmienia to faktu że muzycznie brakuje do ideału.
Skupiamy się na podróżach w czasie i znów jest sporo nawiązań do kultowych filmów. Tym razem jest ukłon w stronę Terminatora, Interstellar, Donie Darko czy Powrót do przyszłości. Brawo za pomysł i to po raz kolejny. Taki otwierający "fate of man" to rasowy killer i przykład tego co najlepsze w muzyce Star One. Właśnie takich perełek oczekuje od tego zespołu. Majstersztyk w swojej formule, aranżacji i rozmachu. Trzeba przyznać że Brittney Slayes wnosi sporo świeżości i energii do tej płyty. Jest i Russel Allen w "28 days", który przypomina styl z poprzedniej płyty. Ponury kawałek o progresywnym zabarwieniu. Troszkę dodałbym energii do tego kawałka. Klawisze w "Prescient" są urocze i na początku budują znakomity klimat. Utwór łagodny i jak dla mnie za mało tu się dzieje jak na 6 minut. Jeff Scott Soto daje czadu w "Back from the past", który ma coś z Rainbow, ale i twórczości Axel Rudi Pell. Łezka się w oku zakręciła i to kolejny mocny punkt tej płyty. Dobrze wypada też "The year of 41" i udany występ Joe Lynn Turnera. Jest hard rockowy pazur i klimat lat 80. Damian Wilson czaruje w " Bridge of Life', a Dan Swano niszczy w agresywnym "Today is yeasterday" i te kawałki to takie rasowe kawałki Star One. Sprawdzone gwiazdy i sprawdzone patenty zaowocowały mocnymi utworami. Floor Jansen też wciąż zachwyca swoim głosem, a "A hand on the clock" to tylko potwierdza. Finał to 10 minutowy kolos "lost Children of the universe", który najlepiej podsumowuje całość i jeszcze raz potwierdza że arjen to prawdziwy geniusz i czarodziej.
Poprzednie płyty Star One miały więcej killerów, więcej power metalu i energii. Nowy album ma nas uraczyć klimatem, ozdobnikami i progresywnością. Skłamię jeśli napiszę, że to słaby album. Nie jest to też ideał na miarę dwóch poprzednich płyt. To po prostu kolejny bardzo dobry album autorstwa Arjena, który wciąż zachwyca swoim geniuszem. Płyta na pewno ciekawsza niż ostatni krążek Ayreon.
Ocena: 8/10
czwartek, 17 lutego 2022
TYMO - The art of maniac (2022)
"The Art of a maniac" to 30 minut rasowego thrash metalu, w którym słychać patenty wypracowane przez Havok, Warbringer, czy Gamma Bomb. Kanadyjski band o nazwie Tymo nie odkrywa nowych rejonów, ani też nie tworzy niczego odkrywczego. To po prostu 30 minut sentymentalnej muzyki, który przywołuje wspomnienia. Płyta do bólu wtórna i troszkę nieco na jedno kopyto, to mimo swoich wad jest to kawał solidnego grania, które zasługuje na uwagę.
W tej kapeli za sznurki pociąga nie kto inny jak właśnie Tim Tymo, który odpowiada za partie wokalne i gitarowe. To jego zadziorny wokal nadaje całości drapieżności i thrash metalowego feelingu. Panowie kładą nacisk na szybkie tempo, na ostre riffy i dużą dawką melodyjności. Jest w tym wszystkim sporo elementów heavy czy speed metalu, co z pewnością przedkłada się łatwy odbiór płyty. Po pierwszych minutach można się jarać, bo brzmi to naprawdę świetnie, zwłaszcza kiedy wkracza melodyjne intro "Tymocide". Okładka kiczowata, a brzmienie takie typowe dla płyt thrash metalowych, ale zawartość broni się. Do grona tych najciekawszych kawałków warto zaliczyć rozpędzony "Sanity Clause" czy energiczny "Mars Attack". Jest też toporny "Age of deception" czy agresywny "The art of maniac". Każda z tych kompozycji potrafi dostarczyć sporo frajdy, choć do ideału czy przebłysku geniuszu troszkę brakuje.
Tymo z pewnością nie ma czego się wstydzić, bo najnowsze dzieło to kawał solidnego thrash metalu, które zasługuje na uwagę. Nie brakuje ciekawych motywów gitarowych, agresywności czy udanych solówek. Dobrze się tego słucha i jest z tego frajda, tylko szkoda że band nie pokusił się o jakieś elementy zaskoczenia, czy powiew świeżości. To wszystko już znamy.
Ocena: 7/10
poniedziałek, 14 lutego 2022
AMONG THESE ASHES - Dominion Enthroned (2022)
Na pewno uwagę słuchacza przyciąga całkiem udana okładka płyty, jak i same logo. Brzmienie jest mocne, zadziorne i tylko uwypukla agresywne zagrywki gitarowe. Trzeba przyznać, że Richard i Hiran stworzyli udany duet, który stawia na chwytliwe melodie i mocne riffy. W tej sferze dzieje się sporo i panowie cały czas nas czymś zachwycają. Pod tym względem jest dobrze. Gwiazdą tutaj i tak jest wokalista Jean Pierre Abboud, którego dobrze znamy z Traveler.
Słuchając zawartości można poczuć dreszczyk emocji przy agresywnym i bardzo melodyjnym "the dead besides us", który idealnie wyznacza styl grupy. Tytułowy "Dominion enthroned" to już ukłon w stronę technicznego thrash metalu i również wypada to co najmniej dobrze. Band prezentuje się z jak najlepszej strony i słychać, że znają się na rzeczy. Sporo elementów progresywnych można znaleźć w rozbudowanym "From ashes unto stone", czy "Without wings", z kolei "Frey" to rasowy power metal, który rzuca na kolana pomysłową linią melodyczną. Band pokazuje z pewnością pazury w agresywnym "All the withers".
Każda kto gustuje w klimatach heavy/power metalu czy właśnie thrash metalu powinien znać debiut among the ashes. Bardzo poukładany i przemyślany krążek. Nie wszystko może wyszło idealnie, ale jest to pozycja godna uwagi. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Ocena: 7/10
CHRONOSFEAR - The astral gates pt1: A secret revealed (2022)
Włoski power metal jest teraz bardzo w cenie. Mało które zespoły wnoszą się na taki poziom jaki prezentują ostatnie kapele z tamtego rejonu. Chronosfear działał w okresie 2012-2013, ale tak na dobre rozkręcili się w 2015r. Debiut już za sobą, ale to zawsze drugi album potrafi zweryfikować umiejętności zespołu. "The astral gates p1: A secret revealed" to coś więcej niż sprawdzenie umiejętności zespołu i ich potencjału. To płyta, która wzbudza emocje, która potrafi zszokować ciekawymi aranżacjami. Jest to krążek, która nie jest zagrany na jedno kopyto i tutaj można odkryć wiele smaczków. To sprawia, że najnowsze dzieło włoskiej formacji to jedna z ważniejszych pozycji w sferze melodyjnego grania.
Muzyka jaką tutaj znajdziemy to pochodna power metalu. To ten gatunek tu przoduje i wyznacza kierunek. Jednak Chronosfear nie jest jednowymiarowym zespołem i lubi bawić się konwencją. Elementy progresywne oczywiście że są, podobnie jak i symfoniczne, czy nawet ocierające się o melodyjny death metal. Słychać to dobitnie w pomysłowym "Faithless Time", który jest czymś więcej niż kolejnym oklepanym do bólu power metalem. Jest szybko, jest melodyjnie, a aranżacje wbijają w fotel. Warto już na wstępie podkreślić, że zespół tworzą doświadczeni muzycy, których dobrze znamy z Embrace of Souls, Logic Edge, czy Empathica. Mają rozmach i chcą nas szokować. "For a new tomorrow" imponuje ciekawymi partiami klawiszowymi i progresywnym zacięciem. Brzmi to świeżo i pomysłowo. Ponury klimat, symfoniczna podniosłość i epickość to atuty stonowanego "The astral gates". Znakomicie wypada agresywniejszy i bardziej rozpędzony "Beyond", czy urozmaicony "Eyes of the wolf". Najwięcej klasycznego power metalu znajdziemy w przebojowym "The fortress Tower". Jest rozmach, jest porywająca melodia i odpowiednia dynamika. To jest power metal naszych czasów i po proszę więcej takich killerów.
Chronosfear zaprezentował niezwykle urozmaicony materiał, gdzie dominuje progresywność i to taka niezwykle urocza. Melodie są bardziej złożone, a aranżacje pełne świeżości i elementów zaskoczenia. Nie łatwo wszystko odkryć, dlatego płyta jeszcze sporo zyskuje z kolejnymi odsłuchami. Jedna z ważniejszych płyt roku 2022, to na pewno! Brawo Chronosfear!
Ocena: 8.5/10
sobota, 12 lutego 2022
COBRA NIGHT - Dawn of the serpent (2022)
Zapomnijcie tutaj o oryginalności, agresji czy objawu geniuszu też tutaj nie znajdziemy. Każdy jednak kto kocha solidny i rasowy heavy metal ten doceni poczynania Night Cobra. Dobre to jest, ale muzyka tu zawarta nie wzbudza większych emocji. To wszystko już było i to w lepszej formie.
30 minut muzyki zlatuje dość szybko, ale w pamięci nie wiele zostaje. Brzmienie takie typowe dla płyt z kręgu nwothm. Otwieracz "Run the blade" to kawałek w którym jest coś z iron maiden, angel witch czy night demon. Troszkę to oklepane i za bardzo ugrzecznione. O wiele ciekawszy wydaje się zadziorny i bardziej przebojowy "The serpents kiss". Brzmi to oldschoolowo i można z tego czerpać radochę. Echa Iron Maiden można doszukać się w rozpędzonym "Lost in Time", który jest jednym z mocniejszych utworów na płycie. "The neucromancers curse" opiera się na ciekawych partiach gitarowych, ale to też utwór który jest przewidywalny w swojej formule. Obok "lost in time" można śmiało postawić inny killer, a mianowicie "In mortal danger", który przemyca troszkę patentów speed metalowych. Całość wieńczy tylko dobry "Electric rite".
Chyba ze mną jest coś nie tak, albo na starość jestem już bardziej wymagający. Płyta jest dobra i ma przecież klimat lat 80, nie brakuje ciekawych melodii. Jednak formuła i forma podania jakoś mnie po prostu nie powala. Jest ostatnio natłok tego typu płyt z taką właśnie muzyką. Jest w czym wybierać i powiem że słyszałem lepsze płyty. Cobra night mimo wszystko to kawał solidnego heavy metalu i warto dać im szansę.
Ocena: 7/10
HEIDRA - To hell or kingdom come (2022)
"To hell or kingdom come" to trzeci album w dorobku duńskiej formacji Heidra. To nic innego jak kontynuacja tego co band prezentował wcześniej, z tym że można poczuć większy nacisk na agresję i melodie. Ten album podobnie jak poprzednie łączy patenty viking metalu, folk metalu, melodyjnego death metalu czy power metalu. Ciekawa mieszanka, zwłaszcza że band nie boi się czerpać z twórczości Amon Amarth, Ensiferum czy Amorphis. Maja swój styl, pomysł na siebie, a nowy album to bez wątpienia pozycja godna uwagi.
Filarem tego zespołu są bez wątpienia Martin i Carlos, którzy odpowiadają za warstwę gitarową. W tej sferze dzieje się sporo i band mocno urozmaica swoją grę. Nie ma na pewno grania na jedno kopytu. Nie brakuje mocnych riffów czy wciągających melodii. Trzeba przyznać, że nie ma tutaj miejsca na nudę. Ciekawie wypadają też partie wokalne, gdzie mamy growl jak i czyste partie. Jest sporo odesłań do stylistyki death metalu, ale też i power metalu. Band ciekawie to rozwiązał i efekt jest zadowalający. Dopełnieniem wszystkiego jest klimatyczna okładka i mocne , zadziorne brzmienie, które tylko podkreślają jakiej rangi to płyta.
Intro to wiadomo, ma być klimatyczne i tak też tutaj jest. Zabawa tak naprawdę zaczyna się w raz z podniosłym "Retributions dawn", który łączy cechy symfonicznego metalu, power metalu i melodyjnego death metalu. No brzmi to obłędnie i taka mieszanka mi naprawdę pasuje. Jest moc, a to dopiero początek. Szybko i bardzo melodyjnie jest w "Dusk" choć tutaj nacisk położono na symfoniczne ozdobniki i mocny riff. Dużo folkowego zacięcia i viking metalu znajdziemy w bardziej stonowanym i urozmaiconym "Wolfborn rising". Nie brakuje też hitów, bo z pewnością takim utworem jest "Fall of the fey", któremu przewodzi znakomita, folkowa melodia. Klimat i progresywność to atuty "Two Kings", a furorę z pewnością robi tutaj rozbudowany "To hell or kingdom come", który potrafi zauroczyć pięknym klimatem i swoją urozmaiconą formułą.
Płyta ma się ukazać 8 kwietnia, ale jest to pozycja którą warto wypatrywać, zwłaszcza jeśli gustujemy w melodyjnych odmianach metalu. Band obrał ciekawy kierunek i formę jeśli chodzi o folk/viking metal i dużo się dzieje na płycie. Do ideału troszkę mi brakuje, ale i tak jest to mocna pozycja, która zapada w pamięci. Brawo Heidra, warto było czekać 4 lata na nowy album!
Ocena: 8/10
środa, 9 lutego 2022
REVENGE - Venomous Vengeance (2022)
Czas leci nie ubłaganie. Kolumbijski Revenge co dopiero stawiał pierwsze kroki na scenie metalowej, a to już 9 album tej formacji ujrzał światło dzienne. Kapela zaczynała w roku 2002 i mimo pewnych zmian personalnych wciąż istnieją i mają się dobrze. Każdy kto gustuje w speed/heavy metalu ten powinien już ich dobrze znać. Nigdy może nie nagrali jakiegoś wielkiego dzieła, ale cały czas trzymają wysoki poziom i ich muzyka nigdy nie nudzi. "Venomoius Vengeance" to taki typowy album Revenge. To już powinno być zachętą dla Was by sięgnąć po nowe dzieło tej zasłużonej kapeli.
Nie ma mowy o rewolucji, czy jakiś przetasowaniach w samej stylizacji zespołu. Oni grają dalej swoje, tak więc dostajemy solidny heavy/speed metal. Dobrze się tego słucha, choć nic w tym nadzwyczajnego ani oryginalnego. To solidne rzemiosło, ale nic ponadto. Co z tego, że "Speed rock and roll" to dobry i dynamiczny kawałek, jak nie potrafi powalić na kolana. Znajomo brzmi rozpędzony "Metal For Freedom" i to również udany utwór, z tym że brzmi to jak kopia Rocka Rollas czy Enforcer. w podobnej tonacji utrzymany jest energiczny "Hit the road". Szybkie utrzymane jest również w "Wings of fire" czy "Evil crows". Niby wszystko jest tak jak być powinno, ale nie czuje żadnych emocji, a materiał nie sieje zniszczenia. Jest to przewidywalne i łatwe do odkrycia. Całość wieńczy "Metal thunder" i to również dobry utwór, który nic nowego nie wnosi do twórczości Revenge.
Revenge ma swoje grono fanów i to do nich ta płyta skierowana jest. Solidny heavy/speed metal, który ma pełno znanych patentów i klimat lat 80. Brakuje urozmaicenia, killerów i czegoś co pozwoliłoby zapaść na dłużej w pamięci. Tak, niestety mamy płytę na jeden raz.
Ocena: 6.5/10
piątek, 4 lutego 2022
SAXON - Carpe Diem (2022)
Czy ktoś jest wstanie powstrzymać niezniszczalny Saxon? Ten brytyjski fenomen jest nie do zniszczenia i mimo upływu czasu, mimo swojego wieku, pokaźnej liczbie płyt czy nawet pandemii wciąż wydają nową muzykę i wydawnictwa. W 2021r był album z coverami, to teraz przyszedł czas na "Carpe diem", czyli 23 album w dyskografii Saxon. Okładka i samo czerwone logo nasuwają skojarzenia z latami 80. Faktycznie ta płyta ma sporo odesłań do tamtego okresu, ale wciąż słychać drapieżność lat 90 czy nawet z ostatnich płyt. Czy to dobry znak?
Ja osobiście z Saxon mam taki problem, że szanuję, lubię posłuchać ale jakoś mało który album jest w stanie mnie totalnie rozwalić na łopatki. "Thunderbolt", "sacrifice" czy "lionheart" zaliczam do grona tych najlepszych płyt. Najnowsze dzieło też śmiało zaliczam do tych najlepszych płyt. Co na to się składa? Przede wszystkim płyta jest równa i każdy utwór coś wnosi do całości. Jest urozmaicenie i każdy znajdzie coś dla siebie. Jest szybko, agresywnie, a czasami bardziej klimatycznie, a czasami band gra rasowy heavy metal. Biff mimo upływu czasu wciąż zachwyca swoim głosem, choć tutaj słychać ukłon w stronę płyt z lat 80. "Rock the nations" czy "Forever free" można tutaj momentami wyczuć. Dobitnie to słychać w otwierającym "Carpe Diem" czy "Age of Steam". To klasyczny Saxon jaki fani znają i kochają. Pamiętacie album "innocence is no excuse" i jego lekki hard rockowy klimat? To można uświadczyć w singlowym "The pilgrimage". Echa ostatnich płyt mamy w agresywnym i rozpędzonym "Dambusters". Lata 80 i stare płyty Saxon czy Dio można uchwycić w przebojowym "Remember the fallen". Dużo z Judas Priest znajdziemy w killerach typu "All for one" czy "Super nova". Z kolei taki ponury i nieco toporny wydaje się "Lady in grey", który ociera sie o twórczość Accept,
Najlepszy album Saxon? Troszkę mi brakuje do tego tytułu. Płyta roku? Też nie. Z pewnością jest to kawał solidnego heavy metalu, który dostarcza sporo frajdy. Fani Saxon będą zachwyceni, a reszta też myślę że bedzie, bo ten album przemyca to wszystko co liczy się w heavy metalu. Płomień Saxon wciąż płoni i nic nie tracą na świeżości i drapieżności. Ci panowie są nie do zdarcia. Szok i niedowierzanie. Jak oni to robią?
Ocena : 8.5/10
środa, 2 lutego 2022
PRAYING MANTIS - Katharsis (2022)
Praying Mantis nie zatrzymuje się i wydaje kolejny album w swojej bogatej dyskografii. "Katharsis" nie ma startu do klasycznych albumów i wg mnie przegrywa również w starciu z ostatnim dziełem zatytułowanym "gravity". To średniej klasy rockowy album, który miewa przebłyski. Płyta skierowana do fanów zespołu, czy też fanów UFO czy Magnum.
Co z tego, że wokalista Mike Freeland dysponuje ciekawą barwą głosu, co z tego że panowie mają doświadczenie i gitarzyści też grają swoje. Nie jest to złe, ale już tak nie rajcuje jak na poprzednim albumie, a sama jakość jest poniżej oczekiwań. Na pewno uwagę przykuwa udana okładka czy rockowe brzmienie.
Ten kultowy brytyjski band nie musi niczego udowadniać, to też nie kombinują i idą przetartymi szlakami. Do grona ciekawych kompozycji warto zaliczyć "Cry for the nations". Tutaj jest jeszcze energia i niezła dawka melodyjności. Szkoda, że cały album nie ma takiego pazura. Fanom Magnum może spodobać się "Closer to Heaven". Ot co solidny rockowy song. Echa pop rocku, zwłaszcza Def Leppard można uświadczyć w komercyjnym "Long time coming". Ciekawy klimat mamy w finezyjnym i pełnym emocji "Dont call us now". Mamy też marszowy i pełen gitarowych smaczków "Masquerade".
Troszkę boli, że band tej klasy nagrywa tak niedopracowany album. Nie chodzi o styl, czy aspekty brzmieniowe, a samą jakość kompozycji. Przeplatają się ciekawe kompozycje jak "Masuerade" z utworami bardziej popowymi i nijakimi. Szkoda, bo ostatni "Gravity" naprawdę miło wspominam. Płyta tak naprawdę dla zagorzałych fanów Praying mantis czy muzyki rockowej.
Ocena: 5/10
wtorek, 1 lutego 2022
TRICK OR TREAT - Creepy Symphonies (2022)
Radosny, nieco wesołkowaty power metal, jaki niegdyś grał Helloween to już troszkę przeżytek. Helloween spoważniał i nawet powrót Kiske i Hansena tego nie zmienił. Na szczęście jest jeszcze włoski Trick or Treat, który jest jednym z ostatnich przedstawiciele tego typu power metalu. Nic dziwnego, bo przecież zaczynali jako cover band grający utwory helloween, a w dodatku wokalista Alessandro Conti to ten sam rodzaju głosu co Kiske. Pierwsze płyty miały przebłyski, potem dwie części "Rabitts Hill", które mocno zapadły mi w pamięci i po dzień dzisiejszy stanowią dla mnie ważny punkt dyskografii tej włoskiej formacji. Conti nabywał co raz większego doświadczenia w Rhapsody Luca Turilli, a także w Twilight Force. Dwa ostatnie wydawnictwa trick or treat nie powaliły na kolana, ale najnowsze dzieło zatytułowane "Creepy symphonies", które ma ukazać się 1 kwietnia 2022 to bez wątpienia pozycja na miarę "Rabitts hill", choć wszystko wskazuje że to najlepsze dzieło Trick or treat.
Nie ma zmiany stylu i dalej jest to radosny, wesołkowaty power metal, jaki niegdyś Helloween grał w latach 80. Ten kicz jednych odstraszy, a drugich w pełni zadowoli i przypomni stare dobre czasy Helloween. Okładka czy brzmienie to też aspekt, który jest bez zmian i mamy tutaj kontynuacje poprzednich płyt. Co się zmieniło zatem? Band jakoś taki bardziej dojrzały jest na tej płycie. Conti swoim głosem niszczy i buduje napięcie. Z upływem czasu jego głos jest jeszcze ciekawszy i bardziej emocjonujący. Sporo wnoszą gitarzyści i Bonedetti wraz z Venturelli stworzyli zgrany duet i to przedkłada się na jakość. Solówki są zagrane z polotem i odpowiednią dynamiką, Cały czas się coś dzieje, a najważniejsze że idzie z tym jakość i przebojowość. To jest power metal jaki kocham i miło jest znów przypomnieć sobie czasy "Keeper of the seven keys part II".
Ciekawie band zaczyna ten album. "Trick or treat" to klimatyczne intro z nutką grozy. Momentami jakbym słuchał płyty Kinga diamonda czy Powerwolf. Już czuć różnicę między poprzednimi płytami. Jest pomysł, jest przebojowość i to słychać. Szczęka opadła mi przy "Creepy Symphony". Co za energia, co za lekkość i dbałość o detale. Słychać Helloween, ale band wnosi sporo od siebie. Conti jest gwiazdą, ale i reszta zespołu nie pozostawia go w tyle. Machina działa bez zarzutu. Dla mnie to jest killer i znakomity hołd dla Helloween i radosnego power metalu. Nieco zwalniamy w "Have a nice judgment day". Nie jest to pop, a bardzo świetnie skrojony melodyjny metal z nutką hansenowskiego power metalu. Klimatyczny refren i pomysłowy motyw gitarowy sprawiają, że to kolejna perełka na płycie. Pełen słodyczy jest "Crazy", ale ten utwór ma swój urok. Kiedyś zachwycaliśmy się takim "Dr stein", to czemu mielibyśmy odrzucać taki "Crazy". Ten kicz jest tu uroczy i oddaje piękno happy power metalu. Najlepsze jest to, że mimo żartów jest jakość i pomysł na takie granie. Band zadbał również o nastrojową balladę i taki "Peter pan syndrome" sprawdza się idealnie. Tak agresywnie i dynamiczne jak w "Escape from reality" to trick or treat to jeszcze nie grał. Co za petarda i podoba mi się ta przemiana jakości u Trick or treat. Podobne emocje wywołuje petarda "Queen of Lies". Ach te klimaty Hansena, Gamma ray czy Helloween. Ten utwór ma wszystko o czym fan power metalu zamarzy. Świetny i zapadający w głowie riff, wciągający refren i atrakcyjne solówki. Moc! "April" może zbyt łagodny, może zbyt kiczowaty, ale w kategorii melodyjnego rocka daje radę. Emocje towarzyszą nam do samego końca. Na deser został 12 minutowy kolos "The power of grayskull". Jest epicko, przewijają się ciekawe melodie, a całość nie przynudza, a wręcz przeciwnie. Znakomity hołd dla kolosów Helloween.
Szczerze? Nie sądziłem, że Trick or treat stać na taki album. Zawsze miałem coś do nich. Albo za słodko, albo nie dopracowany materiał, albo inne aspekty które sprawiały, że jakoś żaden album w pełni nie powalił mnie na kolana. Tutaj band zadbał o mocne brzmienie, o radosny klimat i przede wszystkim świetne kompozycje. Mamy killery, kolosa, balladę i nawet rockowy song. Jest urozmaicenie, a płyta zasługuję na uwagę i na wyróżnienie w statystykach roku 2022. Najlepszy album Trick Or treat. To z pewnością nie jest psiku ze strony włoskiej formacji! Polecam!
Ocena: 9/10
poniedziałek, 31 stycznia 2022
SPITFIRE - Denial to Fall (2022)
Grecki Spitfire to jeden z tych zespołów, które mogą pochwalić się działalnością w latach 80. W końcu kapela powstała w 1984r i w 1987r wydała swój debiutancki album "First attack". Później nastały ciężkie czasy, bowiem kapela borykała się z problemami związanymi z wytwórnią, czy wypadek samochodowy, w którym ucierpiał wokalista Dinos Costakis. Band kolejny album wydał dopiero w 2009r. Teraz band znów przypomina o sobie po tak długim czasie za sprawą "Denial to fall".
Na kształt obecnego stylu greckiego spitfire mają przede wszystkim gitarzyści Elias Longindis, Panos Hatzioannidis, a także wokalista Tassos. Panowie grać potrafią i stać ich na więcej. Tutaj mamy solidny heavy/power metal, który miewa przebłyski. Kilka utworów skradnie serce, niektóre zaś będą prosić się o przełączenie. Kusi z pewnością energiczny otwieracz "Stand and fight". Agresywnie bywa w "Wasted", choć sam utwór jest taki sobie. Mocny riff to trochę za mało. Tytułowy "Denial to fall" to miks heavy metalu i hard rocka. Solidny kawałek, ale też nie wiele wnosi. Echa metaliki mamy w "On my own". Mnie osobiście najbardziej przekonał zadziorny i pomysłowy "ready to attack" czy zamykający płytę "Back to zero", który przemyca sporo patentów Judas Priest.
"Denial to fall" to płyta, która miewa ciekawe momenty, ale jako całość to płyta nie porywa. Dostajemy nieco oklepaną formułę, która została podana w średniej formie. W takiej stylistyce bywają ciekawsze płyty. Szkoda, może następny razem będzie lepiej?
Ocena: 5.5/10
niedziela, 30 stycznia 2022
RECKLESS LOVE - Turborider (2022)
Reckless Love to rozpoznawalny band w kategorii glam metalu czy sleazy rocka. Każdy kto kocha muzykę pokroju motley crue, kissin dynamite czy steel panther ten powinien kojarzyć ten doświadczony band. Panowie istnieją od 2001r i mają swój styl i swoich fanów. Najnowsze dzieło "Turborider" ma się ukazać 25 lutego tego roku.
Gitarzysta Pepe i wokalista Oli Hermann to dwie kluczowe postacie w zespole. Bez nich ten band nie robiłby takiej furory. Panowie mają talent i tego nie podważam, jednak coś nie do końca mi pasuje z nowym albumem. Reckless Love postanowił połączyć pop rock Lat 80 z glam metalem i syntezatorami, czy elektronicznymi wstawkami. Wyszedł dość oryginalny styl i nawet jest w tym pomysłowość. Mało w tym metalu i jak dla mnie granica została przekroczona. Płyta ma swój klimat i plus spory za to, że przypomina soundtrack do filmu "Tron: dziedzictwo". Okładka daje jasny sygnał, że dostajemy płytę skierowaną do młodego pokolenia słuchaczy.
Z pewnością fani "Turbo" Judas Priest, Beast in black dostrzegą zalety otwierającego "Turborider". Nie powiem otwieracz robi dobrą robotę. Mocny krzyk wokalisty i ciekawy główny motyw i całość ładnie się spina. Elektroniczny, pełen syntezatorów styl otacza nas z każdej strony. Brawo za oryginalność. Kawałki typu "Outrun" to już kierunek komercyjny i w radiu znalazło się by miejsce na tego typu utwory. Oprócz otwieracza można pochwalić Reckless love za agresywniejszy ""Bark at the moon", który również momentami ociera się o dokonania Judas Priest. Kiedy słucham "Like a Cobra" czy "Prodigal Son" to od razu przychodzi mi na myśl Def Leppard, Depeche mode ale też Ultravox.
"Turborider" to płyta skierowana do słuchaczy młodego pokolenia, do fanów gier komputerowych, pop synthu, glam rocka i zespołów w klimatach beast in black.Był ciekawy pomysł, ale jakoś realizacji mnie totalnie nie przekonała. Każdy musi sam się przekonać, czy ta płyta jest dla niego. Ja już wiem, że to nie moje klimaty.
Ocena: 3/10
sobota, 29 stycznia 2022
POWERGAME - Slaying gods (2022)
Sam Powergame jest na scenie metalowej od 2012r i jeszcze szturmem jej nie zdobyła, ale stara się umacniać swoją pozycję. Mocnym punktem tej płyty są popisy gitarzystów i duet Marc-Matty dają czadu. Nie brakuje pomysłowości, elementu zaskoczenia i godnych uwagi melodii. Cały czas się coś dzieje i płyta na pewno nie przynudza. Co nie do końca mi pasuje to wciąż wokal Mattiego, który momentami mnie irytuje swoją charyzmą.
Band stawia na pewno na klasyczne i oklepane motywy, ale wykorzystuje je z głową i z pomysłem. Słychać to w dynamicznym "Slaying gods" czy judasowym "Twisted Minds". Oba kawałki to ukłon w stronę klasyki. W takim "Sacrificer" band nie boi się ocierać o power metalową stylistykę. Brzmi to naprawdę dobrze i słychać echa najlepszych wymiataczy z Niemiec. Znajomo brzmi też taki "Chasing the lion", który stawia na mocny i melodyjny riff. Miks Helloween i Iron maiden dostajemy w przebojowym "Fire in the sky", który jest jednym z najlepszych utworów na płycie. O dziwo prawdziwą perełką okazał się zamykający kolos. 11 minutowy "The chalice" to kompozycja rozbudowana i pełna ciekawym przejść i wciągających melodii. Już piękny, stonowany początek zachęca by zapoznać się z tym kolosem. Dużo dobrego się tutaj dzieje.
Powergame może nie nagrał arcydzieła, ale jest to w końcu płyta intrygująca i wciągająca. Nie nudzi, a wręcz przeciwnie wciąga i dostarcza sporo frajdy. Każdy utwór trzyma poziom, a kolos bez wątpienia zasługuje na wyróżnienie. Rozrywka na wysokim poziomie.
Ocena: 8/10
TENSION - Decay (2022)
Klimat lat 80 jest i tego nie da się ukryć. Brzmienie, okładka, wokal Maika i proste partie gitarowe to wszystko jest mocno wzorowane na tamtych latach. Dobry pomysł, bo to złoty czas dla heavy metalu, tylko szkoda że ta muzyka nie wzbudza żadnych emocji. To po prostu kolejna płyta, wzorowana na latach 80, która dobrze się słucha, ale nie robi większego wrażenia na słuchaczu.
Taki "Higher power" niby jest dynamiczny, ale brzmi jakby ktoś okroił go z mocy i drapieżności. Mamy też całkiem udany riff w "Hellfight", ale znów brzmi to jakoś tak nijako i niezbyt przekonująco. Panowie budzą się w agresywniejszym "Age of the stars", który imponuje dynamiką i nieco speed metalową motoryką. Również broni się rozbudowany "Earth crisis" czy chwytliwy "Black knights".
44 minut zleciało spokojnie i troszkę w jednowymiarowych dźwiękach. Tension ma pomysł i chęć grania, tylko szkoda że brakuje ostatecznego szlifu i czegoś charakterystycznego. To płyta jedna z wielu i nie ma tutaj nic co by wyróżniło ich na tle podobnych kapel. "Decay" to krążek na jeden raz i szybko przepadnie w gąszczu ciekawszych płyt.
Ocena: 5/10
EMERALD SUN - Kingdom of gods (2022)
Grecki Emerald Sun w zasadzie od samego początku skupił się na graniu klasycznego europejskiego power metalu na wzór Helloween, insania czy Power Quest. Mogą się pochwalić długim stażem, bowiem grają od 1998r i bogatą dyskografią liczącą 6 albumów. Najnowszy krążek "Kingdom of Gods" to album typowy dla nich i również mieszczący się w kategorii solidnego, dobrego, momentami bardzo dobrego materiału. Jednak to wciąż nie pierwsza liga power metalu.
Na pewno sporym plusem jest sama okładka, która oddaje piękno power metalu. Brzmienie nieco może troszkę stłumione i takie nieco prowizoryczne, ale ujdzie. Jeśli chodzi o sam band, to nikt nie powala na kolana. Wokalista Theo śpiewa w swoim stylu i nie ma tutaj jakiś większych niespodzianek. Z pewnością najwięcej wnosi tutaj praca gitarzysty Paula Georgiadisa, który momentami zaskakuje jakimś ciekawym motywem gitarowym czy solówką. Tak można narzekać na kondycję muzyków, można narzekać na sam album, ale w ostatecznym rozrachunku trzeba przyznać, że band nagrał album na miarę swoich możliwości. Solidna muzyka w kategorii heavy/power metalu, tak więc fani tego typu muzyki muszą na pewno odpalić nowy album greckiej ekipy.
Jakbym miał wyróżnić jakieś utwory to na pewno otwierający "Book of genesis", który mocno przypomina mi pierwsze dwie płyty Bloodbound. Jest epicko, jest podniośle, a sam refren zapada mocno w pamięci. Dalej mamy szybki i zadziorny "Heroes on the rise" który jest przykładem rasowego europejskiego power metalu. Niby nic nadzwyczajnego, a cieszy słuchacza. Dużo atrakcyjnych melodii dostajemy w energicznym "Legions of doom", który pokazuje że band mimo oklepanych patentów trzyma równy poziom. Słucha się tego dobrze, choć nie powala na kolana. Zachwyca też praca Paula w mocniejszym "Gaia", który wnosi nieco więcej mrocznego klimatu. W tytułowym "Kingdom of Gods" można doszukać się wpływów Manowar i sam utwór ma to coś, to też wymaga lekkich poprawek. Najostrzejszy wydaje się być "Raise Hell", który nawiązuje troszkę do twórczości Primal Fear.
Potencjał był i pomysł też był. Zawiodło wykonanie i finalne wykończenie kompozycji. Dobrze się słucha nowego krążka greków, ale nie ma mowy o płycie, która porywa i zapada na długo w pamięci. To solidna płyta w kategorii heavy/power metalu i ważna pozycja w katalogu Emerald Sun, ale mogło być lepiej.
Ocena: 7.5/10
piątek, 28 stycznia 2022
CRYSTAL BALL - Crysteria (2022)
"Crysteria" to już 12 album w dorobku szwajcarskiego Crystal Ball. Znów band pokusił się o współpracę z Stefanem Kaufmannem znanego z Udo czy Accept. Wpływy tych kapel gdzieś tam słychać, ale już znacznie mniej niż na poprzednich albumach. Tym razem Crystal Ball kładzie mocniejszy nacisk na hard rocka niż na heavy metal i to słychać. Momentami słychać echa Pretty maids, czy Dokken, ale ogólnie problem tkwi w jakości.
Słychać to dobitnie w nijakim "You lit my fire", który trąci komercyjnym hard rockiem. Gitarzyści Scott i Peter grają swoje i trzymają się swoich ram. Nie ryzykują, nie kombinują i grają wg mnie za ostrożnie. Heavy metalowy pazur mamy w otwierającym "What part of No", który jest pełen wpływów Kaufmanna i to jest spory plus. Dobry kawałek, ale do ideału też trochę brakuje. Na pewno uwagę przyciąga występ Ronniego Romero, który pojawia się w "Call of the wild". Tak to jest kawałek w stylu do jakiego Ronnie nas przyzwyczaił. Bardzo udana mieszanka heavy metalu i hard rocka. Minus? Ronnie pcha się praktycznie wszędzie. Dużo tu słodkich i spokojnych dźwięków, co dobitnie potwierdza "Undying". Do grona udanych kawałków zaliczam z pewnością świetnie bujający "make my day". W końcu coś zaczyna się dziać, a sama melodia zapada w pamięci. Dobrze wypada też nieco dyskotekowy "No limits".
Były oczekiwania i nadzieja na coś równie dobrego co ostatnie dzieła Crystal Ball. Tutaj jest bardziej hard rockowy album, ale i w tej stylizacji nie ma zachwytów. Płyta miewa ciekawe momenty, gdzie słychać zapał i wpływy Kaufmanna, lecz brakuje tutaj ciekawych pomysłów na cały materiał, który trwa prawie 50 minut. Szkoda, może następnym razem będzie lepiej?
Ocena: 5/10
środa, 26 stycznia 2022
ETERNAL ASCENT - Reclamation (2022)
Eternal Ascent to kolejny projekt muzyczny, który zasługuje na uwagę fanów melodyjnego grania. To amerykański projekt, który działa od 2019r i tworzą go gitarzysta Christian Rush, a także multiinstrumentalista i wokalista Mark Bellofatto. Debiutancki "Reclamation" nie jest to może płyta, która powala na kolana, ale jest to kawał dobrze skrojonego symfonicznego power metalu.
Mimo skromnego składu jest rozmach co słychać w otwierającym "March to the light". Głos Marka robi tu furorę i jest ważnym czynnikiem. Jest podniosły klimat, spore urozmaicenia i wypada to naprawdę dobrze. Kto lubi stary dobry power metal w klimatach Sonata Arctica czy Stratovarius ten zachwyci się petardą jaką jest "Blight of Dragons". To znakomity przykład, że Christian Rush dysponuje odpowiednią techniką i pomysłowością jeśli chodzi o partie gitarowe. To jest to! Kolejny killer to bez wątpienia rozpędzony i pełen wigoru 'Beign human". Power metal w klasycznym wydaniu. Brzmi to bardzo dobrze i band zaraża tą swoją pozytywną energią. Wiadomo, że nie jest to nic nowego, a powielanie znanych schematów. Jednak panowie dopracowali szczegóły i każdy detal. "The lie" i "take to the skies" też oddają piękno symfonicznego power metalu. Podręcznikowo wszystko rozegrane, ale czego można chcieć więcej?Ciarki potrafi wywołać pomysłowy "My right hand", w którym jest podniosły motyw i ciekawe popisy gitarowe. Całość wieńczy energiczny i słodki "Reclamation".
Formacja mało znana, podobnie jak i sami muzycy. Debiut, który nie był nagłaśniany. Nie zmienia to faktu, że każdy kto ma własne zdanie i własny słuch to z pewnością znajdzie tu kawał dobrej muzyki. Sporo chwytliwych melodii, sporo zadziornych riffów i kilka killerów. Nie jest to też płyta bez wad, ale jest ich tak mało, że płyta zostawia po sobie bardzo dobre wrażenie. Będę wypatrywał kolejnych wydawnictw Eterna Ascent, bo mają potencjał!
Ocena: 8/10
wtorek, 25 stycznia 2022
BLACKSLASH - No steel No future (2022)
Niemiecki band o nazwie Blackslash to jeden z najbardziej utalentowanych zespołów młodego pokolenia. Wszyscy ci, którzy tęsknią za klasycznym heavy metalem z atrakcyjnymi melodiami, dużą dawką przebojowości, a także szybki galopadami ten powinien odpalić właśnie Blackslash. Ich płyty do tej pory nie zawiodły mnie i stawały się mocnym punktem danego roku. Po 4 latach band powraca z nowym krążkiem "No steel no future", który ma się ukazać 11 marca tego roku. Nie ma mowy o powtórce geniuszu z poprzednich płyt. Co nie oznacza, że ponieśli klęskę.
Blackslash idzie swoim torem i nie zbacza. Dalej jest to klasyczny heavy metal, który jest mocno zakorzeniony w latach 80 i twórczości Iron Maiden. Christian i Clemens mają ręce pełne roboty i odwalają tutaj kawał dobrej roboty. Momentami może nieco zbyt łagodnie, może nieco hard rockowo, ale i tak trzeba ich pochwalić za styl i jakość. Najlepszy w tym wszystkim jest wokal Clemensa haasa, który dodaje tej płycie autentyczności i tego klimatu lat 80. To właśnie on jest motorem napędowym tej kapali i to słychać.
Na płycie znajdziemy tak naprawdę 10 kawałków, które tworzą spójną całość. "Queen of the night" to z pewnością dobry start i znakomite oddanie piękna muzyki Blackslash. Jest energia, jest klimat lat 80 i elementy iron maiden. Czego można chcieć więcej? Dobrze buja prosty i melodyjny "Midnight Fire". Fakt, nie ma tutaj nic oryginalnego i takich riffów każdy z nas słyszał nie raz na metalowej płycie. Hard rocka można doszukać się w nieco komercyjnym "the Power" i tutaj ewidentnie nie ma mocy. Tylko dobrze prezentuje się "Under the spell". Tutaj również band dość grzecznie gra i mało w tym wszystkim metalu. Płyta tak naprawdę na dobre rozkręca się wraz z tytułowym "No steel no future". Co za hit, co za killer. Rozbudowany "Hammertime" imponuje klimatycznym wejściem i ciekawą partią basu. Przez te 7 minut dzieje się sporo i to jeden z najlepszych utworów na płycie. Dobrze wypada też melodyjny i taki oldchoolowy "Gladiators of Rock" czy rozpędzony "bombers". Na sam koniec jeszcze jeden szybki killer w postaci "Demons of life" i takich utworów powinno być więcej.
"No steel no future" to nie najlepsze co nagrał Blackslash, ani jakiś wielki kandydat do płyty roku. Jednak mimo pewnych słabszych momentów to wciąż bardzo udany album, który się broni swoją muzyką. Fani blackslash, nwothm, czy twórczości iron maiden powinni zapoznać się z tym wydawnictwem. Na pewno nie jest to strata czasu, ale z pewnością rozrywka na wysokim poziomie!
Ocena: 8/10
AMOTH - The hour of the wolf (2022)
Po 6 latach od wydania "revenge" fiński band Amoth powraca z nowym dziełem. "The hour of the wolf" to płyta skierowana do wszystkich tych, którzy nie boją ciekawych rozwiązań aranżacyjnych, którzy lubią pewien powiew świeżości i element zaskoczenia. Ta fińska formacja, która działa od 2006r może się pochwalić tym, że lubią czerpać z twórczości Iron maiden czy Kinga Diamonda, ale przede wszystkim mają swój pomysł na progresywny heavy metal.
Okładka robi tutaj bez wątpienia furorę. Czuć klimat Kinga Diamonda i lat 80. Jest moc! Brzmienie też mocno jest wzorowane na latach 80. Płyta jest bardziej dopieszczona i bardziej zróżnicowana niż poprzednie krążki. Wymaga większej uwagi słuchacza, ale z każdym odsłuchem odkrywa ten krążek znacznie więcej. Gwiazdą tutaj jest Pekka Montin z Ensiferum. Jego głos nadaje całości klimatu i pewnej nutki tajemniczości. Mnie od razu zaskoczył "Alice", który brzmi jak jakiś progresywny rock z lat 70 z nutką heavy metalu z lat 80. Brzmi to oryginalnie i dość świeżo. Kawałek intryguje i zachęca by zobaczyć co jeszcze kryje to wydawnictwo. Agresywnie, wręcz thrash metalowo mamy w rozpędzonym "Wounded Faith" i tutaj popisy gitarowe Mikeala i Tomiego są godne podziwu. Co ciekawie wypada na tej płycie to zwolnienia i agresywne przyspieszenia. Panowie pokazują naprawdę niezłą technikę. Kto szuka wciągającego nastroju i ciekawych melodii ten z pewnością znajdzie to w instrumentalnych kawałkach "Wind serenade". Band pokazuje też pazur w zadziornym "We own the night" czy melodyjnym "The hour of the wolf", który wieńczy ten krążek.
Amoth długo kazał czekać swoim fanom na nowy album. Z pewnością płytę docenią fani progresywnych dźwięków i klasycznego heavy metalu z lat 80. Wciąż staram się jeszcze odkrywać atuty tej płyty. Jest sporo ukrytych smaczków i motywów, więc wszystko przede mną. Fanem progresywnego grania nie jestem, więc nie wszystko może mi pasuje, ale jest potencjał, a kapela ma pomysł na siebie. Nie kopiują nikogo i idą swoją ścieżką. Doceniam to, ale i bez tego muzyka zawarta tutaj jest bardzo dobra i zasługuje na uwagę słuchaczy. Polecam!
Ocena: 8/10
poniedziałek, 24 stycznia 2022
VALIDOR - Full triumphed (2022)
2 lutego ukaże się najnowsze dzieło greckiego Validor. "Full triumphed" to płyta skierowana do fanów muzyki w stylu Battleroar, Manowar, Wizard, czy Battlerage. Choć jest to projekt muzyczny kierowany przez jedną osobę (Odi Thunderera) to robi to ogromne wrażenie. Nie liczyłem na coś genialnego, ale dostałem najlepszy album Validor i jedna z ważniejszych płyt 2022r.
Okładka idealnie oddaje klimat płyty i już w intrze "Dawn of new age" można poczuć epickość i rycerski charakter. Niby nic odkrywczego nie ma w "Son of Steel", bowiem dużo tutaj z Manowar, ale dynamika i zadziorny riff robią kawał dobrej roboty. Przede wszystkim szczery przekaz Odina i pomysłowe podejście do całej tematyki. Motoryka i melodyjność "Man of steel" przypomina twórczość Crystal Viper czy Wizard. Mocna rzecz! Szybko wpada w ucho marszowy 'Strong Winds", który od samego początku zachwyca swoim rycerskim klimatem i niezwykłą przebojowością. Lata 80 i echa Manowar dobitnie słychać w pomysłowym "Blood Metal Legions". Świetny kawałek i jak dla mnie najlepszy z całej płyty. Mamy też bardziej power metalowy "Silverhawks", klasyczny "Gladiator" z niezwykle przebojowym refrenem czy rozbudowany "Conquest the steel", który znów uwypukla epicki wydźwięk Validor.
Validor nie tworzy niczego nowego i nie jest prekursorem nowego stylu. Odi Thundere podąża przetartym szlakiem i choć nie ma w tym za grosz oryginalność, to jednak szczery przekaz i duża dawka przebojowości sprawiają, że nowy album Validor to prawdziwa uczta dla fanów epickiego heavy/power metalu. Te proste riffy i bojowe refreny zdają tutaj swój egzamin i sprawiają, że płytę pochłania się z niezwykłą łatwością. Dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, bo nie liczyłem na taką perełkę z ich strony. Mocny gracz na greckiej scenie metalowej.
Ocena: 9/10
niedziela, 23 stycznia 2022
TOKYO BLADE - Fury (2022)
Ostatnio brytyjski Tokyo blade szokował naprawdę świetną formą. Kiedy przypomnę sobie "Unbroken" czy "Dark Revolution" to wciąż mam ciarki. Ta kultowa już kapela, która sukcesywnie gra od lat 80 wciąż pokazuje że stać ich na świetny album. Na "Fury" przyszło czekać fanom 2 lata i choć może nie ma tutaj mowy o takiej klasie co "Dark revolution" to i tak fani klasycznego heavy metalu i NWOBHM pewnie obczaja co słychać u starych weteranów. Kiepska decyzja moim zdaniem.
Skład nie zmienił się, podobnie jak i stylistyka Tokyo Blade. Ten band jest wierny temu co wypracował na przestrzeni lat i nie szuka wrażeń w innej stylizacji. Wiggins i boulton wciąż grają swoje i cały czas stawiają na klasyczne rozwiązania. Słychać w tym wszystkim ducha lat 80. Może nie wszystko do mnie przemawia i pewne rzeczy bym pozmieniał, ale i tak panowie dają radę. Zwłaszcza dobrze wypada wokalista Alan Marsh, który jest motorem napędowym zespołu. Wszystko niby ok, ale same kompozycje momentami troszkę kuleją.
sobota, 22 stycznia 2022
ASHES OF ARES -Emperors and fools (2022)
Dwa poprzednie wydawnictwa są dobre, ale nie wzbudzały większych emocji.Tym razem jest inaczej. Głos Matta to za mało by powalić na kolana, tutaj trzeba dobrych pomysłów na kompozycje. Właśnie na nowym krążku roi się od chwytliwych melodii, od poruszających ballad, czy wreszcie szybkich agresywnych power metalowych petard. Unosi się tutaj duch starych dobrych płyt Iced Earth i to jest bardzo dobry powód, żeby sięgnąć po nowe dzieło Ashes of Ares.
Mroczna okładka z ciekawym motywem przewodnim, a także soczyste i nieco mroczniejsze brzmienie dodaje tylko uroku tej płycie. Zaczyna się od klimatycznego intra, a potem dość szybko wkracza killer w postaci "I am the night". Mocny riff i urozmaicone wokale Matta robią robotę. Kawałek ma to coś i zachęca by jeszcze bardziej zagłębić się w ten album. Freddie trzyma poziom i już w "Our last sunrise" atakuje nas ostrym niczym brzytwa riffem. Jest moc, jest agresja, a przede wszystkim jest bardzo melodyjne i chwytliwe. "Primed" ma ciekawy klimat, zwłaszcza w początkowej, balladowej fazie. Słychać cały czas echa iced earth i to nic złego. Ktoś musi wypełnić pustkę. Power z nutką thrash metalu mamy w rozpędzonym "Where god fears to go". Podobne emocje wzbudza "By my blade", który momentami przypomina mi twórczość Metal Church. Tak pewnie i tak pomysłowo ten band jeszcze nie grał. Brawo! Dużo energii wnosi też zadziorny "the iron throne", który po raz kolejny potwierdza dobrą predyspozycję muzyków. Finał "Monsters Lament" i to się nazywa piękne podsumowanie płyty. To 11 minutowy kolos, który nie tylko niszczy obiekty, ale też potrafi złapać za serce. Dużo się tutaj dzieje i nie ma miejsce na nudę. Dojrzała i pełna smaczków kompozycja, w której spotyka się dwóch byłych wokalistów Iced Earth. Miło usłyszeć duet Barlow/Owens. To jest to!
Ashes of Ares przebudził się i w końcu zaczął wykorzystywać prawdziwy potencjał. Ta płyta to nie tylko hołd dla Iced Earth, ale bardzo dobrze skrojony album w klimatach heavy/power metalu. Matt Barlow jest w świetnej formie i miło że wciąż tworzy muzykę i kontynuuje swoje dziedzictwo. No i ten duet Barlow/Owens, wciąż ma ciary na plecach. Nie jest może to płyta idealnie od a do z, ale z pewnością jest to najlepszy album Ashes of Ares i z pewnością jest to album, który należy znać.
Ocena: 8.5/10
piątek, 21 stycznia 2022
KISSIN DYNAMITE - Not the end of the road (2022)
Styl nie wiele odbiega od tego co band prezentował na ostatnich płytach, sam skład również praktycznie bez zmian. Jedyną zmianą jest osoba perkusisty, bowiem Sebastian Berg zasilił skład w roku 2021. Sama zawartość miewa ciekawe momenty jak choćby tytułowy "not the end of the road", ale nie wszystko jest tu warte uwagi i na dłuższą metę materiał potrafi zanudzić swoją formułą. Hard rockowy "Only the dead" też jest jakiś popowy i rozlazły w swojej konwencji. Poziom irytacji wzrasta przy takich dziwnych kawałkach jak "Coming home" czy "good life". Gitarzyści Jim i Ande rozkręcają się tak naprawdę dopiero w "All for a halleluja",który ma w sobie więcej wigoru i heavy metalowego pazura. Taki spokojny i balladowy "Scars" idealnie podsumowuje ten album.
Młode pokolenie, które nastawione jest może na taki radiowy hard rock, w którym jest więcej komercji niż porządnego kopa to może polubią ten album. Ja tutaj nic dobrego nie dostrzegłem. Nawet kilka tych dobrych momentów to za mało. Niby doświadczony band, niby utalentowani muzycy, a potencjał panowie marnują. Plus na pewno za dobrą produkcję płyty i samo brzmienie. To już taki dzisiaj standard, więc nie ma się też czym zachwycać. Płyta nie zapada w pamięci, a raczej pozostawia niesmak. W końcu te 50 minut można było lepiej spożytkować.
Ocena : 2.5/10
czwartek, 20 stycznia 2022
ELIMINATOR - Ancient Light (2022)
Band zgotował na prawdziwą ucztę dla uszu to na pewno, ale i dla oka, bowiem okładka ma swój klimat i ten mrok również powielany jest w samych kompozycjach. Brzmienie jest klasyczne, ale też zadziornie i znakomicie uwypukla umiejętności muzyków. Matthew i Jack to para gitarzystów, którzy rozumieją się bez słów. Ich partie gitarowe są świetnie zgrane i idealnie się uzupełniają. Jest w tym magia i pasja. Tak się kiedyś grało i miło patrzeć jak ktoś wraca do klasycznych patentów. Danny Foster to prawdziwa bestia i wokalista, który pełni swoją misję z powołania. Jego głos niszczy obiekty i kruszy mury. To nie tylko niszczyciel, ale wokalista który potrafi poruszyć emocje u słuchacza. Prawdziwy czarodziej. Talent talentem, ale to muzyka tutaj jest najważniejsza, a ta jest z górnej półki.
Nie bawimy się w nie potrzebne intra i już na dzień dobry wkracza killer w postaci "Arrival". To się nazywa mocny riff i świetne nawiązanie do klasyki brytyjskiego heavy metalu. Echa Iron maiden są, ale band nikogo tutaj nie kopiuje. Więcej żelaznej dziewicy usłyszymy w rozpędzonym "Silent Stone". Jest odpowiednia dynamika, jest galopada i ta charakterystyczna przebojowość. Przepiękny jest lekki, nieco hard rockowy riff w "Ancient Light" i mamy tutaj nawet echa Thin Lizzy. Cudo! Danny pokazuje klasę w killerze "Goddess of life" i tutaj band nie boi się mieszać patentów judas priest i iron maiden. Genialna kompozycja, która zawiera wszystko co najlepsze w heavy metalu. Podobne emocje wywołuje agresywniejszy "Mercy" czy pełen mrocznego klimatu "the nightmares of aeon".
Szczęka opadła i to jest właśnie to. O to chodzi w heavy metalu. Ma być radość z grania, utwory mają zapadać w pamięć i całość ma trzymać wysoki poziom. Wszystko jest przemyślane i nie ma chybionych pomysłów. Z jednej strony jest oldschoolowo i w klimacie lat 80, a z drugiej strony brzmi to autentycznie. Muzyka powstała prosto z serca przez specjalistów, którzy wiedzą jak stworzyć prawdziwą heavy metalową perłę. Wokal, gitary, sekcja rytmiczna, kompozytorstwo, każdy z tych elementów szokuje i imponuje swoją jakością. Nowa nadzieja heavy metalu Wielkiej Brytanii? Raczej bym powiedział, że gwiazda, bo to już drugi raz nagrywał takiej klasy album. Jedna z ważniejszych płyt roku 2022!
Ocena: 9.5/10
THE FERRYMEN - One more river to cross (2022)
"One more river to Cross" to już trzeci krążek projektu muzycznego the Ferrymen. Ta marka działa od 6 lat i już wyrobiła swój styl i swoją jakość. Do tej pory nasze ukochane trio w postaci Terrana, Karlsson, Romero nie zawodziło. Jak jest tym razem?
3 lata przyszło czekać fanom na nowy krążek The Ferryman, ale ten czas nie został zmarnowany, bo znów powstał wysokiej klasy krążek. To z górnej półki mieszanka heavy/power metalu i hard rocka. Każdy znajdzie coś dla siebie. Słychać ten rozpoznawalny styl komponowania Karlssona, czasami jest przerost formy nad treścią, czasami zbaczamy na słodkie, nieco komercyjne hard rockowe grania, do którego Karlsson nas przyzwyczaił. Plus tego, że materiał jest urozmaicony i nie ma co narzekać. Pytanie tylko czy każdy zaakceptuje nieco więcej rockowego grania w The Ferrymen? Nie każdemu może się to podobać. W końcu to wytwórnia płytowa Frontiers, wiec takie klimaty pasują do nich. Kawał dobrej roboty odwala też wszędobylski Ronnie, który przecież już występował w hard rockowych zespołach i tam jego głos się też sprawdzał.
Ja osobiście czuje lekki zawód, bo liczyłem na petardę, a dostałem tylko bardzo dobry album, który spełnia swoje minimum. "The last wave" to właśnie przykład stonowanego, klimatycznego grania rockowe, które momentami nasuwa namyśl Sunstorm. Otwierający "One word" wpisuje się w styl Karlssona. Jest lekko, słodko, podniośle i nieco komercyjnie. Oba kawałki nieco inne, ale mimo swoich wad zapadają w pamięci i prezentują się okazale jako hard rockowe kawałki. Znajdziemy tutaj też nieco bardziej agresywny, z nutką progresywności "City of hate", który jest jednym z mocniejszych punktów tej płyty. Epickość, podniosłość to atuty marszowego "One more river to cross" i tutaj panowie pokazują klasę. The Ferrymen jest nieprzewidywalny i potrafi zaskoczyć swoją pomysłowością. "Morning Star" oddaje piękno muzyki the ferrymen i ten mrok i nieco progresywne zacięcie potrafią oczarować. Power metal na pewno znajdziemy w "Bringers of the Dark" czy melodyjnym "The last ship".
Nie jest to zła płyta, oj nie. Tylko tym razem ja miałem zbyt wygórowane oczekiwania. Płyta jest urozmaicona i dobrze wyważona. Jest trochę hard rocka, trochę mrocznego heavy metalu, czy nawet power metalu. Nie brakuje atrakcyjnych melodii, czy hitów, ale nie ma mowy tutaj o płycie genialnej, bez skazy. Płyta godna uwagi, choć ja czuję lekkie rozczarowanie.
Ocena: 8/10
środa, 19 stycznia 2022
GAUNTLET RULE - The plague Court (2022)
Nie jeden fan heavy metalu zakocha się od pierwszego wejrzenia w okładce Gauntlet rule. Ile to miłych dla oka motywów i do tego piękna kolorystyka i pełno ciekawych odesłań do klasycznych okładek heavy metalowych. Ambona przywołuje na myśl kultową okładkę Sanctuary, główny bohater, który ucieka przypomina okładkę singla "running free" iron maiden. No i jeszcze siłacz z tyłu nasuwa okładki Dio czy Manowar. Bardzo klasyczna okładka i jedna z najlepszych ostatnich lat. Jakbym miał wystawić ocenę to dałby 10. Jednak to tylko okładka, a co kryje debiut szwedzkiego bandu o nazwie Gauntlet Rule o tytule "The plague court"?
Przede wszystkim klasyczny heavy metal, gdzie znajdziemy również patenty bardziej speed metalowe czy doom metalowe. Jest urozmaicenie i pomysłowe podejście do tematu. Band nie kryje zamiłowań do kapel typu Iron Maiden, Grim Reaper czy Wolfsbane, a także solowego Blaze'a Bayleya. Co warto wiedzieć, że band powstał w 2019 r z inicjatywy gitarzysty Rogga Johanssona, basisty Petersa Svanssona, a także wokalisty Teddy Mollera. Rogga i Kjetil tworzą zgrany duet gitarowy i stawiają na sprawdzone patenty. Jest klasycznie, ale nie jest nudno i sztampowo. Cały czas się coś dzieje, a przoduje w tym wszystkim ciekawa melodia i zadziorny riff. No dobrze to panowie rozplanowali, a najlepsze jest to, że panowie tutaj prezentują styl nieco inny od macierzystych kapel. Rogga znany jest z Paganizer, Teddy z Loch Vostok, a Peter z Void Moon. Okładka rodem z lat 80, to i brzmienie też jest mocno wzorowane na tamtych latach. Panowie postawili na oldschoolowy feeling i to zdało egzamin.
Każdy z muzyków nadaje całości odpowiedniego charakteru. Specyficzny głos Teddiego momentami przypomina stylizację doom metalową, co nadaje nieco mrocznego klimatu. Nie jest to na pewno klon Roba Halforda czy Brucea Dickinsona, Tedd wnosi sporo oryginalności do muzyki Gauntlet Rule. "The caneham house" to soczysty heavy metal z szybkim riffem i z znakomitą dynamiką. Unosi się tutaj klimat doom metalowych płyt. Pierwszy strzał jak najbardziej na plus. Znajomo brzmi "Run the gauntlet" i to się nazywa heavy metal. Instrumenty przeszywają słuchacza i wszystko nabiera mocy. Band przyspiesza w energicznym "Runes of the Autumn Witch". Nieco bardziej rozbudowany kawałek, z niezwykle pomysłowymi pojedynkami na solówki. Klasa sama w sobie i takie perełki są zawsze w cenie. Nie dziwi z pewnością obecność Blaze Bayleya w "Dying for my dreams". Mrok i głos Blaze zawsze znakomicie ze sobą współgrają. Idealnie trafiony kawałek do głosu byłego wokalisty iron maiden.Tytułowy "Plague Court" opiera się na mocny i zadziornym riffie, który momentami ociera się o twórczość judas priest. Heavy metal pełną gębą. Pozwolę sobie też wyróżnić niezwykle melodyjny i oldschoolowy "A choir of angels".
Narodził się nowy band, który może namieszać w heavy metalowym światku. Szwedzki Gauntlet Rule ma do zaoferowania coś więcej niż tylko piękną okładkę. To soczysty, z prawdziwego zdarzenia heavy metal z nutką speed metalu,czy doom metalu. Brzmi to uroczo, a przede wszystkim świeżo i pomysłowo. Premiera w marcu, ale już wam mówię, że jest na co czekać!
Ocena: 9/10
wtorek, 18 stycznia 2022
MOONLIGHT HAZE - Animus (2022)
Pewnie nie jeden fan Nightwish, Edenbridge czy Visions of Atlantis czeka na nowe Moonlight Haze. W sumie nic dziwnego, bo to młoda kapela działająca od 2018r, ale już dająca o sobie znać. Grają w końcu dość atrakcyjny symfoniczny power metal z kobiecym głosem w roli głównej. Tak więc, fani powyższych kapel z pewnością odnajdą się w muzyce włoskiej formacji Moonlight Haze. Najnowsze dzieło "Animus" ma premierę 18 marca tego roku, ale już mogę powiedzieć, że jest to kawał solidnego grania.
To płyta w której nie brakuje łatwych w odbiorze melodii i bardzo przyswajalnych hitów. Jasne, potrafi pojawić się komercja, ale przede wszystkim jest podniosły klimat, symfoniczne ozdobniki. Siłą tej płyty są naprawdę dojrzałe i dopracowane utwory, który nie przytłaczają słuchacza nijakimi melodiami i nudną formułą. Tutaj wszystko gra. Wokalistka Chiara dwoi się i troi by materiał był lekki i przebojowy. Ta sztuka udaje się jej. Alberto i Marco zadbali z kolei o dynamiczne, zadziorne partie gitarowe i w tej sferze też cały czas się coś dzieje. Nie jest to może płyta idealna, ale zasługuje na uwagę.
Na start dostajemy "The nothing" który oddaje w pełni styl grupy, jak i tej płyty. Jest lekko i przebojowo. Nie jest to może przejaw geniuszu, ale band grać potrafi i to pokazują. echa Nightwish mamy w "Its insane" i tutaj band pokazuje w pełni swój potencjał. Utwór prosty w swojej formule, a potrafi zaskoczyć i zapaść w pamięci. Brawo! Troszkę rockowo wypada "Animus", ale znów chwytliwy refren sprawia, że nie ma powodów do narzekania. Więcej power metalu znajdziemy w dynamicznym "the thief and the moon" i to jest naprawdę kawał solidnego symfonicznego power metalu. Końcówka płyty potrafi pozytywnie zaskoczyć, bo mamy rozpędzony "A ritual of Fire" czy "Will be free". No i nawet zamykający "horror & thunder" sprawdza się w roli przeboju.
Ostatnio Nightiwsh zawiódł, a tutaj taki Moonlight haze od razu wypełnia tą lukę i dostarcza przede wszystkim przemyślany i bardzo przebojowy album, który od początku do końca trzyma poziom. Jest radość z odsłuchu, jest chęć wracania i z pewnością płyta jest godna uwagi, zwłaszcza jeśli gustujemy w Nightwish czy Visions of Atlantis.
Ocena: 8/10