niedziela, 16 listopada 2014

ASTRALION - Astralion (2014)

Nadszedł najwidoczniej dzień, w którym takie tuzy jak Sonata Arctica, Stratovarius, czy Freedom Call mogą śmiało iść na emeryturę. Sukces Victorious i teraz debiutującego Astralion, tylko potwierdzają, że młode, głodne sukcesu kapele mają więcej do powiedzenia niż te bardziej znane formacje, które zabawiają nas od lat. Fiński Astralion wyróżnia się na tle innych tym, że jest w nich iskra, jest pomysłowość i chęć zwojowania świata. Ten zespół ma potencjał by być kolejną gwiazdą melodyjnego power metalu, mocno zakorzenionego w latach 90. Do sukcesu sporo przyczynili się wokalista Ian Highhill i basista Krister Lundell, którzy dali się poznać w znakomity Olympos Mons. Tamtej kapeli nie ma już od paru ładnych lat, tak więc dobrze że ci dwaj muzycy znaleźli nowy dom. Astralio gra równie przebojowy, energiczny power metal co właśnie przed laty Olympos Mons. Na styl tej formacji składa się szybkie tempo, duża dawka melodyjności, którą podkreśla klawiszowiec Thomas Henry. Zwłaszcza może się podobać układ między Thomasem a gitarzystą Henkiem. Ciekawe pojedynki, rozpędzone, energiczne solówki i mocne riffy, które oddają to co najlepsze w tym gatunku. Zresztą sam otwieracz mówi wszystko o stylu tej kapeli. „Mysterious & Victorious” to najlepszy hołd dla Sonata Arctica, Stratovarious i Freedom Call jaki słyszałem wciągu ostatnich lat. Idealny utwór, który mimo swojego oklepanego motywu robi niesamowite wrażenie, że wciąż można jeszcze grać w taki sposób power metal. „The Oracle” bardziej marszowy, bardziej rycerski, z nutką Hammerfall. Kolejny hit odnotowany. Ze słodkością zespół przedobrzył w „At The Edge of The World” i dyskotekowe klawisze nie działają tutaj korzystnie. Nie zabrakło też miejsca na bardziej stonowane motywy i klimatyczny „We all made Metal” robi tutaj bardziej za metalowy hymn. Może nieco inny utwór, ale wciąż mamy wysoki poziom. Ian Highhill najbardziej sprawdza się w power metalowych petardach pokroju „Black Sails”, radosnego „Computerized Love”, czy Helloweenowym „Five Fallen Angels”. Jak to bywa na tego typu płytach nie zabrakło kolosa trwającego przeszło 10 minut ani ballady. „Last man on Deck” może i zbyt długi, ale dzieję się tutaj całkiem sporo, tak więc nie ma co narzekać na nudę. Nawet i ballada „To Isolde” broni się, choć nie jest to dzieło, które wzrusza i zapada w pamięci. Jakby nie patrzeć jest to poukładany album, który jest urozmaicony i naszpikowany przebojami. Można od samego początku poczuć klimat lat 90, a także to co najlepsze w twórczości Sonata Arctica czy Freedom Call. Ten zespół namiesza na rynku muzycznym, tylko trzeba uważnie śledzić ich twórczość.

Ocena: 8.5/10

4 komentarze:

  1. Dzięki wokaliście taki drugi Olympos Mons.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wystarczy sobie wrzucić video do At The Edge Of The World, żeby zobaczyć co to za badziewie. Najgorsze, że wszystko wygląda na poważnie. Okropne pedalstwo. Pass.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapodałem se te video i nie mam zamiaru sięgać po tą płytę , jak tak mają wyglądać następcy Stratovariusa czy Freedom Call to ja dziękuje , na szczęście debiuty w tradycyjnym Heavy są mocne takie Heroes of Vallentor czy Metal Machine... Łogień \m/.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja nie widziałem video, ani jak wyglądają:P odpaliłem płytę tak z ciekawości i nie żałuje:P To tak jakby oceniać przez pryzmat imagu kapeli, czy okładki:P

    OdpowiedzUsuń