niedziela, 2 listopada 2014

FIREWOLFE - We Rule The Night (2014)

Minęły 3 lata od debiutu amerykańskiego Firewolfe i ten czas nie został zmarnowany, bo w pocie czoła został nagrany nowy materiał, który trafił na „We Rule The night”. Odnoszę wrażenia, że ten album to dzieło bardziej doprecyzowane, bardziej dopieszczone i przede wszystkim jest bardziej dojrzałe. To co znajdziemy na tej płycie to szeroko pojęty melodyjny metal w którym są części składowe hard rocka, progresywnego metalu, czy też power metalu. Nie ma przesytu ani też chaosu, a wszystko składnie skonstruowane. Jednak nie styl jest tutaj atrakcją, lecz to jakie kompozycje udało się stworzyć. Jest energia, melodyjność, a przede wszystkim jest urozmaicenie. Firewolfe to przede wszystkim znakomity wokalny popis Davida Fefolt oraz pomysłowy Nick Layton, który wie jak porwać słuchaczy swoimi riffami i shredowymi solówkami. To właśnie dzięki nim, taki prosty otwieracz jak „We Rule The Night” jest bardzo udany i zapadający w pamięci. Słychać troszkę wpływów takiego Bloodbound, ale to można śmiało uznać za plus. Prosty motyw gitarowy, zagrany z pomysłem, duża dawka przebojowości i właśnie to jest to co zdominowało ten album. Marszowy, nieco ponury „The Devil's Music” zabiera nas w klimaty Black Sabbath. Lepiej zespół nie mógł potwierdzić swojej elastyczności i umiejętności tworzenia nie tylko energicznych utworów. Firewolfe to kapela, która potrafi stworzyć też miły, klimatyczny, rockowy kawałek, z domieszką balladowych patentów i to słychać dobitnie w chwytliwym „A Senator's Gun”. Ten refren jest tutaj po prostu wyśmienity i wybijający się z całej płyty. Melodyjnego metalu z mocnym riffem na płycie nie brakuje i jest tego znacznie więcej. Wystarczy posłuchać rytmiczny „Long Road Home”, który znakomicie wpisuje się w ten nurt. Jednym z najszybszych utworów na płycie jest bez wątpienia „Road To Roll” i tutaj można poczuć moc Firewolfe i ich potencjał. Na szczególną uwagę zasługuje również bardziej progresywny „Betrayel's Kiss”, który ma w sobie sporo z twórczości Ritchiego Blackmore'a. Całość zamyka melodyjny „Dream Child”, który podkreśla, że mamy do czynienia z heavy metalem na wysokim poziomie. Nie ma słabych kompozycji, nie ma nudy, jest za to energia, duża dawka przebojowości i motywów, które na długo zostają w pamięci. Warto było czekać te 3 lata i mam nadzieję, że następny album ukaże się znacznie szybciej.

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Średnizna, debiut dużo lepszy.
    Generalnie zawód, plumkają coś dla mnie niezrozumiałego. Szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że miłość do metalu wciąż jest dla ciebie tę jedyną i niezastąpioną.

    OdpowiedzUsuń