niedziela, 30 listopada 2014

AC/DC - Rock Or Bust (2014)

Jednym z najbardziej znanych zespołów w historii ciężkiego brzmienie jest bez wątpienia Ac/Dc. Bracia Young stworzyli prawdziwą legendę, która istnieję już ponad 40 lat, którą zna każdy nawet jeśli nie gustuje w takiej muzyce. Wykreowali swój własny, rozpoznawalny styl, który nigdy nie zmienili. Dla jednych był to plus, a dla innych minus. Rok 2014 to data premiery nowego albumu „Rock Or Bust”. 16 album studyjny australijskiej formacji to nic nowego i nie zmieniło tego odejście Malcolma Younga z powodu zdrowotnych. Nawet przykra sprawa z Phillem Rudem, który został aresztowany w sprawie morderstwa nie powstrzymały zespół od wydania nowego krążka. Jeśli ktoś liczył na coś nowego, na coś na miarę „The Razors Edge” czy na album inny niż wszystkie do tej pory to może od razu sobie odpuścić tą płytę. Pozostałych maniaków Ac/Dc, którzy nie mają dość tych charakterystycznych riffów Angusa zaprasza do dalszej części recenzji.

Od samego początku nastawiałem się na album w stylu „Black Ice” i właściwie tak należy rozpatrywać „Rock Or Bust”, aczkolwiek podobnie jak i w przypadku tamtego albumu nie brakuje odesłań do największych dzieł tej kapeli. Na nowym albumie można usłyszeć klimaty „Ballbreaker”, „Blow Up Your Video” czy „Flick of The Switch”. Brian mimo swojego wieku jest w znakomitej formie i nie wiem czy nie w lepszej niż na „Black Ice”. Jego moc jest porównywalna do tej właśnie z „Flick of The Switch”. Klimat i nastrój też momentami mocno przypomina mi album „Flick Of the Switch”. Riffy, kompozytorstwo jest kilka klas niżej niż te z ostatnich płyt. Brakuje mi tutaj takich wysokich lotów przebojów, ale nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać. Nowy album jest krótki i treściwy, w końcu to 35 minut muzyki, czyli taki standard dla tej kapeli. W porównaniu do „Black Ice” nie ma jakiś takich zbędnych wypełniaczy i płyta jest bardziej spójna. Płytę promowały właściwie dwa kawałki i są to największe hity z tej płyty, więc wybór był właściwy. „Rock Or Bust” ma bardzo udany riff, dobre tempo i chwytliwy refren. To jest właśnie hard rock z prawdziwego zdarzenia i to jest właśnie Ac/Dc jaki kochamy. Słychać tutaj oczywiście echa „Black Ice”. Drugi hit to energiczny „Play Ball” i znów ciekawy riff ze strony Angusa. Więcej klasyki w sobie ma „Rock The Blues Away”, który mógłby trafić na album „Flick of The Switch” czy nawet „The Razors edge”. Bije z niego bardzo pozytywna energia i na pewno sprawia, że płyta jeszcze bardziej nawiązuje do największych dzieł Ac/Dc. Nie do końca podoba mi się „Miss adventure”, choć zespół to stara się grać znacznie mocniej i przypomnieć nam czasy „The razors Edge” czy „Ballbreaker”, ale wychodzi to dość średnio. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest nieco mroczniejszy „Dogs of War”. Tutaj ten klimat nasuwa mi namyśl „Back In Black” i nawet poziom jest tak wysoki jak cały tamten album. Angus tutaj pokazał, że wciąż go stać na wysokiej klasy riffy, który nie tylko zachwycają mocą ,ale i melodyjnością. Do tego wszystkiego znakomicie wpasował się prosty i zapadający w pamięci refren. Ac/Dc najwyższych lotów. Drugim najlepszym kawałkiem na płycie jest „Hard Times”. Powolne tempo, mocniejszy riff i już można poczuć mieszankę „Ballbreaker” i „Back in Black”. Dawno nie było też takiego szybkiego kawałka jakim jest „Baptism By Fire”. Jest energia, szybkość, pazur i kto by pomyślał, że Ac/Dc stać jeszcze na tego typu kompozycji. Tacy starzy panowie, a tutaj taka petarda. Kolejny mocny punkt tej płyty i śmiało mógłby reprezentować „Stiff Upper Lip” czy „The Razors Edge”. Jak ktoś kocha album „Flick of The Switch”, ten od razu polubi bardzo fajnie bujający „Rock The House” i tutaj znów Ac/Dc pokazuje klasę. Niby to wszystko już było tyle razy, a mimo to wciąż zachwyca i zaskakuje. Dalej mamy kolejny mocny kawałek w postaci „Sweet Candy”, który też osadzony jest w klimatach „Ballbreaker” czy „Stiff Upper Lip”, co mnie niezmiernie cieszy. Taki mocniejszy hard rock zawsze jest w cenie. Płytę zamyka równie udany „Emmision Control”, który podkreśla że jest to bardzo radosny album i że jest to muzyka na bardzo dobrym poziomie.


„Rock Or Bust” to typowy album Ac/Dc i nie ma tutaj niczego nowego. Pierwsze momenty z tym albumem są ciężkie, bo nie ma może tutaj takich wielkich hitów jak w przeszłości, nie ma też może takiego ognia i takiej klasy co kiedyś. Jednak z czasem można dopatrzeć się, że ten album jest bardziej przemyślany niż „Black Ice”, nie ma wypełniaczy i ma sporo odesłań do klasyków w tym „Flick of the Switch”. Minęło trochę czasu, ale w końcu doceniłem wartość tego album. Miło, że Ac/Dc postanowiło nagrać ten album, który zapewne będzie ostatnim. Bardzo dobrze podsumowuje twórczość tej australijskiej legendy.

Ocena: 8/10

1 komentarz: