poniedziałek, 4 maja 2015

EASY RIDER - From The Darkness (2014)

Hiszpański Easy Rider postanowił przypomnieć o sobie całemu światu. Karierę rozpoczęli w 1990 roku, ale po albumie „Animal” z 2003 roku kapela przepadła bez wieści. Teraz po 11 latach zespół powraca z nowym wydawnictwem. Tak jak lubię klimaty heavy/power metal, tak z zespołem Easy Rider nigdy nie było mi po drodze. Brakowało mi w ich muzyce ognia, przebojowości i czegoś, co by utkwiło w pamięci na dłużej. Zawsze widziałem w nich tylko rzemieślników. Nowy album zatytułowany „From The Darkness” w żaden sposób nie zmienił mojego nastawienia do tej kapeli. To wciąż średnich lotów grania, w którym dominuje monotonność, wtórność i rzemieślnictwo. Ta długa przerwa, która trwała 11 lat nie pozwoliła zregenerować sił, wyciągnąć wnioski i w efekcie dostaliśmy album nudny i pod każdy względem gorszy od poprzednich wydawnictw. Na pewno mocnym atutem zespołu jest od samego początku wokalista Ron Finn, który ma chrypę i wie jak sprawić, że można poczuć swego rodzaju zadzior. Niestety sam Ron nie jest wstanie zapewnić odpowiedniego poziomu muzycznego ani też zapewnić rozrywkę na czas trwania albumu. Zawiedli przede wszystkim gitarzyści, którzy idą na łatwiznę i zbytnio się nie wysilają. Riffy są pozbawione mocy, ognia, a solówki są zagrane jakby na pałę. Ciężko o jakiś ciekawy motyw, o jakiś zryw, zaskoczenie, że nie o wspomnę o melodyjności. Płytę otwiera rozpędzony „After The fall”, ale jest to utwór średnich lotów. Niby jest gdzieś tam power metal w tym, ale za dużo zwolnień i nie potrzebnych przekombinowań. W „The Calling” zespół przemyca więcej cech muzyki rockowej niż metalowej, co do końca mi się nie podoba. Ponury, wręcz marszowy „The Rockpile” niczym nie zaskakuje, chyba że nudnym motywem i brakiem chwytliwości. Więcej komercji uświadczymy w takim „She makes me Live” aniżeli heavy metalu. Taki stan rzeczy tylko potwierdza w jakie formie jest Easy Rider. Pseudo nowoczesny „Defiance” też tylko pogrąża zespół ukazując wady w sferze technicznej. Jedynym pozytywnym utworem z tej płyty jest „Day of The Dead”. Tutaj zespół pokazał, że można grać melodyjnie i w miarę ciekawie. Szkoda, że pomysłów wystarczyło na jeden utwór. Easy Rider powrócił tylko, żeby pokazać w jak słabej formie jest. Ten zespół nie ma już nic do zaoferowania. Szkoda czasu na tego typu albumy.

Ocena: 1.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz