12 listopada 2015 to
dzień premiery nowego dzieła hiszpańskiej formacji Nightfear. Mało
znana kapela stara się być bandem pokroju Gamma Ray,Primal Fear czy
Bloodbound. Chcą grać ostry, prosty i pełen energii heavy/power
metal, który łatwo i szybko zapadnie w pamięci. Wszystko
budują w oparciu o dynamiczną sekcję rytmiczną, zgrany duet
gitarzystów w postaci Ismaela i Victora czy wreszcie na
specyficznym wokalu Lorenzo. Każdy element ma swoją wartość i
razem stać ich na wiele. Najlepszym tego dowodem jest ich drugi
album „Drums of war”, który jest swoistą kontynuacją
debiutu, z tym że jest to krok na przód w ich twórczości.
To już 7 lat działania
tej hiszpańskiej formacji i może jeszcze nie są tak znani i tak
uwielbiani, ale trzeba przyznać że znają się na rzeczy. Potrafią
tworzyć petardy i kawałki, które chce się słuchać i to
kilka razy. Ich muzyka potrafi porwać i zapaść w pamięci a to już
coś. Kapela ma jednak as w rękawie a jest nim bez wątpienia
wokalista Lorenzo. To właśnie on dość często odwraca naszą
uwagę i pokazuje że potrafi śpiewać agresywnie, emocjonalnie i
mrocznie kiedy trzeba. Z pewnością odnajduje się w tym co
wygrywają gitarzyści. Nowa płyta to przede wszystkim spora dawka
melodyjności i jest naprawdę wiele ciekawych motywów, które
na długo zostają w pamięci. Jedynie co nie przekonuje to nieco
niszowe brzmienie i pozbawiona klimatu okładka frontowa. Znacznie
lepiej prezentuje się sama muzyka, która zdobi ten album. Na
pewno kapela wie jak rozpoczynać album i „Path of Victory”
utrzymana w stylu Juds Priest to strzał w dziesiątkę. Kawałek
jest agresywny, melodyjny i pozytywnie nastraja słuchacza i chce się
już tylko większej dawki takiego heavy/power metalu. Dalej mamy
bardziej klasyczny „The Prophecy”, w którym
zespół zabiera nas w rejony Helloween czy Gamma Ray, co
całkiem dobrze im wychodzi. Jednak znacznie gorzej zespół
radzi sobie z wolniejszymi motywami i z wykorzystaniem toporności,
co słychać w ponurym „Sands of Fire”. Czasami
zespół przesadza z szybkością i wdziera się odrobina
chaosu i w sumie dobitnie to słychać w „The Duel”.
Jednak właśnie w takich klimatach zespół wypada najlepiej i
nic dziwnego że to one zdominowały ten album. Do grona tych
najciekawszych utworów na pewno warto zaliczyć rozpędzony
„Breakout” czy przebojowy „Farewell”,
który też przywołuje na myśl wiele klasycznych albumów
heavy/power metalowych. To akurat żadna ujma dla zespołu, a jedynie
pochwała że radzą sobie naprawdę dobrze. Najsłabszym utworem na
płycie jest niestety miałka i nijaka ballada w postaci „Miracle”
i właściwie znów prawdziwa frajda zaczyna się z
Helloweenowym „The Wrath of the Gods”. Warto też
tutaj zwrócić uwagę na rozbudowany „Drums of War”
czy złożony z 3 utworów „Triumph of The Fallen”.
Trzeba przyznać, że
zespół dość dobrze rozpoczął ten album, ale potem pojawia
się kilka zgrzytów i album nieco traci na wartości. Zespół
potrafi grać i komponować dobre kompozycji, brakuje im tylko
czasami ogłady i stanowczości. Muzyka jest pełna dobrych i
chwytliwych melodii i właściwie drzemie w nich potencjał. Jeszcze
wszystkiego nie pokazali i na pewno z czasem jeszcze bardziej się
rozwiną. Póki co radzą sobie dobrze i warto zapoznać się z
ich najnowszym dziełem „Drums of War”.
Ocena: 7/10
Marius Danielsen - Legend Of Valley Doom!
OdpowiedzUsuń