To się narobiło w
obozie Annihilator. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych bandów
grających thrash/speed metal pożegnał się z Davem Paddanem, który
wniósł sporo do tej kapeli. Teraz miejsce zajął Aaron Homma
i zespół wydał 15 album zatytułowany „Suicide Society”.
Gdzieś tam Jeff Waters i spółka chcieli nawiązać do
przeszłości i takich albumów jak „king of Hell”, ale ta
sztuka nie do końca wyszła. W efekcie wyszła papka, w której
więcej wpływów Megadeth czy Metallica aniżeli samego
Annihilator. O ile płyta robi wrażenie pod względem brzmienia, jak
i miłej dla oka okładki, o tyle kiedy zagłębiamy się w zawartość
to można odnieść wrażenie, że płyta stworzona została szybko i
niechlubnie. Za dużo nie potrzebnych motywów i wypełniaczy,
które ni jak się mają do całości i thrash metalowego
grania. Gdzieś uleciała energia, pomysłowość i agresja, która
tak wybija się z „Annihilator”, który ukazał się w 2010
r. Na pewno dobrze prezentuje się złowieszczy otwieracz w postaci
„Suicide Society”. Mniej już ważne, że brzmi to
jak mieszanka Metallica i Megadeth. Mocny riff, ciekawa praca sekcji
rytmiczne i w końcu pomysłowe solówki napędzają jakże
ciekawy „My Revenge”. Tak to jest stary dobry
Annihilator. Nie potrzebne były tutaj eksperymenty typu „Snap”,
który przemyca pewne aspekty komercji i jakiegoś
psychodelicznego rocka. Agresywny thrash metal w starym stylu mamy w
rozpędzonym „Crepin Again”, z kolei speed metal
pełną gębą „Narcotic Avenue”. Te dwie perełki
z pewnością pokazują, że album ma sporo atutów i szkoda,
że gdzieś tutaj wepchano taki „Snap” czy nijaki „The
one You Serve”. Najlepiej Annihilator wypada przy szybkich
kompozycjach i dlatego serce szybciej bije przy takim „Break,
Enter”, z kolei najbardziej się wyróżnia „Every
Minute” jeśli chodzi o stylizację. Tak jak cały album
kipi energią i agresją, tak tutaj zespół ucieka w stronę
heavy metalu czy hard rocka. Może nie jest to najlepsze dzieło
kanadyjskiej formacji, ale z pewnością wstydu nie przynosi.
„Suicide Society” przebija „Feast”, ale nie robi takiego
wrażenia co „Annihilator” z 2010r.
Ocena: 7.5/10
Ocena porażka, podobnie jak i cała płyta.
OdpowiedzUsuńPrzyjacielu, wrazenie to robily albumy set the world on fire czy never neverland
OdpowiedzUsuńWpis odnośnie Aarona Homma brzmi jakby chłop zajął miejsce za mikrofonem, a przecież jest tylko gitarzystą (i to tylko na koncertach bo w studiu jak wiemy nie miał szans się wykazać). Poza tym recka oddaje dobrze zawartość płyty, choć mnie osobiście bardzo podoba się "Snap" :) Band miał wiele tego typu kawałków w przeszłości i nie gryzie się to wcale z nowym materiałem. Zdecydowanie za dużo tu wypełniaczy, ale jak dla mnie album przebija "Annihilator", który był najsłabszym albumem formacji. Reklamowany swego czasu 66 solówkami, a po wysłuchaniu wielokrotnym krążka nie pamiętam żadnej :)
OdpowiedzUsuń