Uwe Lulis obecnie znalazł
posadę w Accept jako drugi gitarzysta i w końcu znalazł się w
zespole godnym jego umiejętnościom i doświadczeniu. Z Grave Digger
nagrał kilka mocnych albumów, potem stworzył własny band
Rebellion. Grave Digger radzi sobie całkiem dobrze bez naszego
bohatera, gorzej radzi sobie Rebellion z odejściem Uwe. W 2010
Rebellion przeszedł zmiany personalne i to odbiło się na ich
muzyce. Uleciała prostota, uleciała przebojowość i ta muzyka już
nie wzbudza takich emocji jak kiedyś. Wraz z odejściem gitarzysty
uleciało jakby wszystko co składało się na sukces Rebellion.
Została toporność, brzmienie wzorowane na twórczości Grave
Digger, a także zadziorny wokal Micheala. Niby wszystko jest tak jak
być powinno, ale jednak drugi album po odejściu Uwe tj „Wyrd Bid
Ful Araed – the history of The Saxons” pokazuje że to już nie
to co kiedyś. Niby słychać poprawę względem ostatnich
wydawnictw, ale i tak przegrywają starcie z Grave Digger.
Rebellion tak jak zawsze
stara się połączyć epickość, rycerskie motywy, dużą dawkę
toporności utrzymując przy tym pozory melodyjności. Tak udało im
się zachować swój styl mimo przetasowań personalnych.
Jednak gdzieś uleciała magia i umiejętność tworzenia
wartościowego materiału, który wywołał by pozytywne
emocje. Niestety ale ostatnie dokonania tego zespołu to nic dobrego
i właściwie są to średniej klasy wydawnictwa. Nowy ma się o tyle
lepiej, bowiem miewa przebłyski. Tak są tutaj ciekawe momenty, ale
to nie ratuje całości. Sporo nie potrzebnych motywów się
tutaj pojawia, wiele jest nie dopracowanych i ostatecznie mamy
średniej klasy heavy/power metal, który nie zagości długo w
naszych sercach. Problem w tym, że materiał jest jakby obdarty z
melodii, z energii i tylko echa czasami słychać. Dobrze wypada
otwieracz „Irminsul” w którym jest agresja,
przejaw pomysłowości i chęci do grania heavy/power metalu i to na
jakiś przyzwoitym poziomie. Brzmi to trochę jak Hazy Hamlet czy
nowy Dragonheart, ale nie jest to coś złego. Pierwszym zgrzytem na
płycie jest nijaki „God of Mercy”, który
nie ma niczego ciekawego w swojej strukturze. Na pewno dobrze
wypadają takie petardy jak „Take
to the sea”, które napędzają cały krążek
i ratują przed klęską. Godny uwagi jest też marszowy i
mroczniejszy „Hangvist”, który ma coś z
twórczości Accept. Najostrzejszy na płycie jest „Runes
of Victory”, który oddaje to co najlepsze w
niemieckim heavy/power metalu. Mocnym kąskiem jest też stonowanym i
przesiąknięty Black Sabbath „Slave Religgion”.
Gitary brzmią znacznie ostrzej niż na ostatnich płytach i to jest
pewien progres. Takie kawałki jak „Hail Donar” czy
energiczny „Blood Court” przywracają dobre imię
zespołu i dają wiarę że zespół wraca na właściwe tory.
Duet gitarowy w postaci Stephan / Oliver rozwinął w końcu skrzydła
i słychać że panowie znaleźli wspólny język. Ich zagrywki
są bardziej przemyślane i bardziej atrakcyjne dla potencjalnego
słuchacza. Dobitnie to pokazuje dynamiczny „The Killing goes
on”.
To jeszcze nie jest
Rebellion w szczytowej formie. Brakuje większej dawki energii,
ciekawszych melodii i przebojów, które zostają na
długo w pamięci. Nie jest to też najgorsze dzieło Niemców,
a najważniejsze jest to że zespół wraca na właściwe tory.
Jest na pewno lepiej niż na ostatnich płytach i słychać postęp.
Dostaliśmy w końcu równy album, w którym pełno jest
ostrych riffów i dynamiki. To jest właśni taki typowy
toporny niemiecki heavy/power metal. Z czasem powinno być teraz
tylko lepiej jeśli chodzi o Rebellion. Przynajmniej tak można
wnioskować po nowym dziele. Warto poświęcić uwagę tej płycie
zwłaszcza jeśli cenimy sobie epickość w muzyce metalowej.
Ocena: 7/10
Jeśli porównać płyty Rebellion w minionym i obecnym składzie oraz Seiferta i Dirkschneidera jako wokalistów, to po złożeniu tego wszystkiego do kupy wniosek jest jeden: Lulis i Seifert marnują się w tym, co obecnie robią.
OdpowiedzUsuń