Najlepsze
lata heavy metal ma już dawno za sobą, ale to nie oznacza że nie
może powstać jeszcze coś równie świetnego. To nie jest
powiedziane, że już żadna kapela nie nagra albumu, który
będzie za jakiś czas czymś klasycznym i czymś godnym
naśladowania. Największą bolączką współczesnej muzyki
heavy metalowej jest to, że jest nacisk położony na nowoczesność,
na agresję i często techniczne zaplecze. Wygrywa technika, nie
pasja i to co gra w sercach muzyków. Gdzieś to wszystko
przepadło a dzisiejszy rynek rządzi się innymi regułami. Rodzi
się wiele zespołów po to tylko żeby być i dać nam
rozrywkę. Jednak są też zespoły, które chcą głosić
dobre imię heavy metalu i przywrócić jego prawowity
charakter, ten jego dawny blask. Nadzieja w młodych i nieskażonych
zespołach, które chcą coś osiągnąć i spełnić swoje
małe marzenia. To właśnie w nich widać potencjał i pewien blask,
którego brak już wysłużonym zespołom, które nie
mają już pomysłów na dzisiejszy heavy metal. Nadciąga
jednak z odsieczą mało znany komu hiszpański Snakeyes. Ich
debiutancki album „Ultimate Sin” to pozycja obowiązkowa dla
fanów Judas Priest, Primal Fear, Iced Earth, Gamma Ray czy
Iron Maiden. Tak jak kiedyś „Painkiller” nadał nową jakość,
tak jak „Blood of the Nations” Accept, tak teraz Snakeyes
pokazuje jak powinien brzmieć heavy metal na miarę naszych czasów.
Kto by
pomyślał, że tak świetny zespół powstał w 2013 r z
inicjatywy José Pineda jako solowy
projekt. Wszystko się zmieniło, kiedy do zespołu dołączył
wokalista Cosmin Aionita, który jest swego rodzaju młodszą
wersją Roba Halforda. Bez wątpienia popisy Cosmina są tutaj godne
odnotowania i wytoczenia całkiem osobnego tematu. Śpiewa
agresywnie, ale dzięki niemu właśnie kompozycje mają w sobie
niezwykłą moc. Nie będę nawet daleko szukał i przytoczę
pierwszy kawałek z płyty czyli „Demon
in Your Mind”, który
idealnie pokazuje niesamowity głos wokalisty. Przypominają się
wokalizy Roba z „Painkiller”. Brzmi to tak świetnie, że mało
który wokalista w tym roku zrobił na mnie takie wrażenie.
„Denied”
to ciężki heavy metal o amerykańskim zabarwieniu, choć i
niemieckiej toporności tutaj nie brakuje. Pineda i Bala razem tworzą
zgrany duet i można od razu wychwycić tą chemię między nimi.
Stawiają na szybkość, na dynamikę i zadziorność a to przedkłada
się na jakość muzyki. Sporo takich popisów mamy w power
metalowym „Shadow Warrior”
czy mroczniejszym „Blood of the
Damned”. Zespół radzi
sobie również znakomicie z rozbudowanymi kompozycji co
potwierdza „Rise of the Triad”,
który ma coś z żelaznej dziewicy. Podobne skojarzenia
wywołuje nieco szybszy i agresywniejszy „Time
of Dismay”, który jest
jednym z moich faworytów. Zawsze tytułowy utwór
powinien wzbudzać największe emocje i być swego rodzaju opus
magnum danego albumu. „Ultimate
Sin” z pewnością takim utworem
jest. Niezwykła energia emanuje z przebojowego „Down
With The Devil”, będący swego
rodzaju hołdem dla Iron Maiden. Całość zamyka bardziej
rozbudowany „The cross is a lie”
który idealnie podsumowuje z czym mieliśmy tak naprawdę do
czynienia.
Nagrać
album heavy metal to nie jest wyczyn. Jednak nagrać album, który
wstrząśnie sceną metalową, który będzie pewnym powiewem
świeżości i swego rodzaju dobry przykładem dla reszty to jest
wyczyn. Snakeyes nie jest jeszcze tak rozpoznawalny i jeszcze przed
nimi daleka droga by stać się gwiazdą, ale potencjał jest i zapał
też. Ich pierwszy album ociera się o perfekcję i właściwie od
samego początku zespół pokazuje pazura i wiadomo że nie są
amatorzy którzy nie znają się na swojej robocie. Płyta jest
agresywna, dynamiczna, przebojowa, ma w sobie klasycznego ducha, ale
i nowoczesny charakter. To wszystko sprawia, że „Ultimate Sin”
to prawdziwa uczta dla fanów heavy/power metalu. Tego nie
można zlekceważyć w żaden sposób.
Ocena:
9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz