piątek, 27 maja 2022

DEF LEPPARD - Diamond Star Halos (2022)


 Ostatnie wydawnictwo Def leppard z 2015 r miał przebłyski i nawiązania do starych płyt. Jako całość wypadał średnio. Ostatni wartościowy album tej grupy to dla mnie "Songs from the sparkle lounge" z 2008r, który ma wszystko to co lubię w tej formacji. Ich muzyka miała spory wpływ na mój gust muzyczny i pierwszy płyty to dla mnie klasyki. Niestety grupa po wydaniu "Adrenalize" przestała dla mnie istnieć i kolejne wydawnictwa do mnie już nie trafiły. Za dużo komercji, za mało hard rocka i tego za co ich kochałem. Ostatnie płyty miewają przebłyski, kilka hitów, ale jako całość nie co kuleją. Niestety, ale najnowsze dzieło zatytułowane "Diamond star Halos" podzielił los poprzednika. 12 album formacji Def Leppard na który przyszło nam czekać 7 lat rozczarowuje. Znane nam single okazują się jednym z najmocniejszych punktów płyty.

Rozczarowuje bez wątpienia sam Joe Elliot, którego wokal jest jakiś taki bez wyrazu, bez mocy i tej dynamiki. Wiem, lata już nie te, ale troszkę zaangażowania i pomysłowości i nie brzmiało by to tak drętwo.  Mam w składzie dalej Collena i Campbella na gitarach, ale jakoś brakuje mi hard rockowego szaleństwa, przebojowości i jakiś wpadających w ucho riffów czy solówek. Kiedyś to potrafi robić, a teraz chyba mają jakąś blokadę, bo przychodzi im to z trudem.  Okładka robi wrażenia, podobnie jak i brzmienie, tak więc od strony technicznej czy marketingowej jest wszystko jak najbardziej w porządku. Cieszy fakt, że Def Leppard dalej tworzy nową muzyką, ale smutne że nie mają już pomysłów na coś ciekawego. Ostatnie płyty choćby Bomber pokazują, że można grać muzykę Def leppard jaką znamy z lat 80.

Single promujące album okazały się całkiem dobre i dawały nadzieje na coś w miarę udanego. Niestety te kawałki to najlepsze co mnie spotkało słuchając płyty. Otwierający "Take what you want" wyróżnia się mocny riffem i echem starych płyt z lat 80. To jest to. Stadionowy "Kick" na pewno sprawdzi się podczas koncertów. Troszkę komercyjny, troszkę młodzieżowy, ale sprawdza się jako hit. Gitarowo i hard rockowo jest również w melodyjnym "Fire it up". Idziemy dalej. Pozytywne emocje wzbudza prosty "Sos emergency", który również jest hard rockiem na pograniczu popu. Tylko, że tutaj dobrze się tego słucha i są wyczuwalne patenty "Hysteria". Przy takim "U rok Mi" nerwy puszczają i ma się ochotę zakończyć odsłuch tej płyty. Niestety potem jest równie nieciekawie i dopiero przebudzenie następuje w "Gimme a Kiss", który jest kolejną dawką solidnego hard rocka. Reszta kompozycji jest ciężko strawna i nie sprawdza się w kategorii nawet pop rocka. Wieje nudą i nic się nie dzieje do samego końca. Zbyt duża liczba utworów i brak pomysłów na same kompozycje.

Def Leppard chyba już nie jest wstanie wydać ciekawego albumu. Niby żywa legenda, a jednak od czasów "Adrenalize" strasznie opornie im idzie z tworzeniem nowego materiału, który byłby dobry. Ostatni album miał przebłyski, podobnie jak ten nowy. Najmilej wspominam "Songs from the sparkle lounge" i szkoda że nie mogą chociaż nagrać album na takim poziomie. Tyle lat czekania, ale był to niestety czas zmarnowany.

Ocena: 4/10


3 komentarze:

  1. Def Leppard to w zasadzie do drugiej płyty idzie słuchać. Jedynka to klasyka, dwójka też ujdzie. Mogliby na nowo nagrać niewydane oficjalnie utwory z demówek z lat 1978-1979. Pytanie tylko czy oni umieją i chcą nadal grać starego dobrego hard rocka?

    OdpowiedzUsuń
  2. To pudel metal od 3 płyty. Wydanie bootlegowe nagrań sprzed pierwszej to jest klasyczny NWOBHM. 2 pierwsze studyjne mogą być. Dalej komercha.

    OdpowiedzUsuń