czwartek, 21 marca 2024
CAPTAIN HAWK - Ghost of The Sea (2024)
Kocham tematykę związaną z piratami, morskimi przygodami, czy też wszelkie różne mity. To też mam słabość do Running wild i tym podobnych zespołów, lubię też serię "Piraci z Karaibów". Nie mogłem przejść obojętnie obok projektu muzycznego Captain Hawk. To projekt muzyczny zainicjowany przez Eline Englezou i Boba Katsionisa. Należy to potraktować jak rock/metalową operę, gdzie liczą się bogate ozdobniki, rozmach, a potem cała reszta. Oczywiście mamy gości, mamy wszystko to co jest ważne w takiej metalowej operze. Mogłoby się wydawać, że z automatu czeka na coś wyjątkowego. Czy faktycznie tak jest?
Wśród gości pojawiają się : Yiannis Papanikolaou, Stratis Steele, Marios Karanastasis, Christos Kounelis czy Mike Liva. Wszystko skupia się w okół greckiej sceny metalowej, więc powinna być muzyczna euforia i rozłożenie na czynniki pierwsze. Niestety nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Więcej tutaj grania pod taki therion, czy coś pokroju Avantasia, a za mało konkretnego power metalowego ognia. Wpływy Running wild są znikome i bardziej to jest skierowane do tych co lubią bardziej symfoniczne granie i takie bardziej nastawione na filmowy klimat fantasy.
Był pomysł na coś ciekawego, jednak zabrakło precyzji, dopracowania i heavy metalowego pazura. Strasznie to wszystko takie nijakie i łagodne. Okładka może i miła dla oka, samo brzmienie też nie irytuje, ale brakuje tego heavy/power metalowego ognia.
Taki otwierający "Northern Winds" miał być chyba epicki i taki marszowy. Brzmi to jak gorsza wersja takiego Alestorm. No nie chwyta to i za mało heavy metalowego pazura w tym. Plus za piracki klimat, który jest chyba jedyną mocną stroną wydawnictwa. Tam gdzie mógł być przebój, tam dostajemy średni i mało wyrazisty utwór w postaci "In the Captains Quarters". Nie pomagają tu nawet folkowe elementy. Słaby i taki bardziej komercyjny jest "Ghost of The Sea" i to tylko pokazuje nie moc tego projektu. Poruszenie następuje w "Diamonds, Emeralds & Rubies" i w końcu jakaś porywająca melodia i coś zaczyna się dziać. Brakuje może trochę mocy i pazura, ale utwór i tak wypada lepiej niż większość koszmarków na płycie. Pozytywne emocje wzbudza również "Coming Home", który ma iście piracki refren. Znakomicie uchwycono tutaj piracki klimat i może w przyszłości jest dla nich nadzieja.
Pomysł był i to słychać. Tylko jakieś to wszystko rozlazłe, nijakie i bez ikry. Plus za piracki klimat i kilka tam ciekawych momentów. Całościowo niestety wieje nudą i raczej nie jest to płyta, do której się chce wracać. Nic trzeba poczekać aż wyda coś Running Wild czy Blazon stone.
Ocena: 3.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz