piątek, 8 marca 2024

JUDAS PRIEST - Invincible Shield (2024)


 Jaki nie byłby rok 2024, jakie płyty by nie wyszły, to premiera najnowszego albumu Judas Priest pozostanie jednym z największych wydarzeń w heavy metalowym świecie, a może i najważniejszym? Widzieć swoich idoli z lat młodzieńczych lat, zespół który przekonał do muzyki metalowej i ukształtował muzyczny gust wciąż żyjących i tworzących nową muzykę to istne błogosławieństwo.  To są prawdziwi bogowie metalu i tego tytuł im nikt nie zabierze. Jak przystało na boga robią rzeczy nie prawdopodobne, niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Być na scenie ponad 50 lat, dawać jedne z najlepszych koncertów i tworzyć wciąż nową muzykę, która sieje zniszczenie, dostarcza frajdy słuchaczom starego pokolenia jak i nowego to jest dopiero coś wyjątkowego i ponadczasowego.  Ktoś da wiarę, że wydany dzisiaj tj 8 marca "Invincible Shield" to już 19 album Judas Priest w ich bogatej karierze. Jednak nie to jest szokujące, ale fakt że ten album nagrany przez owych dziadków jest jednym z ich najlepszych albumów, który można śmiało postawić obok klasyków typu "Defenders of the faith" czy "Painkiller". Nie możliwe stało się możliwe i udało się utrzymać wysoki poziom z "Firepower".

Minęło 6 lat, przybyło lat naszym muzykom, Richie Faulkner wydał album z Elegant Weapons, a wielu z fanów zastanawiało się w jakim kierunku pójdzie Judas Priest. To jest piękne w tym zespole, że faktycznie nie nagrali dwóch takich samych albumów. Pewne cechy, elementy składowe muzyki judas priest się przewijały przez wszystkie albumy, ale każdy wniósł coś innego, prezentował jakby nieco inne oblicze zespołu. Richie zaznaczył swoją obecność w muzyce judasów i te jego piętno słychać zarówno na "Reedemer of Souls", "Firepower" i teraz "Invicible Shield". Ten jego styl komponowania, gry na gitarze wniósł powiew świeżości do zespołu. Pokazał też nieco inne oblicze zespołu. Firepower to zróżnicowany album, ale bardzo dynamiczny. "Reedemer of Souls" mocno nawiązywał klimatem do lat 70 czy 80. "Invincible Shield" to tak jakby ktoś skrzyżował te dwa albumy, aczkolwiek słychać tutaj pełno nawiązań do innych płyt. Tradycyjnie słychać nawiązania do "Painkiller", czy "Angel of Retribution", coś z "Screaming For Vengeance", "Turbo" czy innych staroci. To typowe DNA Judas Priest jest tu wszechobecne.

Produkcja, zróżnicowanie, mocne brzmienie to swoista kontynuacja "Firepower". Podobnie ma się forma muzyków. Rob na stare lata brzmi jeszcze lepiej niż nie na jednym albumie z lat 70 czy 80. Ma wciąż moc, charyzmę, ale jego głos taki bardziej dojrzały i klimatyczny. Daje to szerokie pole manewru. Sekcja rytmiczna też mocno błyszczy na albumie. Sam Richie to gitarzysta  z charyzmą i potrafi oczarować słuchacza. Sporo wniósł do muzyki Judas Priest. Na pewno nowy album ma więcej stonowanych dźwięków, elementów takich bardziej złożonych, klimat lat 70 też gdzieś tam się unosi, do tego band nie boi się wykorzystać progresywnych zacięć. Z każdym odsłuchem można wyłapać co raz to inny smaczek, ukryte piękno tego albumu.

Okładkę na pewno bym zmienił, zrobił inną, ale w sumie kiedyś była żyletka i kojarzy się to z zespołem. To teraz może być tarcza. 53 muzyki znajdziemy plus dodatkowe kawałki, wiec jest sporo czasu by świętować i cieszyć się nowym materiałem naszych idoli.

Każdy ma jakieś wymagania, oczekiwania i nie jeden z nas chciałby usłyszeć drugi "Painkiller" czy nawiazanie do innego klasyka, tutaj band stara się stworzyć nowy killer, nowy klasyk, a nie na siłę kopiować znane nam patenty. Brawo za takie podejście. Troszkę szkoda, że band udostępnił przed premierą aż 4 utwory, w tym otwieracz, bo trochę popsuli zabawę. Jakieś byłoby to zaskoczenia, kiedy na dzień dobry dostajemy otwieracz, który nie wiemy co nam dostarczy. "Panic Attack" znaliśmy i wiedzieliśmy już od samego początku, że to killer. Syntezatory, ryk maszyny i już czuć nawiązanie do "Turbo", a sam kawałek szybko nabiera odpowiedniej motoryki i słychać echa "Firepower", czy też "Painkiller". Mocna praca gitar, Rob wkraczający w wysokie rejestry i to bez większych problemów. Jak to jest, że band na stare lata tak gra? Nagrywa jeden z najlepszych kawałków w swojej karierze? Ciekawe zjawisko. Idziemy za ciosem i wkracza rozpędzony "The Serpent and The King". Jeden z najostrzejszych utworów na płycie i w sumie w dorobku grupy. Szokują wysokie rejestry Roba, bo przecież to brzmi tak świetnie jak za czasów "Painkiller", choć mnie osobiście to przypomina "Betrayel" z solowego albumu "Crucible". Ostry riff, szybkie tempo i prosty motyw gitarowy i killer gotowy. Trzeci utwór to tytułowy "Invincible Shield", który jest najdłuższy na płycie. Złożony kawałek, ale utrzymany w szybkim, agresywnym tempie. Pod tym względem początek na miarę "Firepower" czy "Painkiller". Co ciekawe ta płyta potrafi zaskoczyć, pokazać Judas Priest w nieco innym obliczu. Tak jest w przypadku "Devil In Disguise", który zabiera nas w bardziej mroczny klimat. Stonowane tempo, pewne elementy lat 80. Można też doszukać się nawiązań do "March of The Damned" i sam utwór bardzo wyrazisty i świetnie sprawdziłby się na koncercie. Echa "Reedemer of Souls" gdzieś tam pojawiają się w "Gates of Hell", ale brzmienie sto razy lepsze, a i Richie już bardziej doświadczony. Mocny, wyrazisty, heavy metalowy utwór, który pokazuje że Judas Priest mimo lat wciąż potrafią nagrać atrakcyjny heavy metal. Singlowy "Crowns Of Horns" to też taki lekki posmak lat 70. Też mroczniejszy klimat, też nie banalne rozwiązania i bardzo klimatyczne partie gitarowe. Znakomity przykład, że nie zawsze trzeba pędzić w stylu painkiller by siać zniszczenie. Nie wiem czemu, ale kiedy wkracza mocna ściana dźwięków w "As god is my witness" to przychodzi mi na myśl era Tima rippera Owensa. Oczywiście i echa "Painkiller" w tym utworze są słyszalne. Bardzo dynamiczny i energiczny kawałek. Prawdziwa petarda i kto by pomyślał, że Rob ma 72 lata. Szok. Równie urozmaicony, o lekkim progresywnym zacięciu jest "Trial By Fire". Ach ten riff, ta praca gitar, Stary dobry Judas Priest. Czas na kolejne lekkie zaskoczenie na nowej płycie. "Escape from Reality" brzmi jakby stworzył Tony Iommi i Ozzy Osbourne. Ten mroczny klimat, ten posępny riff, praca gitar i sam śpiew Roba. To wszystko sprowadza się do skojarzeń z Ozzym i Black Sabbath. Mocna rzecz. Niecałe 3 minuty trwa "Sons of Thunder", ale to kolejny utwór z mocniejszym riffem i z nieco bardziej energiczną sekcją rytmiczną. Sam utwór mocno przypomina erę "Angel of Retribution". Tak to kolejny killer na płycie. Podstawowy czas płyty zamyka "Giants in The Sky". Znów posępny klimat, znów pewne nawiązania do lat 70, czy też Black Sabbath.

Mamy jeszcze 3 bonusy, które też  nie brzmią jak odrzuty z sesji nagraniowej. "Fight For Your life" z pomysłowym riffem i przebojowym refrenem, to kolejna mocna rzecz. Czysty heavy metal mamy w zadziornym "Vicious Circle" i to utwór który mógłby zdobić "Firepower". Spokojniejszy, nieco balladowy "Lodger" chyba najsłabszy i jakiś taki nieco niedopracowany.

Jak oni to robią? Jak to jest, że po tylu latach płyty Judas Priest wciąż są tak ważne i poruszające jak w latach 70, czy 80? Lata lecą, a oni przeżywają jakby drugą młodość. Czy to nie dziwnie, że taki "Firepower" czy "Invincible Shield" , które sa ostatnimi wydawnictwami w dyskografii są jednymi z najlepszych w dorobku? Takie mam odczucie. Band dojrzewa jak wino i sam głos Roba to już w ogóle kosmos. Jego głos teraz podoba mi się nawet bardziej niż w latach 70 czy początku lat 80. Nie jest to może "Defenders" czy "Painkiller", ale chylę czoło. Śpiewać tak mając 72 lata to trzeba być faktycznie heavy metalowym bogiem. Nie ma może KK Downinga, ale Judas Priest z Richiem przeżywa drugą młodość i podoba mi się styl i jakość jaką prezentują. Judas priest zrobił swoje i nagrał kolejną perełkę w swojej bogatej dyskografii. Jeśli to będzie ich ostatni album, to znakomicie podsumowuje ich dorobek, styl i to co grali przez te ponad 50 lat. Żyjąca legenda. Chwała bogowie metalu.

Ocena: 10/10

6 komentarzy:

  1. JUDAS PRIEST to po BLACK SABBATH moja druga ... tak tak, tak to trzeba określić, muzyczna miłość. A zaczęło się dopiero od ,, British Steel,, - pięć wcześniejszych płyt poznałem dużo, dużo później - a ta z,, żyletą,, robiła prawdziwą furorę w radiowej Trójce, prezentowana i w całości, i we fragmentach. Nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach, bo bez żadnych reklam kawałki JUDASÓW wybrzmiewały w ,,biurach i podwórkach,, całej Polski, najczęściej ,,United,, , ,,Breaking the Law,, , ,,Living After Midnight,, i ,,Metal Gods,, .
    Trzy kolejne wydawnictwa weszły niejako z rozpędu, i wcale nie uważam, że ,,Point of Entry,, to słaba płyta. Dopiero ,,Turbo,, ...wtedy traktowana jak zdrada metalu - taką zdradą zresztą była- doceniona dopiero po latach. ,, Painkiller,, jak dla mnie, to była taka nowa ,,British Steel,, na sterydach, gdzie wszystkie utwory trzymały najwyższy poziom, i do tego zagrane na niebotycznym poziomie. Po latach doceniam też ,, Demolition,, i ,, Angel of Detribution,, , a Redeemer of Soul,, i ,,Firepower,, to już moja ścisła JUDASOWA czołówka, tylko ,, Jugulator,, i ,, Nostradamus,, , niczym kobietę zupełnie nie w moim guście, nijak, nawet polubić nie mogę...
    A nowa płyta ? Jak każdy znam te cztery kawałki na pamięć, a największe wrażenie zrobił ,, Trial by Fire,, , z HALFORDEM, który już i wyglądem przypomina ... jednego z tych ,,Metal Gods,, , magia absolutna. A reszta ? Za wcześnie, jedno przesłuchanie tylko, ale wyróżniam ,, Escape from Reality,, , zresztą, materiału tak dużo, trzeba kolejnych...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam bardzo podobne uczucia do Judasów co Ty. Ja także grupe pozałem od British Steel. Potem trzy również doskonałe płyty. No i pamiętam to rozczarowanie gdy wyszło "Turbo..." Takie uczucie, że coś sie kończy te klawisze ;)
    Tym bardziej, że pawie rownocześnie Ironi wydali "Somwhere..." też z klawiszami. Tak. Wtedy mi to przeszkadzało. Po latach - gdy dorosłem - doceniłem oba wydawnictwa. I bardzo polubiłem zaarówno "Turbo Lover" i "Somewhere In Time"

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę ,,młodzież'' ma swoje upodobania. Ja stary już jestem i po 1 płycie Budgie (to absolutny kult ciężkiego grania) zauroczony 1 Black Sabbath dostałem w 1976-7 roku Sad Wings Of Destiny i oniemiałem jak wysłuchałem Victim of Changes to był przełom. Do dziś słucham i jest ok. Co do nowej płyty mam niestety mieszane uczucia..3 pierwsze trzymają poziom , później 7 rozwala ...i w zasadzie po temacie. Reszta już była odgrzewana po stokroć i nie dla mnie. Podobnie z płytą Black Sabbath - ,,13'' masakra jakbym cofnął czas o 30 lat. To próba tylko odcięcia kuponów i tyle. Max 6,5 za odwagę i dziadka Halforda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze trzy kawałki to taki Judas ,,do bólu,, nomen omen judasowy. Jeżeli lubisz ,,Victim of Changes,, to nie możesz też nie polubić i ,,Crown of Horns,, i ,,Trial By Fire,, , i na wskroś brminghamowskie ,, Escape from Reality,, czy ,, Giant in the Sky,, utwór w hołdzie Lemme,go i Dio ( przez chwilę Halford kopiuje nawet jego manierę wokalną ) , a ,,As God is my Witness,, , to Bóg mi świadkiem i nawet na ,,British Steel,, nie było samych ,,Braking to Law,, czy innych ,,United,, , zresztą ja słabym tego kawałka bym nie nazwał. Wymagać oryginalności od 70-cio latków, no chyba, że samemu ma się 80- siąt i akurat się zaczęło słuchać jakichś Gojira, Messhugah, czy innych Igorrr, po prostu trzeba cieszyć się nową muzyką.
      A ,,Parents,, Budgie pamiętasz ? Załapałem się jeszcze na ich koncert w białostockim ,,Gwincie,, ze ś.p. Burke Shelley, co ciekawe za gwiazdę na tym koncercie robił gitarzysta zupełnie wcześniej z BUDGIE nie związany Graig Goldy, młoda publiczność, nie wiedzieli kto jest kto, starych ciągle ubywa, niestety...

      Usuń
    2. Pierwsze trzy kawałki nawiązują do Painkillera, są dobre ale po trzecim kawałku pomyślałem, że jak tak będzie brzmieć to będzie męczarnia dla moich uszu i straszna monotonia. Na szczęście reszta plyty jest dużo bardziej różnorodna i świetnie się jej słucha. Jest jeszcze lepiej niż na
      Firepower. Dla mnie 10/10.

      Usuń
    3. Dobra płyta. Brytyjska stal nie rdzewieje nawet po kilku dekadach 👍

      Usuń