piątek, 15 marca 2024

IRONBOUND - Serpent's Kiss (2024)


W każdym kraju znajdzie się jakiś band, który kopiuje dobitnie styl Iron Maiden. W naszym kraju bez wątpienia w tej dziedzinie króluje pochodzący z Rybnika - Ironbound. Panowie działają od 2014r, ale już poruszyli heavy metalowy świat. Sposób w jaki grają, techniką i wokalna maniera Łukasz Krauze, który brzmi jak Blaze Bayley sprawiają, że nie sposób obojętnie obok nich przejść. Debiut Ironbound podbił serca i to nie tylko polskich maniaków heavy metalu. Band idzie za ciosem i po 3 latach dostarczają nam drugi album zatytułowany "Serpent;s Kiss". Premiera płyty 15 marca nakładem wytwórni Ossuary Records.

Strasznie ciężkim zadaniem jest porównać nowym album z poprzednim. Stylistycznie to samo, jakościowo w sumie też. Brzmienie mocno osadzone w latach 80, okładka zresztą też. Widać nawet pewnie nawiązania do "Somewhere in Time", co bardzo cieszy. Pomysłowe jest też to, że Ironbound też ma swoją postać okładek. Tajemniczy agent przykuwa uwagę i znów robi furorę na okładce. Na pewno wciąż imponują wokalne umiejętności Łukasza, który daje nam wizje jakby mógł brzmieć Iron Maiden jeśli wciąż śpiewałby w nim Blaze. Chwała za to Ironbound.

Kto kocha muzykę Iron maiden i nie ma nic przeciwko kopiowanie ich stylu ten szybko pokocha nowe wydawnictwo Ironbound. Jest energicznie, przebojowo, tylko już troszkę uleciał efekt "wow" z pierwszej płyty. Nie ma zaskoczenia, od razu wiadomo co nas czeka.

Otwieracz "Doomsday to Come" to kompozycja, która nastawiona jest na klimat lat 80, na dynamikę i przebojowość. Czy rzuca na kolana i wyrywa z kapci? No właśnie nie. Bardzo dobre granie, jednak zabrakło mi tutaj trochę do perfekcji. Wcale mnie nie dziwi, że "Holy Sinners" promował ten album. Przebój na miarę twórczości Iron maiden. Jest chwytliwa melodia, odpowiednia dynamika i drapieżność. Prawdziwa petarda i znakomity hołd dla iron maiden. Dalej mamy tytułowy "Serpents Kiss" i znów bardzo dobry kawałek. Jest zadziornie, melodyjnie i czuć klimat lat 80. Niestety znów brakuje mocy, jakiegoś powiewu świeżości, żeby powalić na kolana. Rozbudowany i bardziej pomysłowy "The Destroyer of Worlds" to ukłon w stronę kolosów, które na potęgi tworzy żelazna dziewica. Tutaj dobitnie można wyczuć erę Blaze Bayleya. Troszkę więcej drapieżności ma w sobie prosty i dynamiczny "Forefathers Rites". Bez wątpienia jeden z mocniejszych punktów na nowej płycie.Wczesne lata iron maiden można wyłapać w rozpędzonym "Vale Of Tears". Nic odkrywczego tu nie ma, ale ta radość, ten hołd dla Iron maiden potrafi się udzielić i zarazić. Panowie grają prosto z serca i to dodaje im skrzydeł. Mocny kawałek. Na deser został kolos w postaci "The Healer of Souls". Jest klimatycznie, mrocznie, a sam band bawi się konwencją. Znów przypominają się czasy "The x factor".

Ironbound umacnia swoją pozycję i wydał wartościowy album, który jest miły w odsłuchu i dostarcza sporo radości. Bardzo dobra rozrywka dla miłośników stylu Iron Maiden. Jak ktoś nie ma ich dość i kocha wszelkie kopie i nawiązania do tej kultowej kapeli ten pokocha "Serpents Kiss". Zabrakło trochę powiewu świeżości czy nieco bardziej zaskakujących pomysłów. Płyta na pewno godna uwagi!

Ocena: 8/10

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz