piątek, 15 marca 2024
DRAGONFORCE - Warp Speed Warriors (2024)
Niby wiedziałem jaki będzie nowy album Dragonforce, niby wiedziałem, że to będzie wypisz wymaluj "Extreme Power Metal", czyli muzyka dla dużych dzieci, a może małych? To jednak do końca się łudziłem i wierzyłem w powrót do korzeni. Tak to już jest jak się kocha zespół i ceni jego wpływ na twój gust muzyczny. "Sonic Firestorm" czy "inhuman rampage" to już w sumie klasyki power metalu, a również era z Marc Hudsonem dostarczyła nam genialny "The Power Within". 5 lat minęło i przyszedł czas na długo wyczekiwany "Warp Speed Warriors". Kiczowata okładka, głupi tytuł płyty i już wiadomo co nas czeka.
Wiara do końca była w ten album, zwłaszcza że początek płyty nastraja bardzo pozytywnie. Trwający prawie 7 minut "Astro Warrior Anthem" to taki szybki, melodyjny i przebojowy power metal z początku ich kariery. Herman Li i Sam Totman dają popis solówek i partii gitarowych jak za dawnych lat. Ciekawe pojedynki, trzymający poziom Marc Hudson i taki podniosły, rycerski refren. No brzmi to obiecująco i pojawia się radość na twarzy. Słodki, troszkę może taki komercyjny jest "Power of Triforce". Pomysłowość i ciekawe rozwiązanie na aranżacje sprawiają, że dostajemy rasowy hicior, który z dumą można prezentować na żywo. Jakby cały album miał podobny feeling to nie byłoby źle. Początek jest dobry, ale potem band zaczyna badać naszą wytrzymałość i poziom cierpliwość. Nie raz pojawiają się myśli typu "co ja u diabła słucham?" i " czy to jest jeszcze heavy metal?". Słodkość, kicz przekracza granicę w "Kingdom of Steel". To jest ballada, czy jakaś kolęda? Straszny koszmarek. Echa starego stylu pojawiają się w rozpędzonym "Burning Heart". Band pędzi wręcz na skręcenie karku i niby jest to szybkość z której słynie band, ale jakość tutaj koleje. Test cierpliwość poziom 2 mamy w "Space Marine Corp". Chórki i pewne smaczki rodem z "Captain Jack" sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, czy to jakiś "Soundtrack psiego patrolu" czy rzeczywiście jeszcze heavy metal? To niestety nie koniec taki utworów na płycie. "Doomsday party" i choć jestem fanem starego Dragonforce to nie mogę przeboleć tego co oni wyprawiają w tym utworze. Band chyba uderza teraz do fanów disco i może chcą podbić dyskoteki? Cover Taylor Swift jeszcze bardziej ich pogrąża. Próba ratowania w szybszym "The Killer Queen" nie pomagają. Przekombinowany z pewnymi przebłyskami "Pixel Prison" też ma tylko ciekawe momenty. Zmarnowano potencjał tego utworu.
Ile jeszcze potrwa ten okres dziecinady w Dragonforce? Ile jeszcze muszą nagrać koszmarków typu "Doomsday party"? Gdzie jest granica kiczu? Kto słucha obecnej wersji Dragonforce? Dużo pytań, dużo wątpliwości i ogromne przerażenie. Zespół, który miał renomę w power metalu, stał się pośmiewiskiem i karykaturą samych siebie. Ciężko w to uwierzyć, ale Dragonforce nie ma obecnie nic ciekawego do zaoferowania. Będę żył nadzieją, że kiedyś powrócą w wielkim stylu.
Ocena: 4.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz