środa, 13 marca 2024

PECTORA - Twilight Knights (2024)


Duński band o nazwie Pectora nie ma łatwego zadania. Przebić się przez te liczne zespoły grające heavy metal, który mocno zakorzeniony jest w latach 80. Silna jest konkurencja i żeby się przebić trzeba mieć ciekawy pomysł na materiał i uzdolnionych muzyków w składzie. Pectora działa od 2011r i mają na koncie debiut "Untaken", który jakoś nie przyniósł im rozgłosu. Minęło 5 lat, band przeszedł troszkę zmian personalnych i w końcu 5 kwietnia roku 2024 wyda swój drugi pełnometrażowy album. "Twilight Knights" to z pewnością płyta, której warto poświecić cenny czas.

Okładka klimatyczna, nieco mroczna i taka w stylu bardziej doom metalowy. Jest oldscholowo i ja to kupuje na samym starcie.W składzie pojawił się nowy basista tj Gustav Solberg i wokalista Philip Butler. To właśnie ten głos jakoś tak nie do końca mnie przekonuje. Frontman ma charyzmę, potrafi nadać klimatu i drapieżności. Tylko ta specyfika  troszkę utrudnia odbiór. Mimo pewnych niedociągnięć, czy słabszych momentów płyta potrafi dostarczyć sporo frajdy. Zwłaszcza gra gitarzystów jest godna pochwały.Kristiansen i  Nielsen urozmaicają swoją grę i stawiają na ciekawe riffy, zagrywki gitarowe. Ma być różnorodnie i z klasycznym feelingiem. Ta sztuka się udała.

Płytę otwiera nastrojowe, tajemnicze intro i "A calestial Signal" potrafi wprowadzić w klimat płyty. Pierwsze mocne uderzenie na płycie to "Twilight Knights". Mocne, wyraziste partie gitarowe, mocny riff, wyraźne wpływy Judas Priest, też pewne elementy power metalu. Bardzo udana kompozycja, która potwierdza, że w tej kapeli drzemie potencjał. Dalej mamy "Cold Void" i tutaj można odczuć klimat z okładki. Mroczny feeling i taka specyfika rodem z doom metalu. Pomysłowe aranżacje sprawiają, że to również ciekawa pozycja na płycie. Piękne wejście gitar mamy w "Victory in defeat", potem utwór nabiera rycerskiego charakteru. Taki trochę miks Manowar i Judas Priest. Warto pochwalić zespół za energiczny i dynamiczny "Children of the Atom". W takiej stylistyce wypadają korzystnie. Stonowane tempo i nieco hard rockowe zacięcie, to atuty "Where everything begins". Mamy też nieco bardziej progresywny i przesiąknięty doom metalem "On Forlorn Wings".

Nie dostałem może najlepszej płyty roku, ani też niczego odkrywczego, czy ocierający się o geniusz. Jednak duńska formacja serwuje poukładany, dojrzały materiał, który przemyca dużo heavy metalu lat 80 i troszkę doom metalu. Całość jest dobrze rozplanowana i urokliwa. Mamy dopracowane partie gitarowe, troszkę kuleje wokal i troszkę komponowanie, ale nad tym jeszcze można popracować. Płyta zasługuje na pewno na uwagę.

Ocena: 8/10
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz