wtorek, 28 lutego 2023

BLACK & DAMNED - Servants of the devil (2023)


 Czas zweryfikować, czy niemiecki Black & Damned  przekroczył granicę przeciętności i nagrał coś wartościowego. "Servants of the devil" to już drugi album w dorobku tej grupy, która działa od 2020r. Płyta ma się ukazać nakładem Rock of angels records 28 kwietnia tego roku.


Debiut to solidne rzemiosło w kategorii heavy/power metalu i choć band czerpał z Grave Digger, Accept czy Mystic Prophecy, to jednak nie przedłożyło się to na jakość. Drugi krążek, to swoista kontynuacja. Niestety band przemyca te same plusy jak i minusy. Cieszy mocne brzmienie, czy teutoński heavy metal, który przejawia się przez cały album. Band grać potrafi, ale jakoś nie jest wstanie niczym porwać słuchacza. Brakuje mi pazura, a także ciekawych motywów, które by wbiły słuchacza w fotel. Od samego początku do końca dostajemy solidny heavy/power metal, ale nic ponadto. Wielka szkoda.

Na płycie mamy 11 kawałków i w sumie są zagrane troszkę na jedno kopyto. Dobrze prezentuje się bardziej energiczny otwieracz "Hyena's Call". Mocny i bardzo wyrazisty riff robi tutaj robotę. "Rise to rise" niby próbuje być melodyjny, ale nie wybija się ponad przeciętność. Toporny i ponury "Dreamhunter" też nie potrafi porwać mimo pewnych wpływów Grave Digger. Potem seria bardzo podobnych do siebie kawałków i to zostaje przerwane przebojowym "Black & damned". Dziwne uczucie, kiedy nie wiele da się wynieść z tej płyty. Niestety kolejne odsłuchu nie działają na korzyść tej płyty.

Płyta z serii "posłuchać i zapomnieć". Ciężko pochwalić za coś Black And damned, bowiem płyta jest jednowymiarowa, bez pomysłów, które wybijały się ponadprzeciętność. Znajdziemy dużo oklepanych motywów i co ciekawe nie raz słyszało się je w lepszej wersji. Szkoda, bo słychać że band stać na więcej. Liczę, że band przy następnej okazji wróci z agresją i głową pełną ciekawych pomysłów. Tego życzę sobie i Wam.

Ocena: 5/10


niedziela, 26 lutego 2023

ASCENSION - Under the veil of madness (2023)


 Chyba już dawno się tak nie nabrałem, jak przy nowym albumie brytyjskiego Ascension. Spytacie dlaczego? Przepiękna frontowa okładka, która wygląda identycznie jak ta z ostatniej płyty Thorium, który należała do moich ulubionych płyt 2021. Dodatkowym atutem, który przemawiał za Ascension to fakt,że mocno wzorują się na twórczości Dragonforce czy Power Quest. Liczyłem, że płyta skradnie moje serce i stanie do walki o tytuł płyty roku. Tym czasem band uświadomił, że czasami między słodkim power metalem, a kiczem jest cienka granica. Tutaj została przekroczona.

Jest szybkość, melodyjność rodem z płyt Dragonforce. Tylko momentami tak pędzą, że brzmi to komicznie, dziecinnie i niczym z jakiś gier nitendo. Czy to jest jeszcze metal, czy już muzyka disco czy też dziecięca? Nie wiem, ale ta płyta daje do myślenia i stawiania sobie takich właśnie pytań. Niby potencjał był, bo przecież słychać że chcą grać power metal i mają jakiś tam pomysł na melodie, ale obrali zły kierunek. Zbłądzili i pozostaje tylko wyciągnąć wnioski. To co wyprawia Stuart i Fraser trąci kiczem i czasami szybko nie znaczy dobrze. Brakuje wg mnie techniki i drapieżności. Chaos tutaj rządzi i nie zanosi się na coś lepszego. Najmniej błędów popełnił wokalista Richard Carnie, choć też mało się angażuje i śpiewa tak dość ostrożnie. Piękna okładka, nieco plastikowe brzmienie, ale najgorsze to jednak to co usłyszymy odpalając płytę.

 O ile otwierający "Sayonara" ma jeszcze predyspozycje, że może się podobać jako marna kopia Dragonforce. Mały zawał serca dostałem przy owych solówkach "Megalomaniac". Coś pipka, coś brzęczy i  w sumie brakuje słów by opisać ten cyrk.  Lubie power metal, lubię słodkość, ale tutaj mam wrażenie jakbym słuchał muzyki dla dzieci. Chyba jestem za stary na to. Potem duża grania na jedno kopyto. Nie wiele różni się melodyjny "Set Your Free", czy bardziej rozbudowany "Monsters". Niby jest szybkie tempo, duża dawka melodyjności, ale irytuje to wszystko. Zwłaszcza to jak brzmią gitary. Jakieś momenty można wyłapać, ale dominują negatywne uczucia. Dawno mi żaden album tak ciśnienia nie podniósł.

Muzyka rodem z Super Mario Bros ubrana w gitary i szybką sekcję rytmiczną i power metalowy wokal. Czy to mogło się udać? Oczywiście, że nie.  Tyle tutaj wad, tyle minusów, że odradzam to każdemu kto kocha ten gatunek. Omijać szerokim łukiem i jestem mega rozczarowany tym co zaprezentował ten band. Grać potrafią, a tutaj wychodzą na amatorów. Można grać słodko i śpiewać o dziecinnych sprawach co pokazał ostatnio Victorius. Szybko i słodko zagrał też Lovebites, ale to zupełnie inna liga, inny świat. Szkoda. Nie tak to miało wyglądać.

Ocena: 3/10

sobota, 25 lutego 2023

DRAGON - Unde Malum (2023)


 Od kiedy Katowicki Dragon reaktywował się w 2016r to pisze nowy rozdział swojej twórczości. Jasne, dalej gdzieś w tym jest thrash metal, czy death metal, ale band stara się grać troszkę bardziej współcześniej, nowocześniej. Dodają troszkę innych smaczków i powstaje nowa, odświeżona formuła. Śmiem twierdzić, że równie ciekawa co ta dobrze znana nam z przełomu lat 80 czy 90. Bardzo dobrze ten stan rzeczy potwierdził "Arcydzieło zagłady". W tym samym kierunku band poszedł na najnowszym albumie zatytułowany "Unde Malum". Tym samym band dorobił się 7 wydawnictwa w swojej dyskografii.

Słychać od pierwszych dźwięków, że band rozwija pomysły z poprzedniego albumu. Nie brakuje mrocznego klimatu, nie brakuje agresywnych riffów, czy charakterystycznych wokali Adriana Frelicha. Nie brakuje tej brutalności, ale w sumie chyba nikt nie liczył że z tego aspektu band zrezygnuje.  Sporo dobrej roboty zostawił Jarosław Gronowski, który dostarczył nam wiele ciekawych i intrygujących partii gitarowych. Cały czas się coś dzieje i nawet próbuje zaskoczyć słuchacza. Pojawiają się zwolnienia i chwile, gdzie Jarosław stawia na klimat. Dobrze to odzwierciedla druga część kultowego "Upadłego Anioła". Równie ciekawie band zaczyna ten album, bo od nastrojowego "Powrócą kiedy mniej", który dopiero z czasem nabiera mocy. Od pierwszych sekund słychać mocny i dobrze przygotowany sound, który podkreśla brutalność zawartych tutaj dźwięków. Szybko wpada w ucho ciężki i zadziorny "Fanatyczne Dogmaty", gdzie band znakomicie miesza thrash i death metal. Z kolei ponury i bardziej stonowany "Piewcy Chorych kłamstw" ma więcej cech heavy metalowego grania. Troszkę za bardzo przekombinowano w niektórych momentach, przez co utwór troszkę traci na swojej atrakcyjności. Utwór tytułowy rozbito na 3 części, ale jakoś "Unde Malum" troszkę średnio wypada i brakuje troszkę dopracowania. Jest gdzieś tam próba zaskoczenia słuchacza, ale nie przemawia do mnie główny motyw i forma podania tego. Warto na pewno wspomnieć o bardziej melodyjnym "Nie zabijaj ze strachu" czy przebojowym "Nie mieszaj w to diabła". Obie kompozycje bardziej energiczne i bardziej dojrzałe w swojej stylizacji.

Nie powstał nowy klasyk Dragon. Płyta z pewnością nie robi takiego efektu "wow" jak "Arcydzieło Zagłady", ale to wciąż solidna porcja thrash metalu i death metalu. Cieszy, że Dragon się rozwija i nagrywa nowe płyty, bo jakby nie patrzeć to jeden z najważniejszych zespołów polskiej sceny metalowej. Płyta na pewno zasługuje na uwagę i fani raczej nie będą kręcić nosem.

Ocena: 7.5/10

piątek, 24 lutego 2023

MEGATON SWORD - Might & Power (2023)


 Pamięta ktoś szwajcarski Megaton Sword? Nagrali 3 lata temu solidny epicki heavy metal w stylu Eternal Champion, Manilla Road, czy Ironsword. Najnowsze dzieło "Might& Power" to również pozycja z kategorii kilka przebłysków i wypełniaczy. To jedna z tych płyt, która wywołuje u mnie mieszane uczucia.

Niby band ma pomysł na siebie, potrafi stworzyć epicki klimat i zaskoczyć słuchacza. Czasami jednak wypadają nudno i jak dzieci, które błądzą we mgle. Ta nierówność potrafi być irytująca.  Mocnym atutem zespołu jest wokalista Uzzy, który ma swój charakter i charyzmę. Potrafi budować napięcie i epicki klimat. To spora zaleta. Od strony partii gitarowych jest co najwyżej dobrze. Chris i Seth momentami nie mają za wiele do zaoferowania. Niby przemawia za nimi technika i umiejętność tworzenia dobrych riffów. Niestety nie potrafią zaciekawić słuchacza przez cały album.

Najlepsza z tego wszystkiego jest okładka, która zapada w pamięci. Już otwieracz "The raving light of day" mimo marszowego tempa nie ma za wiele do zaoferowania. Solidny kawałek w tonacji epickiego heavy metalu.  Szczerze ciekawiej wypada bardziej zadziorny "Iron Plains". Prosty i treściwy kawałek, który potrafi zapaść w pamięci. Więcej energii znajdziemy w "Power" czy rozpędzonym "Might". Jest znaczna poprawa, ale to też co najwyżej dobre granie, z którego nie wiele wynika. Ballada "Babe Eternal" wieje nudą i niczym nie zaskakuje. Płyta jednym słowem ciężko strawna i mało atrakcyjna w swoich aranżacjach.

Albo ze mną jest coś nie tak. Może straciłem słuch, albo gust, albo po prostu Megaton Sword nie ma za wiele do zaoferowania. Ponury klimat i kompozycje w podobnej tonacji sprawia, że płyty jest na dłuższą metę męcząca i nudna. brakuje tu życia i heavy metalowego pazura. Szkoda, bo przecież w tej kapeli drzemie potencjał. Będę dawał im szansę, aż w końcu trafi coś w mój gust.

Ocena: 5/10

czwartek, 23 lutego 2023

LOVEBITES - Judgment Day (2023)


 Styczeń należał do The lightbringer of the sweden, z kolei miesiąc luty należy do Japońskiego Lovebites. Zaskoczeni? Ja na pewno. Wielkim fanem japońskiego metalu nie jest. Trzeba jednak przyznać, że tamtejsza scena metalowa kryje sporo utalentowanych zespołów i można znaleźć ciekawą i intrygującą muzykę. Słyną z tego, że potrafią grać szybko, bardzo melodyjnie i z dużą ekspresją. Zazwyczaj u mnie problem tkwi w partiach wokalnych, które mogą czasem irytować i zniechęcać by sięgać po daną pozycję. Z Lovebites jest troszkę inna bajka, bowiem Asami ma ciekawą barwę głosu i sprawdza się w górnych rejestrach. Wiem, że panie troszkę wyglądają w tych białych sukniach jak zespół weselny, ale liczy się muzyka, a nie image czy nasze uprzedzenia co do japońskiej sceny metalowej. Czas na dzień sądu dla najnowszego krążka zatytułowanego "Judgment Day".

Każdy kto kocha power metal, kto kocha Galneryus, Dragonforce, Gamma ray, czy Yngwie Malmsteena ten szybko odnajdzie się w świecie Lovebites i będzie to faktycznie miłość od pierwszego ukąszenia. Ten album pokazuje nie tylko miłość Japończyków do power metalu, ale też to że potrafią stworzyć album z górnej półki, z którego kipi energia, świeżość i pomysłowość. Tutaj wszystko mamy i band nawet zadbał, żeby całość mocarnie i zadziornie brzmiała. Lovebites to żywy przykład, że kobiety w metalu to nic złego, a wręcz przeciwnie. Też potrafią grać na najwyższym poziomie i zaskakiwać swoim talentem. Brawo dziewczyny! Warto też pochwalić wyczyny Miyako i Midori, które dają niezły popis umiejętności. Nie są im straszne szybkie, finezyjne, momentami neoklasyczne partie gitarowe. Płyta napchana hitami i prawdziwą energią, która daje osobie znać od pierwszych sekund.

Neoklasyczne wejście gitar, a potem mocny riff i tak rozpoczyna się "We are the resurrection". Co za moc, co za świeżość. Asami swoim głosem nie irytuje, lecz przykuwa uwagę i idealnie prowadzi słuchacza w te rozpędzone dźwięki gitar. Magia. Spokojnie zaczyna się tytułowy "judgment day" i najlepsze jest to, że i tak słuchacz wie że ten spokój nie będzie trwał długo. Mocne wejście gitar i czuje się jakby wylądował w świecie Iron Mask czy Yngwie Malmsteena. Tutaj koncertowy popis daje Asami i teraz już wiem że nie chciałbym tutaj nikogo innego usłyszeć. Dzięki niej mamy rozmach jak na płytach Rhapsody z Fabio. Sam utwór to power metalowa petarda.  Pozostajemy w szybkim power metalu i troszkę dragonforce czy helloween można uświadczyć w energicznym "The spirit lives on". Klasa sama w sobie i choć panie nie odkrywają niczego nowego, to grają z niezwykłą pasją i zaangażowaniem. Riff w "Wicked Witch" i ta pomysłowa melodia po prostu sieje zniszczenie.  Niby taki europejski feeling, takie znane rozwiązania, a jednak to Lovebites jest twórcą tej petardy. Więcej agresji i drapieżności znajdziemy w energicznym "Stand and Deliever".  Co za moc bije z tego kawałka! Takich petard jest więcej i to potwierdza taki killer jakim jest "Victim of Time". Niby trzymamy się cały czas tej samej stylistyki, a Lovebites nie nudzi i cały czas trzyma nas w napięciu. To jest właśnie spora zaleta tej płyty. "My orion" to rasowy przebój z lekkim i przyjemnym motywem, a dalej band znów wraca do grania na wysokich obrotach. Wystarczy odpalić petardy "Dissonance"czy "Lost in the Garden", żeby się przekonać o czym mowa. Na koniec ballada? Nie. Nie ma mowy też o epickim finale. Jest za to rozpędzony "Soldier Stands Solitarily".

Wielu wątpiło w siłę "Lovebites", wielu szydziło z dziewczyn, które tworzą ten band. Jak to tak wypada wyglądać w metalowym zespole. Jaki jest sens i czy mają szanse przebicia? Wiele pytań, wiele wątpliwości było. Jednak "Judgment Day" zmieni światopogląd u wielu słuchaczy. To płyta, która na pewno znajdzie swoich zwolenników i przeciwników. Płyta przemyślana, dojrzała i oddające piękno power metalu. Dzięki takim płytom ogień power metalu wciąż płonie bardzo mocno. Ja słabych punktów nie potrafię znaleźć, a Wy?

Ocena: 10/10

Ocena:

AIR RAID - Fatal Encounter (2023)


 6 lat minęło od wydania "Across the line" i od tamtego czasu szwedzki Air Raid przeprowadził kilka zmian personalnych. Do Air raid dołączył perkusista Seidl i basista Ekberg, ale na szczęście muzyka się nie zmieniła i dalej panowie grają klasyczny heavy metal z nutką nwobhm. Nowy skład, nowy album i "Fatal Encounter" to pozycja, która może znaleźć swoich fanów. Z resztą już kiczowata okładka rodem z lat 80, daje wyraźny sygnał czego można się spodziewać po odpaleniu płyty.

Od pierwszych dźwięków wydobywa się klimat lat 80. To jest spora zaleta Air Raid, który brzmi bardzo autentycznie. Duża w tym zasługa duetu gitarowego Mild/ Johansson, którzy starają się odzwierciedlić charakter i styl heavy metalu lat 80. Odrobili zadanie domowe, bo nie brakuje prostych i łatwo wpadających w ucho partii gitarowych. Jest też sporo ciekawych melodii, które może nie grzeszą oryginalnością, ale sprawia że można czerpać radość z odsłuchu. Troszkę brakuje do pełnej ekscytacji, bo przecież band w tych oklepanych motywach nie stara się wysilić na coś bardziej ciekawego. Brakuje zaskoczenia i dopracowania, ale mimo pewnych wad to wciąż kawał solidnego heavy metalu, w którym nie brakuje odesłań do Malice, Wasp czy Enforcer.

Otwieracz jaki tutaj dostajemy w postaci "Thunderblood" to przemyślany wybór. Bardzo treściwy kawałek, który oddaje to co najpiękniejsze w heavy metalu lat 80. Szczery przekaz, który zachęca do zapoznania się z resztą utworów. Nowy perkusista potrafi skraść serca swoim popisem umiejętności w rozpędzonym "Lionheart" i to jest jeden z najlepszych utworów na płycie.  Dużo energii i melodyjności znajdziemy w dynamicznym "See the light". Band potrafi też postawić na przebojowość, na zadziorność i to potwierdza skoczny "Edge of A dream". Całość wieńczy bardziej hard rockowy "Pegasus Fantasy".

"Fatal Encounter" to już 4 album tej szwedzkiej formacji, która działa od 2009r i póki co mimo starań są tylko dobrym zespołem, który miewa przebłyski i potrafi stworzyć jakąś perełkę. Jednak nie jest to płyta, do której będę często wracał i której będzie można dyskutować długimi godzinami. Każdy niech posłucha i wyrobi swoje zdanie!

Ocena: 7/10

wtorek, 21 lutego 2023

ROBIN MCAULEY - Alive (2023)



Robina Mcauley'a nie trzeba nikomu przedstawiać. To jeden z najważniejszych głosów w hard rockowej muzyce. To również rozpoznawalna postać w wytwórni Frontiers Records.  Znamy go dobrze z Survivor, płyt Micheala Shenkera, czy właśnie Black Swan, który mocno zapadł mi w pamięci. Teraz powraca z nowym solowym albumem zatytułowanym "Alive" i z pewnością jest to pozycja dla maniaków hard rocka.

Widzę sygnaturę Frontiers Records i już wiem czego mogę się spodziewać. Jest zaleta tych płyt i w sumie przekleństwo. Te płyty mają wiele wspólnego ze sobą, a czasami brzmią bardzo podobnie. Słuchając "Alive" tez można odnieść wrażenie, że już gdzieś to się słyszało. Ta mieszanka melodyjnego metalu i hard rocka, z nutką AOR jest łatwo do rozpoznania. Do tego to czyste i pełne emocji brzmienie, które ma podziałać na zmysły. To są znane chwyty frontiers records, ale trzeba przyznać, że zdają egzamin. Na płycie dobrą robotę robi też gitarzysta Andrea Seveso czy wszędobylski Alessandro del vecchio. Panowie wiedzą co mają robić i robią to bardzo dobrze. Muzyka jest lekka, działa na emocje, a nie brakuje też miłych dla ucha melodii, chwytliwych refrenów i ta muzyka faktycznie płynie. Troszkę może brakuje pazura i takiego elementu zaskoczenia. Nie zmienia to faktu, że to wciąż naprawdę pozycja godna uwagi.

Na płycie znajdziemy 11 kompozycji i każda potrafi zaciekawić słuchacza. Otwieracz "Alive" to treściwy, hard rockowy kawałek o zabarwieniu heavy metalowym. Przypominają się hity Black Swan. Pomysłowy riff dostajemy w "Dead as a bone" i tutaj znów balansujemy między melodyjnym metalem i hard rockiem. Troszkę momentami czuje się jakbym słuchał Voodoo Circle.  Dalej mamy nieco cięższy i bardziej zadziorny "Feel Like Hell". Potem utrzymujemy się w podobnej stylistyce, aż do "Fading Away", który ma troszkę bardziej luźną formę. Jest to dość ciekawie zagrane i dodaje płycie troszkę świeżości.  Warty uwagi jest też przebojowy "Who i am" czy dynamiczny "Stronger than before".

Fani Robina Mcauley'a nie będą zawiedzeni, podobnie jak fani wytwórni Frontiers Records i ich różnych projektów muzycznych. Nie ma rewolucji, ani też przejawu geniuszu muzycznego. Jest za to kawał solidnego hard rocka z nutką melodyjnego metalu. Dobrze się tego słucha, ale czy jest to płyta o której będziemy rozmawiać za parę lat? Raczej nie. Mimo wszystko polecam zapoznać się z "Alive", bo to wartościowy krążek w swojej kategorii.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 20 lutego 2023

IRON VOID - IV (2023)


 Jak sam tytuł wskazuje, mamy do czynienia z 4 albumem brytyjskiej formacji o nazwie Iron Void. Band kazał czekać swoim fanom 5 lat na nowy materiał. Rewolucji ten album z pewnością nie zrobi, nie podbije też świata i niestanie się najlepszym albumem roku 2023. Jednak trzeba przyznać, że ktoś odwalił kawał dobrej roboty i odrobił zadanie domowe z doom metalu z elementami heavy metalu. Fani Pentagram, Candlemass czy właśnie Black Sabbath będą czuć się jak w domu.

Okładka nie wiele zdradza, ale jak się już odpali płytę to wydobywają się z niej naprawdę wartościowe dźwięki, które potrafią przeszyć słuchacza. Jest ten mroczny, ponury klimat, ale oczywiście jest też sporo chwytliwych riffów czy motywów, które potrafią zapaść w pamięci. Dużo dobrego dla zespołu robi gitarzysta i wokalista Steve Wilson. To za jego sprawą album ma taki klasyczny charakter i to on nadaje całości pazura. Idealnie jego głos pasuje do tego typu muzyki.

Płytę otwiera krótkie intro, a potem wkracza "Grave Dance", który brzmi jakby powstał we wczesnym okresie Black Sabbath, kiedy na wokalu był Ozzy. Brawo dla panów za klimat i jakość, a przede wszystkim oddanie stylistyki. Bardziej przebojowy jest zadziorny "Pandoras Box" , który również ukazuje piękno doom metalu. Band radzi sobie również w dłuższych, bardziej rozbudowanych kompozycjach co potwierdza "Blind Dead". Podobne emocje wzbudza klimatyczny i przesiąknięty latami 80 "Lords of the Wastelands". Całość zamyka mroczny "last rites" , który idealnie podsumowuje całość.

Troszkę brakuje mi urozmaicenia, czy może większej dawki przebojowości, ale w swojej kategorii to bardzo wartościowy album. Dużo mrocznego klimatu i pantów Black sabbath, co tylko działa na korzyść tej płyty. Na pewno to pozycja godna uwagi.

Ocena: 7.5/10

niedziela, 19 lutego 2023

VISION OF CHOICE - Second Sight (2023)


 Debiut niemieckiej formacji Vision of Choice należy rozpatrywać w kategorii solidnego heavy/power metalu, który czerpał troszkę z Omen, Malice, czy Iron Maiden. Teraz po 3 latach band powraca z nowym albumem zatytułowanym "Second sight". Nic się nie zmieniło, bowiem dalej trzymają się kurczowo obranej stylistyki i wpływy również bardzo podobne. Czy jednak udało się nagrać coś lepszego niż dobry debiut?

Niestety, ale z bólem muszę przyznać, że band dalej tkwi w solidnym rzemiośle, z którego nie wiele wynika. Dobrze się tego słucha, ale nie wzbudza większych emocji. Nie zapada w pamięci, nie daje do przemyśleń, ani też nie wzbudza chęci wracania do płyty, która jest tylko dobra. Na pewno ciekawsza jest tym razem okładka, a i brzmienie takie bardziej dopieszczone. Problem tkwi nawet nie tyle w umiejętnościach, co w pomysłach na owe kompozycje. Brakuje dopracowania, brakuje pomysłu na ciekawe melodie, które ożywiłyby ten materiał.

Weźmy taki "To Zero", który nastawiony jest na hard rockowy feeling, ale brakuje tutaj zadziornego riffu, jakiejś iskry. Jest utwór, w którym nie ma życia, ani energii. Nuda. Na pewno dobry start ma ta płyta, bo energiczny "She is A danger" to taki hołd dla lat 80. Dobrze to brzmi i utwór robi smaka na pozostałe kompozycje. Godny uwagi jest też rozpędzony "High Roller", który przemyca troszkę patentów Judas Priest. Lukas Remus może nie jest najlepszym śpiewakiem metalowym, ale radzi sobie całkiem dobrze, choć troszkę trzeba by dopracować technikę. Najwięcej roboty odwalił lider, czyli Steve Brockmann. Im dalej w las tym różnie bywa, bowiem jest raz lepiej, a raz gorzej. Warto jeszcze wspomnieć o melodyjnym "Fatal Delusion", ale to wciąż tylko solidny heavy metal i nic ponadto.

Vision of Choice nagrał drugi album, ale nie jest to święto dla miłośników heavy metalu. To po prostu kolejny solidny materiał na naszej drodze. Nie ma tu emocji, nie ma przebojów i w sumie ciężko za coś pochwalić. Ogólnie wszystko sprowadza się do stwierdzenia, że "Second sight" wypada gorzej niż debiut.

Ocena: 5/10

sobota, 18 lutego 2023

FIRST SIGNAL - Face Your Fears (2023)


 "Face Your Fears" to 5 wydawnictwo w dorobku kanadyjskiego bandu First Signal. To kolejna kapela, która godnie reprezentuje wytwórnie Frontiers Records.  Działają od 2010 r i nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Dalej grają melodyjny hard rock z domieszką melodyjnego heavy metalu i wciąż pierwsze skrzypce gra wokalista Harry Hess.

Lata lecą, a panowie wciąż trzymają wysoki poziom i nowy album to prawdziwa uczta dla miłośników melodyjnego metalu i hard rocka. Kto szuka ciekawych i godnych zapamiętania melodii, intrygujących i pełnych finezji riffów, czy chwytliwych refrenów ten znajdzie to na "Face Your Fears". To że Harry to niezwykle utalentowany wokalista to wiadomo nie od dziś. Tutaj też oczywiście błyszczy i to chyba nie dziwi. Przede wszystkim pochwalić należy gitarzystę Marco Pastorino, który dwoi się i troi aby partie gitarowe były atrakcyjne. Słucha się tego tak naprawdę jednym tchem. Płyta dopracowana także pod względem szaty graficznej, jak i brzmienia. Ciężko znaleźć jakiś powód do narzekania.

Płytę otwiera hit w postaci "Unbreakable" i już wiadomo co nas czeka. Podoba mi się ta lekkość i melodyjność, która wydobywa się z tego utworu. Z kolei przebojowy "Situation Critical" momentami przypomina hity jakie tworzy Dynazty. Niezwykle energiczny i chwytliwy kawałek, który pokazuje w pełni na co stać First Signal. Podobne emocje wywołuje melodyjny "Shoot the Bullet", który przypomina mi dokonania Nordic Union. Prawdziwy killer i to jeszcze nie koniec. Heavy metalowy pazur dostajemy w energicznym "Dominoes". Band też wtrąca sporo hard rockowych motywów co potwierdza to taki "Face Your Fears" czy bardziej komercyjny "Not this time".

Troszkę do perfekcji brakuje, ale obecnie jest to jedna z najciekawszych płyt roku 2023. Idealna pozycja dla miłośników melodyjnego metalu i hard rocka. Bardzo dojrzały materiał, który działa na zmysły i panowie znają się na rzeczy. Warto obczaić, zwłaszcza jeśli gustuje się w takim graniu.

Ocena: 8/10

piątek, 17 lutego 2023

DISPYRIA - The story of Marion Dust (2023)


 
Niemiecki multiinstrumentalista Jurgen Walzer po 4 latach powraca z nowym albumem Dispyria.  "The story of marion dust" to koncepcyjny album, który jest ciekawą historią opowiadającą o walce z demonami i swoimi słabościami. Wszystko skupia się wokół dwóch bohaterów, czyli Marion Dust i Joshu Devonie. Jurgen Walzer może nie jest tak rozpoznawalnym muzykiem, ale goście których zebrał już tak. Mamy Ralfa Sheepersa z Primal Fear i Zaka Stevensa. W końcowym efekcie dostajemy ciekawy miks heavy i power metalu. "The story of Marion Dust" to przykład tego co może się zdarzyć kiedy Avantasia spotka się z Savatage.

Jest ten rozmach, klimat i taka epickość jakby wyjęta z ostatnich płyt Avantasii. Gdzieś tam nawet może i wdziera się owa komercyjność. Z kolei pokręcone motywy, niebanalne melodie to z kolei wyraźne wpływy Savatage. Skojarzenia z Savatage z pewnością są też za sprawą Zaka, który przypomina nam swoje najlepsze lata w tym zespole. Wciąż ma w swoim głosie to coś. Na pochwałę zasługuje również Jurgen, który sprawił że ten album potrafi zapaść w pamięci i potrafi zaskoczyć słuchacza. Nie wszystko jest tutaj oczywiste i do przewidzenia, za co spory plus dla twórców tej płyty.

Piękna okładka to nie wszystko. Tutaj na szczęście i jest coś dla oka i coś dla duszy. Otwierający " A girl called Marion" pokazuje pomysłowość Dispyria. Sporo ciekawych motywów i podniosły feeling sprawiają, że utwór mimo braku mocnego riffu imponuje i robi furorę. Savatage na pewno wybrzmiewa w rozbudowanym i niezwykle ciekawym "The mark", który pokazuje nieco bardziej progresywne oblicze zespołu. Dużo dobrego dzieje się w tym utworze. Po raz kolejny Zak Stevens błyszczy. Echa Avantasii znajdziemy z pewnością w lekkim i podniosłym "Eternal Eye". Refren tutaj wgniata w fotel i potwierdzam, że w tym projekcie drzemie sporo potencjału. Prawdziwa perełka! Energiczny "The resistance" to mocniejszy kawałek z zadziornym riffem i nieco finezyjnymi partiami gitarowymi. Cieszy, że to nie jakaś kopia Primal Fear, a pełen lekkości heavy/power metal. Kto szuka agresji, szybkiego tempa i zadziornych riffów ten znajdzie to w dynamicznym "Pandoras Box" i znów Jurgen pokazuje swój talent.  Całość wieńczy równie świetny "The Curse", który jest pełen smaczków i pomysłowych zagrywek gitarowych. No i ten riff, prawdziwe cudo!

Niby trochę płyta znikąd, bo jakoś specjalnie nikt nie nagłaśniał nowej płyty Dispyria. Jest Zak Stevens i Ralf Sheepers, którzy dodają uroku tej płycie, ale największa robotę odwalił Jurgen. Stworzył wysokiej klasy album, który porwie fanów Avantasia czy savatage. Zwłaszcza tych ostatnich. Nie ma szans na nowy album Savatage, to tym bardziej cieszy to co prezentuje Dispyria na nowym krążku. Jedna z ciekawszych płyt roku 2023. To nie podlega dyskusji.

Ocena: 8.5/10

ALL MY SHADOWS - Earie Monsters (2023)


 Jaki jest sens powołania do życia kapeli o nazwie All My shadows? Nie do końca chyba rozumiem. Połowa składu to muzycy znani z niemieckiego Vanden Plas i co ciekawe stylistycznie nowy band o nazwie All My shadows też nie wiele różni się od pierwowzoru. Mieszanka progresywnego metalu z nutka melodyjnego hard rocka. "Earie Monsters" to debiutancki album nowej grupy i choć do ideału trochę brakuje, to jest to jednak wydawnictwo na które warto zwrócić uwagę.

Podstawą All my shadows jest wokalista Andy Kuntz i gitarzysta Stephan Lill, czyli muzycy dobrze nam znani z Vanden Plas. Możliwości i umiejętności tych dwóch muzyków znamy i trzeba przyznać, że na "Erie Monsters" panowie błyszczą. Głos Andiego pasuje do wszystkiego co wiąże się z klimatycznym i melodyjnym granie. Potrafi oczarować swoim głosem i to on jest tutaj motorem napędowym. Stephan, jak to Stephan stara się urozmaicić swoją grę, stara się zaskoczyć słuchacza i ogólnie podołał zadaniu, bo jego partie są ciekawe i urozmaicone. Nie ma grania na jedno kopyto.


Jak to bywa w przypadku płyt Frontiers Records mamy ciekawą szatę graficzną i mocne, soczyste brzmienie, które ma hard rockowy klimat. Najważniejsza jest jednak zawartość, która potrafi zapaść w pamięci.  Dużą robotę robi otwieracz w postaci "Silent Waters". Wyrazisty, zadziorny kawałek o heavy metalowym zabarwieniu. Słychać, że panowie mają pomysł na siebie i chce się poznać resztę płyty. Dalej mamy zadziorny i energiczny "A boy without name". Co za hicior i jakby cały album miał takiego kopa to może i byłaby maksymalna ocena? Marszowy, progresywny "Syrens" też ma swój urok i momentami przypomina mi się twórczość choćby Masterplan. Podobne emocje wywołuje mroczniejszy "Wolverinized" i słychać, że band dobrze czuje się w takiej stylistyce. Kolejny mocny punkt płyty to "The phanthoms of the dawn". Mocny riff i duża dawka energii to jest to. Heavy metalowy pazur znajdziemy w nowocześnie brzmiącym "Devil's Ride".

All my shadows może i nie wnosi niczego nowego i brzmi jak brat bliźniak Vanden Plas. Nie przeszkadza mi to, póki muzyka jest z górnej półki i przemawia na korzyść tego zespołu. Póki co "Earie Monsters" wypada lepie niż ostatnie płyty Vanden Plas. Płyta trzeba posłuchać, bo zasługuje na to!

Ocena: 7.5/10

niedziela, 12 lutego 2023

RED JUGGERNAUT - Red Juggeranut (2023)



To nie recenzja nowej gry komputerowej, choć na myśl przychodzi seria GTA, to jednak mamy do czynienia z debiutanckim albumem hiszpańskiej formacji Red Juggernaut. Młoda kapela, która stara się podążać śladami wielu kapel z lat 80. Serwują nam nieco oklepany heavy metal z domieszką hard rocka. Drzemie w tej grupie potencjał i debiutancki album zatytułowany "Red Juggernaut" to pokazuje, tylko szkoda że pewnych rzeczy nie dopracowano i pozostaje niesmak.

Nieco niszowe brzmienie czy mało metalowa okładka to w sumie najmniejszy problem.  Tak samo idzie zdzierżyć specyficzny głos Captaina Eagle, który pełni również rolę perkusisty. Bardziej rozchodzi się o same kompozycje, które są nie dopracowane i troszkę takie oklepane. Motywy, które słyszymy już tyle razy się słyszało, że jakoś nie robią większego wrażenia. Zespół grać potrafi, tylko jakoś brakuje pomysłu jak to wszystko dopracować i sprawić, żeby porywało słuchacza. Na to jeszcze band ma czas, a póki co można pochwalić ich za solidny materiał, który dobrze się słucha.

Właśnie taki "Blast off", który otwiera ten album pokazuje owe niedopracowanie. Niby jest mocny, wyrazisty riff, ale nie ma ciekawej melodii, ani refrenu. Nietrafiony ten otwieracz. Band poprawia się w melodyjnym i bardziej dopracowanym "Machine Gun". Solidny kawałek o lekkim hard rockowym zabarwieniu. Pierwsze pozytywne zaskoczenie to bardziej przebojowy "R.A.C.F" i tutaj dzieje znacznie więcej i w końcu band daje się poznać z lepszej strony.  Dalej mamy zadziorny "Mr Magnum", troszkę toporniejszy "Into the war" czy bardziej żywiołowy "Pushing the trigger".
 

Red Juggernaut rozpoczyna swoją przygodę z heavy metalem i debiutancki album pokazuje, że drzemie w nich potencjał, choć sam album to tylko solidna dawka metalu i hard rocka z lat 80. Brakuje dopracowania w aranżacjach i troszkę ciekawszych melodii, żeby album przebił się na tle konkurencji. Pożyjemy i zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Ocena: 6.5/10

piątek, 10 lutego 2023

EXCALION - Once Upon a Time (2023)


 Pamięta jeszcze ktoś fiński Excalion? Tak ten sam, który czerpał garściami twórczości Stratovarius, Sonata Arctica czy Axenstar.  Band wraca z albumem nr 6 i "Once upon a time" ukaże się 24 marca za sprawą Scarlet Records. Nie ma co oczekiwać trzęsienia ziemi i powalenia na kolana. Jeśli ktoś lubi solidny, melodyjny heavy/power metal z wyraźnymi wpływami Sonata Arctica z ostatnich płyt i Stratovarius ten będzie zadowolony.

Istotą tej kapeli jest wyraźny i charyzmatyczny wokal Marcusa Langa, który wspierają gitarzysta Aleksi i klawiszowiec Jarmo. Marcus Lang to utalentowany wokalista, który potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce i potrafi maskować wszelkie niedoskonałości. Jarmo stawia na klimatyczne partie, tak aby płyta zyskała lekkość, melodyjność i przestrzenność. Bardzo dobrze układa się jego współpraca z Aleksi, który wygrywa proste i sprawdzone riffy, choć nie brakuje urozmaicenia. Niby wszystko jest na swoim miejscu i słychać, że band zostawił pot i łzy przy tworzeniu, tylko jakoś brakuje "kropki nad i". Zabrakło mi zdecydowania i materiału, który powaliłby na kolana od samego początku. Płyty roku nie ma, ale jest wciąż godny uwagi materiał.

Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Z pewnością na energiczny "resolution", który faktycznie zabiera nas w rejony Stratovarius czy Sonata Arctica. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy słuchaczowi. Cieszy też na pewno power metalowy "Soulbound", który opiera się na dynamicznym riffie i chwytliwym refrenie. Więcej takich perełek i byłby jeszcze ciekawszy ten album. Jest jeszcze nieco progresywny "Once Upon a Time" i rozpędzony "I am I", który jest jednym z najlepszych kawałków jakie band stworzył kiedykolwiek. Prawdziwa power metalowa petarda w klimatach wczesnej twórczości Sonata Arctica. Coś pięknego. Dobrze wypada też nieco komercyjny "Radiant Halo" czy zadziorny "Band of Brothers", który znów nas zabiera w rejony melodyjnego power metalu.

Płyta z pewnością godna uwagi, zwłaszcza jeśli gustuje się w melodyjnym metalu i muzyce typu Stratovarius czy Sonata Arctica. Rasowy fiński, melodyjny metal. Nic odkrywczego i nic ponadto co już znamy, ale to kawał solidnego grania, które zasługuje na uwagę.

Ocena: 7/10

środa, 8 lutego 2023

REXORIA - Imperial Dawn (2023)


Narzekałem, że poprzedni album szwedzkiego Rexoria zatytułowany "Ice Breaker" miał ciekawe momenty i brakowało mi większej przebojowości. Chyba ktoś mnie posłuchał i dokonał poprawek przy tworzeniu nowego materiału, bowiem "Imperial Dawn" jest o wiele ciekawszym wydawnictwem i kryje sporo hitów. Premiera 3 wydawnictwa w dorobku tej grupy miał 3 lutego roku 2023 nakładem Black Lodge Records.

Inspiracje i wpływy, które słychać w muzyce Rexoria w zasadzie się nie zmieniły, Dalej band wykorzystuje patenty Bloodbound, Dynazty, czy Battle beast. Jest nacisk na melodie, na chwytliwość i dobrą zabawę. Tym razem gitarzyści Cristofer i Jonas stawiają na proste i łatwo wpadające w ucho motywy.  Wszystko zagrane jest z pomysłem, przez co płyta nie nudzi i dostarcza sporo frajdy.  Bardzo ważnym ogniwem zespołu jest Frida Ohlin, której głos dodaje uroku do całości i nadaje odpowiedniego klimatu. Trzeba przyznać, że to w niej tkwi siła tego zespołu i można stwierdzić, że na nowym albumie jeszcze bardziej się rozwinęła i w pełni pokazuje na co ją naprawdę stać.

Płyta krótka i bardzo treściwa. Mamy 10 kawałków, które dają nam 35 minut i może pod tym względem nie ma szału, ale lepsze to niż granie i wydłużanie na siłę. Jakoś tak znajomo brzmi "Paradigm", który otwiera ten album. Troszkę tutaj Sabaton, troszkę Bloodbound i ogólnie wrażenie bardzo pozytywne. Słychać, że band rozwinął skrzydła od ostatniego wydawnictwa. Podobne emocje wywołuje hicior w postaci "The New Revalation" . Lekki, niezwykle melodyjny riff i pełen wdzięku refren sieją tutaj zniszczenie. Band przyspiesza w dynamicznym "Rage and madness" i pokazuje band w nieco innym świetle. Brzmi to naprawdę dobrze i chce się jeszcze więcej muzyki Rexoria. Stonowany i bardziej komercyjny "Fiding Rose" to znów ukłon w stronę Sabaton, Bloodbound, ale nie tylko. Utwór zapada w pamięci, a to już coś. Niby patent ten sam przejawia sie w kawałkach, ale to akurat zaleta. Mamy też power metalowy "Crushing for more" czy pomysłowy "Set me on Fire", który pokazuje jak band przestawił się na melodyjny aspekt.

35 minut melodyjnego metalu i to na wysokim poziomie. Jest to zagrane z pomysłem i dbałością o melodie. Do tego soczyste brzmienie i obłędna Frida, która ma świetny głos. Wszystko współgra ze sobą bardzo dobrze i to czyni "Imperial Dawn" najlepszym albumem tej szwedzkiej formacji!

Ocena: 8/10
 

wtorek, 7 lutego 2023

INVICTI - Songs of Conquest (2023)


 W końcu przyszedł czas na debiutancki album hiszpańskiej formacji Invicti, Band narodził się w 2022 r i obrał sobie za cel granie klasycznego heavy metalu z nutką hard rocka, czy nwobhm. Nie kryją swoich zamiłowań do Iron Maiden, Saxon czy Manowar. To jest właśnie to co znajdziemy na "Songs of Conquest", który miał premierę 30 stycznia roku 2023.

Nie znajdziemy tutaj niczego oryginalnego, nie znajdziemy przejawu geniuszu, ale mimo wszystko jest łatwa i miła w odsłuchu.  Każdy kto szuka dreszczyku emocji, muzyki, która powala na kolana, to tego tutaj nie znajdzie. Przyjemną i dobrą rozrywkę to i owszem. Band grać potrafi i prezentuje kawał solidnego rzemiosła. Nie brakuje  dobrych melodii i klimatu lat 80. Invicti stawia na proste i sprawdzone motywy. Wokalista Dizzy Duarte potrafi śpiewać i robi to dobrze, tylko odnoszę wrażenie, że tutaj nie ma zbytnio szansy pokazać w pełni swój potencjał.  Kawał dobrej roboty też zrobił gitarzysta Cassani, który stara się by materiał był zróżnicowany i w miarę atrakcyjny materiał.

Brzmienie może niczym specjalnym się nie wyróżnia, ale wszystko dobrze współgra ze sobą wiec nie ma co narzekać. Na płycie mamy 9 kawałków i na wstępie dostajemy zadziorny "Riders of Death" który przemyca patenty Manowar czy Iron Maiden. Klasyczny kawałek, tylko jakiś taki oklepany i bez mocy. Nieoszlifowany diament, ale lecimy dalej. Refren w "Balls of Steel" brzmi jak krzyżówka Manowar i Accept. Utwór solidny, ale też jakiś taki obdarty z melodyjności i pazura. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest "Invicti", które przesycony jest Manowar, co jest sporą zaletą. Kolos w postaci "Songs of Conquest" również  stanowi filar tej płyty. Tutaj z kolei słychać wyraźnie wpływy Iron Maiden.

Czy band zyska rozgłos? Teraz pewnie nie, bo debiut to tylko solidny heavy metal w klasycznym wydaniu. Jednak w tym wszystkim jest jednak szansa, że band jeszcze kiedyś nas zaskoczy i porwie. Drzemie w nich potencjał, ale widocznie to jeszcze nie ich czas. Kto lubi solidny heavy metal przesycony wpływami Manowar czy Iron maiden ten szybko się odnajdzie w "Songs of Conquest".

Ocena: 6/10

poniedziałek, 6 lutego 2023

IN FLAMES - Foregone (2023)



Najlepsze lata In Flames ma już dawno za sobą. Ja osobiście nie potrafię sobie przypomnieć jakiś dobry album w przeciągu kilku ostatnich lat. Band gdzieś zatracił swój charakter i muzyczny geniusz. To jeden z najważniejszych zespołów grających melodyjny death metal. Szwedzi działają od 1990r i dorobili się 14 albumów i najnowszy zatytułowany "Foregone" ukaże się 10 lutego 2023r. Band kazał czekać swoim fanom 4 lata, ale warto było.

Tym razem już okładka potrafi oczarować swoim klimatem i jakością. Dobre wrażenie zrobiły materiały promujące album. Do tego obecność w składzie nowego gitarzysty, czyli Chrisa Brodercika, którego dobrze znamy z występów w Megadeth. Zmiana tym razem na dobre, bo za jego sprawą płyta jest ciekawsza, zróżnicowana i kryje sporo ciekawych melodii. Trzeba przyznać, że band przyłożył się do komponowania kawałków i w efekcie mamy 12 przemyślanych utworów, które zabierają nas w rejony melodyjnego death metalu, czy melodyjnego metalu z nutką thrash metalu. Mimo upływu lat wciąż wysoką formę wokalną prezentuje Anders Friden.

Melodyjny death metal na pewno znajdziemy w rozpędzonym i agresywnym "State of Slow Decay" i tutaj band przypomina nam stare dobre czasy. Jest energia, jest pazur, jest duża dawka melodyjności, a wszystko zagrane z pomysłem. Podobne emocje wzbudza zadziorny "Meet Your maker" z niezwykle chwytliwym refrenem. Bardzo dobry start mamy i killer goni killer. Troszkę wolniejsze tempo i nacisk na melodyjny metal, to jest to co nas czeka w "Bleeding out", który ma bardziej komercyjny charakter. O dziwo dobrze się tego słucha. Rockowy "Pure Light of Mind" jako utwór sam w sobie nie jest zły, choć to znów ukłon w stronę radiowego grania i nacisk na rockowy charakter. Imponuje też killer w postaci "The great deceiver", który opiera się na chwytliwych melodiach i mocnym riffie.
 

Płyta na pewno o wiele ciekawsza niż ostatnie wydawnictwa. Nie brakuje szybkich kompozycji, bardziej zróżnicowanych, czy rockowych. Dobrze się tego słucha i nie wieje taką nudą jak na ostatnich dziełach.  Nie jest to może to co kiedyś ten band prezentował, ale w końcu jest to zmiana na lepsze. Jest jeszcze nadzieja dla In Flames i na szczęście stać ich na dobry album. Każdy powinien się zapoznać i wyrobić własne zdanie.

Ocena: 7.5/10

sobota, 4 lutego 2023

XANDRIA - The wonders still awaiting (2023)


 Ostatni album niemieckiej formacji Xandria ukazał się w 2017r, w międzyczasie zmiany personalne i teraz po 6 latach band wraca z nowym składem i nowym wydawnictwem. Ze starego składu został tylko Marco Heubaum. Na szczęście najnowszy krążek zatytułowany "The wonder still awaiting" to wciąż wysokiej próby  symfoniczny metal z nutką progresywnego power metalu. Fani Xandria nie będą zawiedzeni, a coś czuje że album przysporzy zespołowi sporo nowych fanów.

Band w sumie działa bo od 1994r  i dorobili się 8 wydawnictw i w każdym można znaleźć coś ciekawego. Tutaj band nie zmienia drastycznie swojego stylu. Złożone partie gitarowe, podniosłe chórki, pełno symfonicznych smaczków i ten momentami operowy, filmowy klimat, to jest Xandria jaki lubię i znam. Płyta dopracowana i przyrządzona z rozmachem. Nie zapomniano o ciekawych melodiach, o energicznych riffach czy chwytliwych refrenach. Słychać gdzieś tam echa Epica, czy Nightiwsh, ale nie jest to nachalne i do bólu przewidywalne. Tak więc Xandria odrobiła swoje zadanie. Były obawy czy nowi muzycy pociągną ten zespół w podobnym kierunku i czy poziom będzie ten sam. Było tyle wątpliwości, tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Dali radę, jest świeżość, zapał i chęć grania muzyki na wysokim poziomie.

Największe brawa kieruję do Ambre Vourvahis, która podołała swojej roli i potrafi czarować swoim głosem. Ma moc w swoim głosie, odpowiednie wyszkolenie techniczne i znakomicie wpasowała się do muzyki Xandria. To dzięki niej płytę tak dobrze się słucha. Dobrze to pokazuje otwierający "Two worlds". Majestatyczny kawałek, przyrządzony z rozmachem i progresywnym zacięcie. Dużo się dzieje i nie ma kombinowania, tylko zabawą stylistyką symfonicznego metalu. Jakieś zniszczenie sieje podniosły i pełen finezji "Reborn". To jest kwintesencja symfonicznego metalu i tu znajdziemy wszystko co definiuje ten styl. Singlowy "You will never be our god" z gościnnym udziałem Ralfem Sheepersem zrobił swoje i wzbudził zainteresowanie nowym krążkiem. Sam utwór bardzo udany. ach to wejście perkusji w przebojowym "Ghosts" przyprawia o ciarki i to tylko pokazuje jak dobrze zgrani są nowi muzycy. Znalazło się też miejsce dla power metalowej petardy, jaką jest bez wątpienia "Illusions is their name". Nie miałby nic przeciwko, gdyby było więcej tego typu utworów na płytach Xandria. Taki "Paradise" jakoś wypada nijako i raczej pełni rolę wypełniacza, a na sam koniec dostajemy kolosa "Asteria" i tutaj band daje upust progresywnym zamiłowaniom. Dobry finał, który podkreśla w jak dobrej formie jest band.

Zastrzeżenia? W sumie to te same co poprzedniej płyty. Album jak dla mnie jest zbyt długi, tak jakby na siłę go wydłużono, żeby było czuć progresywny feeling. Momentami jest troszkę nużące i męczące. Płyta ma sporo świetnych momentów, ale czy można mówić o ich najlepszej płycie, o idealnym wydawnictwie? No niestety nie, choć płyta ma sporo aspektów by taką płytą być. Plus za nowy skład, który pokazuje swój potencjał i za sporo dobrej muzyki. Xandria mimo wszystko wciąż gra atrakcyjny dla ucha symfoniczny metal, który zadowoli choćby fanów Epica.

Ocena: 7.5/10

sobota, 28 stycznia 2023

RONNIE ROMERO - Raised on heavy radio (2023)


 Ronnie Romero to jeden z najlepszych wokalistów na scenie rockowej czy metalowej i jego głos wszystko potrafi ubarwić i do wszystkiego pasuje. Ma charyzmę, technikę i moc w swoim głosie. Prawdziwa gwiazda. Ostatnio gdzie nie spojrzę tam Ronnie Romero i faktycznie wszędzie go pełno i w pewnym momencie może nam się przejeść jego obecność. W tym roku wydał swój drugi album solowy z coverami i tym razem dostajemy ciekawszy materiał, bo kwintesencje heavy metalu. Taki zbiór prawdziwych klasyków. To z pewnością o wiele ciekawsza pozycja, niż poprzednia z popowymi coverami.

Oprócz genialnego Ronniego, mamy Jose Rubio na gitarze, Javi Garcia na basie, Andy C na perkusji, a klawisze to wiadomo że Alessandro Del Vecchio. Na płycie pojawiają się też znakomicie goście jak choćby Gus G czy Roland Grapow. To wszystko jest w sumie mało istotne, bo tak naprawdę rozchodzi się o to jak Ronnie Romero poradził sobie z wielki klasykami metalu? Tutaj muszę przyznać, że pasuje on w sumie do każdej kapeli, ale jego głos najbardziej pasuje mi do stylistyki Rainbow, Deep Purple czy choćby Masterplan. Ile ja bym dał, żeby on zastąpił Ricka w Masterplan? Oj sporo mogliby zdziałać. Zostawmy marzenia i przyjrzyjmy się zawartości.

Na start dostajemy klasyk Deep Purple, troszkę zapomniany "The Battle Rages on". Ronnie znakomicie sobie poradził i oddał hołd dla tego klasyka, ale wniósł też troszkę świeżości.  Podobnie wygląda sprawa klasyka Manowar czyli "Metal Daze". Troszkę inna stylistyka, ale głos Ronniego też tutaj pokazuje i też śmiało mógłby tam pełnić funkcję frontmana.  Słynny "Turbo lover" brzmi w wykonaniu Ronniego jakby nieco agresywniej i  bardziej drapieżnie niż to co zagrał Judas Priest. Robi to wrażenie. Co do Iron Maiden, no to słychać że Ronnie potrafi znakomicie wejść w górne rejestry i zrobić klimat niczym Bruce i jego wersja "Hallowed Be thy name" jest godny uwagi.  To że "The shinning" Black Sabbath i "a light in the black" Rainbow będzie niemal wiernie oryginalnej wersji to było wiadome od początku. Bardzo udane covery. Mnie osobiście najbardziej ciekawił cover Accept i Masterplan. Przeżyłem miłe zaskoczenie. Ronnie nie jest drugim Udo, ale jego wersja "Fast As shark" jest drapieżna, ale pełna świeżości i nabiera momentami takiego power metalowego wyrazu. Z kolei "Kind hearted light" pokazał, że Ronnie by wniósł Masterplan na zupełnie inny level. Szkoda, że jego nie wybrali na nowego wokalisty, no ale cóż.

Pięknie zagrane, odśpiewane, ale nie zmienia to faktu, że to płyta tylko z coverami. Tak więc bardzo miła ciekawostka, zaspokojenie jakiś tam swoich marzeń i rozmyślaniami jakby Ronnie poradził sobie jako frontman jednego z tych wielkich zespołów. Oj dałby czadu! Płyta na pewno warta uwagi!

Ocena: 8/10

piątek, 27 stycznia 2023

CROWNE - Operation Phoenix (2023)


 Dzisiaj 27 stycznia 2023r, czyli premiera drugiego albumu szwedzkiego Crowne. "Operation Phoenix" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier roku 2023.  Już "Kings in the north" okazał się świetnym debiutem i pokazał, że młoda formacja jest zapatrzona w takie zespoły jak Dynazty, The Unity, może troszkę Unisonic czy New Horizon. Jednak można ze smakiem wymieszać melodyjny power metal z  heavy metalem i hard rockiem.

Koncepcja i pomysł na muzykę taka sama jak na debiucie. Band pewny siebie nie kombinuje i dalej gra swoje. Główny cel to tworzyć chwytliwe kawałki oparte na wyrazistym riffie, na wciągających i prostych melodia. Ta muzyka ma dostarczać radości i zapadać w pamięci. Tak jest. Dodając do tego mocne, pełne mocy brzmienie, niezniszczalny głos Alexandera Strandella, czy pełen ciekawych pomysłów duet gitarzystów tworzonych przez Magnussona i Tee. To wszystko czyni ten band ważnym graczem na polu melodyjnego metalu.

Płyta ma świetny start i już na dzień dobry dostajemy prawdziwe killery. Tytułowy "Operation Phoenix" to znakomita mieszanka hard rocka, melodyjnego metalu i gdzieś tam są elementy power metalu. No i ten podniosły i pełen gracji refren. Cudo! Drugi killer to bez wątpienia melodyjny i bardziej energiczny "Champions" i panowie to faktycznie mistrzowie swojego fachu. Kawałek buja, rozkłada na łopatki, a refren to majstersztyk melodyjnego grania. Jak oni to robią? No mają niezłą receptę na to. "Super Trooper" może i ma śmieszny tytuł czy sam refren, ale hard rockowy feeling jest autentyczny i kurcze przyznaję się bez bicia, że utwór wpada w ucho i zaliczam go również do hiciorów tej płyty. Co z tego, że główna melodia z "Ready to run" brzmi znajomo, co z tego że gdzieś tam ulatują wpływy choćby Beast in black, jak brzmi to rewelacyjnie. Marszowy "The last of us" pokazuje rozmach tej płyty i to że band potrafi zaskoczyć i zagrać nieco inaczej. Band pokazuje pazur w zadziornym "Roar" i power metalowym "Victorious".

Crowne wyrasta nam na nową gwiazdę melodyjnego metalu, gdzie znajdzie się miejsce dla hard rocka i power metalu. Niezwykle utalentowany band, który rozkręca się i pokazuje swój potencjał. Płyta naładowana energią, przebojowością i atrakcyjnymi melodiami. No utrzymują wysoką formę i nie zawiedli swoich fanów, a dzięki tej płycie na pewno przybędzie też nowych fanów.

Ocena: 9/10

ARCTIC RAIN - Unity (2023)


 Nowy rok, nowe płyty od Frontiers Records. Lubię sięgać po płyty z tej wytwórni, bo wiem czego mogę się spodziewać. Zawsze można znaleźć jakąś ciekawą płytę mieszające hard rock z melodyjnym metalem. Pełno tam takich płyt i czasami są bardzo podobne do siebie. Takie też odnoszą wrażenie, słuchając nowej płyty szwedzkiego Arctic Rain. "Unity" to już drugi album w dorobku tej grupy, która istnieje od 2018r.  W zespole pojawili się nowy perkusista Richard Tynoson i klawiszowiec Kaspar Dahlqvist. Bez względu na zmiany, band dalej gra swoje i jest to muzyka z pewnością godna uwagi.

Okładka faktycznie iście hard rockowa i nie wiele zdradza. Odpalając płytę na pewno furorę robi mocne, soczyste brzmienie, które oddaje klimat rockowy. Idealnie pasuje to do takiej muzyki. Ta kapela ma dwa mocne punkty, które napędzają ten band. Jednym z nich jest gitarzysta Magnus Berglund, który stawia na finezję i pomysłowe rozwiązania, które mają pogodzić świat hard rocka i melodyjnego metalu. Gra z gracją i niezłym wyczuciem, więc jest czym się zachwycać. Drugi jakże ważny punkt tej kapeli to klimatyczny i dojrzały wokal pana Tobiasa Jonssona. Co za głos, co za charyzma, prawdziwe cudo. Muzycznie band też potrafi stworzyć ciekawe kawałki, a przede wszystkim zróżnicowanie, co czyni nowy album pozycją godną uwagi, zwłaszcza dla maniaków hard rocka.

Znakomicie się ten album rozpoczyna, bo od klimatycznego "One world", który w pełni ukazuje klimat płyty i potencjał tej grupy. Znakomicie się tego słucha.  Dalej mamy melodyjny i finezyjny "Unity". Wyróżnia się też przebojowy "Peace of Mind", gdzie partie klawiszowe i nieco progresywny charakter odgrywa kluczową rolę. Nie brakuje też hitów co potwierdza taki energiczny "Kings of the radio" czy komercyjny "the Road goes on". Kawałki są niezwykle nastrojowe i zwłaszcza partie gitarowe potrafią oczarować swoim feelingiem.

Bardzo poukładany hard rockowy album z nutką melodyjnego metalu. Produkcja z górnej półki,a  i kompozycje potrafią oczarować. Świetny wokal, uzdolniony gitarzysta i wszystko byłoby pięknej gdyby troszkę większej przebojowości i troszkę większego pazura.  Mimo wszystko płyta godna uwagi!

Ocena: 7/10

wtorek, 24 stycznia 2023

ODINFIST - Remade in steel (2023)


Do tej pory Odinfist uchodził za średniej klasy band grający klasycznych heavy metal. Ta kanadyjska formacja gra od 2006 r i  nagrała w sumie 6 albumów, a ten najnowszy zatytułowany "Remade in steel" ukaże się 10 marca tego roku. Płyta jakich pełno na rynku i ciężko będzie przebić się przez o wiele ciekawsze wydawnictwa. Co ma do zaoferowania "Remade in steel"?

Dużo klasycznych patentów, prostych riffów, które mają kusić pod względem melodii. No cóż. Melodie oklepane, ale troszkę takie bez życia, bez autentyczności, bez charakteru. Niestety, ale momentami brzmi jakby to nagrał w garażu jakiś młody band, a nie doświadczenia kapela. To uczucie rozczarowania pogłębia niszowe i przybrudzone brzmienie, które też jest dalekie od ideału. Co cieszy to z pewnością fakt, że pełno tu odesłań do nwobhm, do twórczości Iron Maiden czy Judas Priest. Otwierający "Riffmaster" pokazuje, że tak naprawdę gitarzyści Tyler i Justin nie mają wiele do zaoferowania. To oklepane granie, które nie ruszy smakoszy bardziej dojrzałego grania. Mroczny i nieco agresywniejszy "Remade in Steel" też nic nie zmienia w tej kwestii. Tak ma brzmieć heavy metal?  Gdzie jest energia? życie i miłość do metalu w tym kawałku? "Deadline" przemyca patenty Metaliki, a "Allfather" to ukłon w stronę Iron maiden i to najlepsza rzec z tej płyty. Słychać echa czasów "Dance of death".

4 lata to kawał czasu i można stworzyć coś naprawdę wartego uwagi, a nie nudny i przewidywalny heavy metal, w którym nic nie jest takie jakie być powinno. Wokal Tylera jest męczący, a partie gitarowe są strasznie oklepane i bez ikry. Nuda i szkoda w sumie czasu na to wydawnictwo. Może jeszcze kiedyś ten band nagra sensownego? Oby.

Ocena: 3/10
 

sobota, 21 stycznia 2023

BIG CITY - Sunwind Sails (2023)


 Norweski Big City właśnie powrócił z nowym wydawnictwem zatytułowanym "Sunwind Sails". Płyta ukazała się 20 stycznia tego roku pod skrzydłami wytwórni Frontiers Records. To już 4 album krążek w dorobku tej grupy i co znajdziemy tutaj to mieszankę melodyjnego metalu i hard rocka. Jak przystało na płyty z tej wytwórni, nie ma mowy o nudnym i bezwartościowemu krążku. To płyta z kategorii trzeba znać.

Piękna, klimatyczna i taka nieco jak większość okładek płyt z tej wytwórni, ale ma w sobie to coś co przykuwa uwagę. O to chodzi. Muzyka sprawia, że płyta zapada w pamięci jeszcze bardziej. "Sunwind Sails" to już drugi album z udziałem Jorgena Bergersena, który czaruje swoim głosem. Ma charyzmę, odpowiednią technikę i potrafi zaśpiewać wszystko. Utalentowany człowiek, który napędza ten band. Z kolei duet Olaisen /Orland stawia na chwytliwe melodie, na hard rockowy feeling i dobrą zabawę. Panowie bawią się konwencją i nie trzymają się jasno wyznaczonych ram, tak więc potrafią zaskoczyć słuchacza kiedy trzeba. Od strony technicznej album jest bez zarzutu.

Przyjrzyjmy się zawartości. Znajdziemy tu 10 kawałków i każdy ma coś do zaoferowania. Otwierający "Im somebody", który sprawdza się jako zadziorny hard rockowy kawałek o melodyjnym charakterze. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Więcej drapieżności i heavy metalu uświadczymy w "Sons of Desire". Jeden z ciekawszych kawałków na płycie. Troszkę progresywności znajdziemy w stonowanym "Coolins looking for a hideout". Imponuje też energiczny "After the raid", który wpisuje się w stylistykę melodyjnego metalu. Jest moc! Całość wieńczy nastrojowy i nieco bardziej rozbudowany "Sparks of Eternity".

Brakuje mi większej dawki przebojowości, brakuje mi może nieco większego zdecydowania, ale i tak jakość wykonania, brzmienia i aranżacji robi spore wrażenie. Płytę można spokojnie zaliczyć do tych ciekawszych jeśli chodzi o początek roku 2023. Big City wykonał swoje zadanie!

Ocena: 7.5/10

piątek, 20 stycznia 2023

THE PRIVATEER - Kingdom of Exiles (2023)


 Wszystko wskazuje na to, że "Kingdom of Exiles" to najlepszy album niemieckiej formacji o nazwie The Privateer. To już 4 wydawnictwo w dorobku tej grupy, która działa od 2008r. To jeden z tych bandów, którzy zabierają nas w pirackie klimaty i to jest coś co wyróżnia ten band na tle innych. W dodatku band ma szeroki wachlarz odmian metalu zawarte w stylistyce kapeli. Przoduje power metal, ale jest coś z folk metalu, czy nawet melodyjnego death metalu. Piękna okładka kryje na prawdę piękną i dojrzałą muzykę. Szok, bo nie liczyłem że The privateer tak mnie pozytywnie zaskoczy.

Niezwykłym atutem tej płyty są partie wokalne rozłożone między Pablo Heistem, który obecnie już nie jest w zespole, a także wokalistką Clarą  Held. Jest drapieżność, podniosłość, jest magia i niezwykłe budowanie napięcie. Znakomicie się uzupełniają i to słychać od pierwszych sekund. Płyta jest przepełniona intrygującymi melodiami, pomysłowymi motywami. Jest rozmach, jest urozmaicenie i najlepsze jest to, że płyta faktycznie potrafi oczarować słuchacza i przenieść go do innego wymiaru. Jest w tym wszystkim magia.

Po krótkim intrze wkracza killer w postaci "Madness is king". Tyle smaczków, tyle ciekawych patentów kryje ten utwór. Jest coś z power metalu, jest coś z Running wild, ale i folk metalu. Cudo! Stonowany i rozbudowany "Queen of Fire and Wind" to kompozycja pełna gitarowych smaczków i dawkująca napięcie. Kolejny mocny punkt na płycie. Taki marszowy "Foretold Story" momentami przypomina mi najlepsze czasy Falconer. Jest epickość, ciekawie rozplanowane partie wokalne. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Przyspieszamy w niezwykle pomysłowym "Kingom of Exiles" i to jest prawdziwa petarda i przejaw geniuszu. Jest agresja, ale podniosłość i rozmach. Znakomicie przeplatają się tutaj zróżnicowane partie wokalne i band bawi się konwencją. No jest moc, a to jeszcze nie koniec. Power metal na pewno znajdziemy w rozpędzonym "Ghost Light", który znów imponuje energią i wpływami running wild. Kto szuka pięknego klimatu i nieco balladowego feelingu ten powinien odpalić nastrojowy "Memory of man", który wieńczy ten niezwykle przemyślany album.

Nie trzeba być kopią Alestorm czy Running Wild, można stworzyć coś swojego i imponować pomysłowością i świeżym podejściem do tematu piratów i morskich przygód. Jak dla mnie "Kingdom of Exiles" to najbardziej dopracowane i przemyślane dzieło tej niemieckiej formacji. Płyta wciąga i na długo zostaje w pamięci. Pozostaje nic innego, jak przycisnąć "repeat" i znów wyruszyć w morską wyprawę z The Privateer,

Ocena: 9/10

HALF LIFE - Like a Jungle (2023)


 Nie powiem, zaintrygowała mnie ta okładka. Ciężko było zgadnąć co kryje ta tajemnicza okładka. Dużo rasowego heavy metalu i hard rocka, gdzie band nie kryje swoich zamiłowań do twórczości Saxon, Judas Priest czy Iron Maiden. Włoski Half Life, który działa od 2015r właśnie wydaje swój debiutancki album zatytułowany "Like a Jungle". Płyta jedna z wielu i w sumie troszkę szkoda, bo potencjał był.

W muzyce włoskiej formacji kluczową rolę odgrywa wokalista Andrea Lippi, który troszkę brzmi jak Mark Tornillo z Accept. Pasuje do topornego heavy metalu, którego tu nie brakuje. Dobry wokalista, który sprawia że płyta nabiera klimatu lat 80 i drapieżności.  Z kolei Guerrino stara się aby warstwa instrumentalna była ciekawa. Jasne nie ma tutaj świeżości, ani pomysłowości, tylko solidne rzemieślnicze granie. Brzmienie też jest dalekie od ideału, ale tragedii też nie ma. Brakuje troszkę jakby dopracowania i mocy. Co do zawartości, to mamy 8 kawałków dających 36 minut muzyki. Na co warto zwrócić uwagę? Na pewno na dynamiczny otwieracz "Like a jungle". Jest drapieżny riff, choć i tutaj słychać rzemieślniczy warsztat bandu i jeszcze sporo do oszlifowania. Dobry riff mamy w zadziornym "Virus", ale i tutaj brakuje dopracowania. Refren troszkę wieje nudą.Natomiast "The last time" potrafi zauroczyć romantycznym klimatem i spokojnym nastrojem. Brzmi to całkiem dobrze. najbardziej chwytliwy wydaje się być melodyjny "reerrange" i może trzeba więcej tego typu utworów tworzyć?

Nie ma zaskoczenia, nie ma powodów w sumie żeby wracać do tego albumu. Solidne granie, które nadaje się na raz. Jest gdzieś może potencjał, a zespół może jeszcze się rozkręcić i pokazać swoje prawdziwe oblicze. Na pewno ich nie skreślam, ale jeśli ma ktoś sięgnąć po owe wydawnictwo, to lepiej poszukać coś ciekawszego i bardziej zapadającego w pamięci.

Ocena: 5.5/10

SILVER BULLET - Shadowfall (2023)


 Pamięta ktoś rewelacyjny "Mooncult" fińskiej kapeli Silver Bullet? Panowie powracają z nowym krążkiem i "Shadowfall" miał już na starcie trudne zadanie. Nie łatwo jest nagrać kolejny genialny album na podobnym poziomie, który będzie zachwycał pod względem klimatu i samych melodii. Dodatkowo nie ma już w składzie utalentowanego wokalisty Nilsa. To mogło być trudne zadanie, ale Silver Bullet pokazał, że mimo wysoko zawieszonej poprzeczce można dokonać rzeczy niemożliwych.

Funkcję wokalisty w 2021 r objął Bruno Proveschi i w sumie poradził sobie całkiem dobrze, biorąc pod uwagę, że nie może pochwalić się jakiś specjalnym doświadczeniem. Technika i styl śpiewania idealnie pasują do muzyki Silver Bullet, a to już spory sukces. Najważniejsza kwestia, to taka że panowie dalej idą swoim torem i dalej grają wysokich lotów melodyjny power metal, gdzie nie brakuje wciągających riffów, melodyjnych solówek czy innych ważnych aspektów, które przesądzają o atrakcyjności płyty.  Hannes i Henri stają na wysokości zadanie i panowie znów dają nam sporo imponujących partii gitarowych.  Troszkę brakuje mi owego tajemniczego klimatu z "Mooncult" czy też owego rozmachu. Można też odczuć, że "Shadowafall" troszkę ustępuje poprzednikowi, ale to wciąż pierwsza liga, jeśli chodzi o power metal. Wystarczy odpalić taki "Soul Reaver" i nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty. Co za moc, co za riff i momentami przypominają mi się stare dobre czasy gamma ray czy Heavenly. Podobne emocje wzbudza podniosły i agresywny "Shadow of a Curse". To jest właśnie taki power metal jaki kocham. Zero kombinowania, tylko czysta klasyka w najczystszej postaci. Takich perełek nam właśnie trzeba. Zwalniamy w "The ones to fall"i to kawałek nastawiony na przebojowość, na lekki klimat. Refren robi tutaj robotę. Nie potrzebny tutaj jest "Creatures of the night", który w moim odczuciu jest troszkę taki wypełniaczem, który nie wiele wnosi. Jest też ballada "And then comes oblivion", która też nie wiele wnosi do płyty, ani też niczym specjalnym nie wyróżnia się. Dalej mamy agresywny "Nighthunter", który przywodzi na myśl twórczość Primal Fear. Wzbudza na pewno pozytywne emocje. Nastrojowy "Falling dawn", to taki ukłon w stronę fińskiego power metal, z kolei zamykający"The thirteen nails" próbuje nam przypomnieć klimat i rozmach "Mooncult".

Poradził sobie Bruno jako nowy wokalista, band trzyma wciąż wysoki poziom. Drugi "Mooncult" może nie powstał, ale "Shadowall" to wciąż power metal z górnej półki. Wrócę do tej płyty na pewno nie jeden raz i będę czerpał nieustanną przyjemność z słuchania jej zawartości. Takich płyt nam trzeba, żeby ogień power metalu wciąż płonął. Jasne płyta nie jest bez wad, ale nie przekreśla to jej jakości. Oczywiście polecam!

Ocena: 8.5/10

GRIM JUSTICE - Justice in the night (2023)


 "Justice in the night" to 3 wydawnictwo w dorobku działającej od 2010 grupy Grim Justice, która wywodzi się z Austrii. Debiut "Grim Justice" miło wspominam i choć od tamtego czasu band gra dalej mieszankę heavy metalu i hard rocka, czerpiąc garściami z lat 80 czy 70, to jednak nowy album jeszcze bardziej sprowadza band do podziemi. Band z potencjałem przerodził się w nieco średniaka, który nie wiele ma do zaoferowania.

Tak i owszem, jest klasycznie i melodyjnie. Nie brakuje prostych i chwytliwych riffów, jak ten w "The dark soul of Mine", gdzie band przenosi nas do złotych czasów NWOBHM. Wszystko fajnie, ale podobnego grania jest pełno na rynku, a konkurencja wcale nie śpi. Band grać potrafi i pokazuje to na każdym kroku, tylko szkoda że nie mają za wiele do powiedzenia. Najsłabszym ogniwem moim zdaniem jest Micheli Vignoli, który stawia nacisk na klimat, a mniej na zadziorność i drapieżność. Od strony partii gitarowych album jest solidny, ale w sumie nic ponadto. Tytułowy "Justice in the night" już na wstępie daje wyraźny sygnał czego mamy się spodziewać. 6 minutowy "Terminus III" bardziej rozbudowany, ale troszkę wieje tutaj nudą i słychać troszkę niezdecydowanie zespołu czym ten utwór tak naprawdę miał być. Band potrafi też zabrać nas w rejony hard rocka i taki "Hey angel" prezentuje się okazale i jest to tym samym jeden z ciekawszych momentów na płycie.

Pełno takich płyt na rynku i o wiele ciekawszych niż to co zaprezentował Grim Justice. Band troszkę stracił na jakości i pomysłowości na kompozycje. Typowy średniak, który przepada w gąszczu ciekawszych płyt. Może czas na zmiany w muzyce Grim justice?

Ocena: 5/10

czwartek, 19 stycznia 2023

ICESTORM - The Northern Crusades (2023)


 Hiszpański Icestorm w tym roku powraca z 4 albumem zatytułowanym "The Northern crusades". To bez wątpienia pozycja skierowana do miłośników melodyjnego death metalu i w sumie każdy kot lubi muzykę z pogranicza Amon Amarth, Bolt Thower czy nawet Lamb of God odnajdzie się w muzyce Icestorm. 

Okładka nie wiele zdradza i nawet jest trochę myląca, bo przywołuje bardziej wydawnictwa z kręgu heavy/power metalu. Zawartość jest zupełnie inna. Dostajemy niezwykle brutalne granie, ale band nie zapomina o ciekawych melodia i bardziej takiej przystępnej formie. Można tutaj znaleźć sporo ciekawych motywów gitarowych czy wciągających melodii. Tak więc nie jest to też typowe pędzie do przodu, byle szybko i byle agresywnie. Band ma potencjał, ale nie obyło się bez wad. Nie do końca przemawia do mnie styl i forma śpiewania lidera Marca Storma. Kwestia przyzwyczajenia i może obycia się z tym głosem? Z pewnością pasuje do tego grania i stanowi czynnik co napędza ten band. Sama muzyka może i momentami chaotyczna, ale ma sporo plusów. Zróżnicowanie, ciekawe podejście do stylistyki, intrygujące motywy gitarowe czy wykorzystywanie chwytliwych melodii. Znakomicie to odzwierciedla "Across the baltic Sea". Mroczny, a zarazem melodyjny kawałek, który pokazuje potencjał tej formacji. Imponujący jest riff w "The iron fist on the lance shaft", który swoim heavy metalowym charakterem zachwyca i zapada od razu w pamięci. Niezwykle pomysłowy kawałek i bije z niego niezwykła energia. Warty pochwalenia jest rozpędzony "Clash of Titans",który w niektórych partiach przemyca patenty Running wild.  No i jeszcze ten klimatyczny "triumph of the pagan warriors", gdzie band stawia na stonowane tempo i bardziej folkowy klimat. Bardzo dobre zwieńczenie krążka.

Płyta nie jest może idealna, bo jest kilka wad. Mimo wszystko to jedna z tych płyt, która zasługuje na uwagę i może znaleźć swoje grono słuchaczy. Muzyka skierowana do maniaków muzyki z pogranicza Amon Amarth, czy Bolt Thower. Solidny pozycja!

Ocena: 7/10

niedziela, 15 stycznia 2023

IMMORTALIZER - Born for Metal (2023)


 Wabikiem by sięgnąć po debiutancki krążek immortalizer okazała się obecność Ralfa Sheepersa, który pojawia się w roli osoby zajmującej się miksem, masteringiem i pojawia się jako wokalista w jednym utworze. No ciekawość była silniejsza niż rozsądek. "Born for metal" to płyta skierowana do fanów judas Priest, Primal fear i takiego klasycznego metalu w nowoczesnej oprawie. Co przeraża? Że to już kolejna płyta w tym roku stworzona przez jedną osobę.

Dave D.R odpowiada za wszystko i troszkę szkoda że tak to zostało rozegrane. Talent może i ma i wie jak stworzyć solidny materiał. Brakuje tutaj jednak duszy i życia, to wszystko brzmi jakby zostało nagrane dla spełnienia swoich skrytych marzeń i sprawdzenia się w roli muzyka. Kto wie jakby to wyglądało, jakby zrodził się z tego prawdziwy zespół. Ralf zrobił dobre brzmienie do tego wszystkiego i czuć feeling judas priest, czy primal fear. Problem tkwi w tym, że Dave D.R niczym specjalnym nie zaskakuje. Kompozycje są solidne, pełne klasycznych dźwięków, ale niczym nie zaskakują. Wokal też jest taki przewidywalny i brakuje mi mocy i odpowiedniego feelingu. Na pewno wyróżnia się taki rozpędzony "Gone to Hell". Jest dynamika, agresja, jest melodyjnie i kawałek zapada w pamięci. Jest na płycie kilka ciekawych momentów i ogólnie dobrze się tego słucha. "Out in the streets" też czerpie garściami z twórczości judas priest. Dobry utwór, choć niczym specjalnym się nie wyróżnia. Pełno jest takiego grania i na wyższym poziomie.Zapada w pamięci "We were Born for metal", gdzie pojawia się ostry i warty zapamiętania riff. Jest także nasz specjalny gość i to wszystko dobrze się spina. Solidny heavy metal dostajemy w "Im gone", choć to też rzemieślnicze granie, które osadzone jest w nowoczesnym brzmieniu. Całość zamyka troszkę nijaki i zbyt spokojny jak dla mnie "The Fallen". Nic się nie dzieje i wieje nudą. Szkoda, bo 6 minut powinno być lepiej wykorzystane.

Gdzieś tam może i był potencjał, by stworzyć taki rasowy heavy metalowy krążek w klimatach judas priest. Szkoda tylko, że to kolejny przykład, że brak pomysłów by poruszyć słuchacza i sprawić, by pojawiły się ciarki. To płyta jakich wiele i w sumie nie maja nic specjalnego do zaoferowania. Dave D.R jest dobrym muzykiem, ale przejawu geniuszu nie ma. Obecność Ralfa Sheepersa nie gwarantuje stworzenia prawdziwej petardy. Zmarnowany potencjał, choć kto wie może ktoś się nabierze?

Ocena: 6/10

FULL MESSENGER - Eternal until its over (2023)


 Brazylia kryje sporo ciekawych kapel, zwłaszcza kiedy szuka się w dziedzinie heavy/power metalu. Jak jest z Full Messenger, który działa od 2017r? W tym roku wydali swój 4 album zatytułowany "Eternal Until its over". Niestety, to kolejna płyta, która wywołuje u mnie mieszane uczucia.

Sam band ma pomysł na siebie i stara się mieszać patenty doom metalu z heavy/power metalem, a nawet thrash metalem. Wszystko ma brzmieć w miarę nowocześnie, agresywnie i z nutką mrocznego klimatu. Wszystko pięknie, tylko czemu odnoszę wrażenie, że za tym wszystkim stoi chaos i brak poukładania tych poszczególnych elementów. Band grać potrafi, tylko jakoś specjalnie tego nie wykorzystuje. Najsłabszym ogniwem wydaje się być wokalista Marlon Tales. Troszkę charyzma nieco denerwuje i brakuje w tym jakoś pasji i mocy.  Sprawdza się w mrocznych, nieco doom metalowych dźwiękach co potwierdza "Dysfunctional". Natomiast przepada w takim nieco szybszym, agresywniejszym graniu, jak to zaprezentowane w "Contortion". Duży za plus i pomysłowość w "A dream for sale" i chyba najciekawiej wypada rozpędzony  "Don;t lie to me", w którym band ociera się znów o thrash metal.

Brak zdecydowania, chaos, garażowe brzmienie i specyficzny wokal Marlona sprawiają, że "Eternal Until its Over" staje się ciężką przeprawą dla słuchacza. Nie pomaga z pewnością krótki czas trwania. Sam kierunek jaki band obrał nie jest może taki zły, ale jakość i styl tego podania słuchaczowi odstrasza, a z odsłuchu nie wiele zostaje. Szkoda.

Ocena: 4.5/10

SKYBLAZER - Infinity's Wings (2023)


Johannes Frykholm, którego dobrze znamy z pełnienia roli klawiszowca w Palantir i Symphonity. W tym roku postanowił wystartować z swoim projektem muzycznym Skyblazer. W 2021r wydał mini album, a teraz w roku 2023 przyszedł czas na debiutancki krążek zatytułowany "Infinity's Wings". Płyta premierę miała 13 stycznia i ukazała się nakładem Elevate Records. Toż to kolejna dawka szwedzkiego, słodkiego power metalu, który znajdzie swoich zwolenników, jak i przeciwników.

Ja zajmę stanowisko po środku. Płyta ma sporo zalet jak i wad. Na plus klimatyczna okładka, która wpisuje się w stylistykę power metalu. Jest radosny feeling i czuć klimat fantasy na całej płycie, a to ma swój spory plus.  Cała realizacja nie wypada najgorzej, choć słychać że jest to album z serii "zrób to sam" i faktycznie niemal całą robotę odwalił Johannes. Partie wokalne, klawisze, czy bas i gitary, to tak naprawdę jego sprawka, a tylko gdzie nie gdzie pojawia się gość, który zagra jakiejś solo na gitarze, czy zaśpiewa dany kawałek. Wśród gości takie nazwiska jak David Henriksson, Fabiel Perez czy Desiree Lind. Produkcja może nie jest z górnej półki, ale katastrofy też nie ma. Słychać od pierwszych dźwięków, że to power metal, który jest wzorowany na latach 90. Dobry kierunek, tylko że jakość wykonania troszkę pozostawia do życzenia. Na pewno sporą wadą całości jest wokal Frykholma, który śpiewa łagodnie, jakoś tak komercyjnie i bez przekonania. Troszkę przeszkadza to w odbiorze całości. Same kompozycje są dobre i poukładane, choć też zdarzą się wpadki.

Na pewno takie utwory jak "One million ways" nic nie wnosi, a wręcz momentami odstrasza. Ciekawe solówki w tym kawałku to trochę za mało. Standardowy power metal dostajemy w radosnym "Shine Forth" i już na starcie przeraża wokal Johannesa. Ten styl, charyzma i technika jakoś nie do końca mi pasują, a szkoda bo sam utwór nie jest zły. W "Eyes of Serenity" słychać nawiązania choćby do Helloween i choć nie ma w tym za grosz oryginalności, to utwór daje radę i sprawia, że słuchacz czerpie radość z odsłuchu. Najciekawszy z tej płyty jest "turning time", gdzie motyw przewodni po prostu błyszczy. Prosty motyw i duża dawka przebojowości robi swoje. Brawo! Urocze są też partie gitarowe w melodyjny "under the blazing sky" i w końcu jest jakaś moc i metalowy pazur. Naprawdę dobrze się tego słucha i nawet wokal Johanessa tak nie przeszkadza. 8 minutowy "Eternalize the dream" miał być chyba epicki i podniosły, ale chyba coś nie wyszło. Zbyt długi i zbyt monotonny jak dla mnie.
 
Czy ten album był potrzebny? Raczej nie. Czy coś wniósł do twórczości Frykholma? To też nic specjalnego. Jaki wniosek? Może niech lepiej Johannes skupi się na Palantir, który przecież jest rozpoznawalny. Skyblazer to po prostu średniej jakości power metal, który przedstawia się jako rzemieślniczy projekt, który niczym specjalnym nie zaskakuje, a i jakość troszkę kuleje.

Ocena: 6/10

sobota, 14 stycznia 2023

THE LIGHTBRINGER OF SWEDEN - The New World Order (2023)


Mija 14 dzień nowego roku i każdy z nas ma swoje nadzieje co do roku 2023. Każdy z nas ma swoje premiery, które będzie wypatrywał z niecierpliwością i będzie wiązał z nimi spore nadzieje, że to właśnie ta płyta skradnie nasze serce. Jedną z takich płyt, którą była u mnie na liście gorących premier roku 2023 był od samego początku The lightbringer of sweden, który w tym roku powraca z drugim albumem zatytułowanym "The New World Order". Premiera już tuż tuż, bo 18 stycznia i najwyższa pora zweryfikować, czy genialny debiut był przypadkiem, czy faktycznie przejawem geniuszu, a band właśnie przeradza się w jeden z najlepszych zespołów grających heavy/power metal.

Debiut był genialny i podbił serca fanów heavy/power metalu. To było 3 lata temu i teraz czas to zweryfikować, czy band dorównał swojemu geniuszowi z 2020r. Warto zaznaczyć, że w 2021r band zasilił gitarzysta Carsten Stepanowicz, którego znamy z Radiant. Doszedł też nowy basista, czyli Ulf Nilsson i te zmiany wniosły świeżość  Najważniejsze jednak, że band nie zmienił stylu i dalej kontynuuje ścieżkę obraną na "Rise of the Beast". Soczysty, pełen dynamiki i zadziorności heavy/power metal, który czerpie garściami z twórczości Sinbreed, Judas Priest czy Primal Fear. Podstawą tej formacji jest bez wątpienia  gitarzysta i kompozytor Lars Eng, a także niezniszczalny Herbie Langhans, który sieje zniszczenie, zresztą jak zawsze. Ten duet tworzy muzykę, która na długo zostaje w głowach i sercach. To coś więcej niż kolejna dawka heavy/power metal. To prawdziwa uczta dla ciała i duszy. Jest zniszczenie, a przed nami rodzi się prawdziwa gwiazda, która nagrywa kolejny świetny album, który przetrwa próbę czasu.

Klimatyczna okładka to kolejny atut, ale co od razu się rzuca po odpalenie płyty to niezwykle soczyste, drapieżne brzmienie, które dodaje całości mocy i heavy metalowego pazura. Prawdziwy majstersztyk i jak to znakomicie współgra z zawartością. Na płycie jest 10 kawałków i każdy z nich to killer, no może poza intrem w postaci "The Continuing", który tylko buduje napięcie. Uwielbiam, kiedy band nie bawi się w podchody i od razu atakuje nas mocnymi riffami. Czasami warto przejść do konkretów i od razu rzucić słuchacza na kolana. Tak właśnie na mnie działa rozpędzony "The beast is rising". Uczta dla maniaków heavy/power metalu. Mocny riff, szybkie tempo i ten niepowtarzalny głos Herbiego. Można słuchać na okrągło i wcale nie nudzi. Singlowy "free the angels" to kwintesencja geniuszu The lightbringer of sweden i takich perełek jest tu więcej. To kolejny żywy przykład, jak łatwo ten band tworzy hity i bawi się konwencją czerpiąc z Primal Fear czy Accept. Refren iście koncertowy i oddaje piękno power metalu.Czysta radość!"Heroes of the past"  trwa ponad 6 minut i jakoś tego nie czuć. Kawałek buja od pierwszych sekund i spełnia rolę takiego metalowego hymnu. Już widzę jak idealnie sprawdza się na koncertach. Drugi singiel z płyty to "Strike Back" i znów rasowy hicior, który imponuje prostym motywem i takim hołdem dla lat 80. 7 minutowa ballada w postaci "Where the eagles fly" czaruje i wcale nie nudzi. Tak buduje się nastrój, tak sieje się zniszczenie bez użycia mocy i agresji. Brawo! Nieco hard rockowy feeling w "Lucifer" i znów 6 minut uczty dla słuchacza. Podobne emocje wzbudza "The Caveman", gdzie liczy się nastrój, gitarowy kunszt i finezja, aniżeli szybkość i drapieżność. Całość zamyka rozpędzony "Fly Away", który pełni rolę heavy/power metalowej petardy.

Obyło się bez zaskoczenia. The lightbringer of sweden to jednak nie jednorazowy przebłysk geniuszu, to band z krwi i kości, który na naszych oczach staje się prawdziwą gwiazdą. Oby nagrywali jak najwięcej muzyki na takim poziomie, a fanów będzie im przybywać. Z miejsca zasiadają na tronie i ich nowy album powalczy o tytuł płyty roku i zawiesili wysoko poprzeczkę i ciężko będzie przebić to co zaprezentowali na "The new world order". Tak rodzą się wielkie zespoły i genialne płyty. Brać w ciemno!

Ocena: 10/10



 

TWILIGHT FORCE - At the heart of the wintervale (2023)


 Jedna z najbardziej wyczekiwanych premier roku 2023. Oczekiwania spore, bo w końcu Twilight Force do tej pory nie zawodził, a "Dawn of Dragonstar" z czasem stał się jednym z moich ulubionych albumów z takim baśniowym power metalem w klimatach starego Rhapsody czy Helloween. Od kiedy Twilight Force zasilił Alessandro Conti to band wzbił się na jeszcze wyższy poziom. Na następce "Dawn of Dragonstar" przyszło czekać nam 4 lata. Jednak mimo wszystko warto było czekać na "At the heart of wintervale", bowiem w swojej kategorii to prawdziwa perełka.

Baśniowy, taki nieco Disneyowy klimat był wyczuwalny na poprzednim krążku, a i na tym jest pełno tego słodkiego, pełnego fantasy klimatu. Jest to wyczuwalne na każdym kroku i nie jest to jakaś wada, ale specyficzna cecha, która nie każdemu przypadnie do gustu. Kto lubi dźwięki typu Rhapsody, Majestica czy Fellowship ten szybko odnajdzie się na "At the heart of Wintervale". Cieszy na pewno fakt, że band idzie swoim torem i nie próbuje udziwnić swój styl. Grają swoje i tego właśnie od nich oczekuje. Mało komu tak dobrze idzie odświeżanie patentów Rhapsody. Kawał dobrej roboty robi na pewno Alessandro, który jest stworzony do tego typu grania. Przypominają się stare dobre czasy jego śpiewania w Rhapsody  Luca Turilli.Sam album to swoista kontynuacja tego co mieliśmy na poprzedni. Tak więc jest pełno dynamicznych popisów gitarowych, wszelakie smaczki, aby czuć klimat fantasy, jest też sporo podniosłych ozdobników, co przedkłada się na epicki, rycerski klimat. Od razu wiadomo, że to power metal w najczystszej postaci. Postać smoka na okładce jest jednak nie bez powodu.

Panowie zadbali o każdy detal by płyty robiła wrażenie nie tylko pod względem kompozycji, ale i brzmienia. Te jest dopieszczone i pełne rozmachu.  Na płycie znajdziemy 8 utworów co daje nam 45 minut muzyki. Zaczynamy od rozpędzonego "Twilight Force" i to taka wizytówka zespołu i tej płyty. Magiczny, baśniowy klimat daje się we znaki od pierwszych sekund. Band zachwyca nas dynamiką i pomysłowością na atrakcyjne melodie. Dzieje się tutaj sporo, a to dopiero początek. Ileż uroku, świeżości bije z tytułowego "At the heart of wintervale". Główny motyw wgniata w fotel i to jest prawdziwe piękno power metalu. Jest klimat, jest urozmaicenie i masa ciekawych, wciągających motywów. Aerendir i Lindh stworzyli zgrany duet gitarowy, który wie jak dogodzić fanom gatunku. Cały czas dostarczają pomysłowych zagrywek i nie ma miejsce na nudę. Brawo! Folkowo zaczyna się w "Dragonborn". Jest radośnie, jest nieco komercyjnie, ale baśniowy klimat w dalszym ciągu nas nie opuszcza. Sam utwór może nieco słabszy w swojej konwencji. Może troszkę za słodko? Może bardziej to pasuje do Trick or treat? Dalej mamy pierwszy kolos na płycie i "Highlands of the elder dragon" dostarcza sporo emocji. To kompozycja zróżnicowana i pełna ciekawych motywów. Band bawi się konwencją power metalu. Jest rozmach, epickość, sporo symfonicznych ozdobników. Tak to jest ważny punkt tej płyty. "Skyknights of Aldaria" to typowy kawałek Twilight Force i znów jest to bardziej energiczny kawałek, który również stawia na baśniowy klimat i rozmach. Utwór dobry, ale lepszy od niego jest rozpędzony "Sunlight knight" i znów encyklopedyczny przykład jak powinno się grać old schoolowy power metal. Prawdziwe cudo i nic dziwnego, że ten kawałek promował album.No i sam finał mamy kolejny kolos, czyli 10 minutowy "The Last Crystal Bearer". Wielki finał, który podsumowuje cały krążek i oddający jego styl i charakter.

Liczycie, że Twilight Force się zmienił i porzucił swój styl i baśniowy power metal? Jeśli ktoś liczy, że ten album zmieni jego światopogląd co do tej kapeli, to się myli i może sobie odpuścić zapoznanie się. Każdy kto kocha poprzednie wydawnictwa, kto kocha klasyczny power metal i stare dobre czasy Rhapsody ten będzie na pewno zachwycony. Płyta spełnia moje wymagania i na pewno będzie jedną z ważniejszych płyt roku 2023.

Ocena: 9/10

piątek, 13 stycznia 2023

VICTOR SMOLSKI - Guitar Force (2023)


 Cieszy fakt, że Victor Smolski wciąż jest aktywny zawodowo i troszkę szkoda, że zmarnowano czas na wydanie "Guitar Force". To tak naprawdę bardziej płyta ciekawostka i bardziej składanka, aniżeli nowa płyta. Dostajemy tutaj dwa nowe utwory, kilka na nowo zagranych kawałków znanych z Almanac, Rage czy solowych płyt. Warto też dodać, że to tak naprawdę płyta instrumentalna. Płyta skierowana do maniaków dźwięku gitary i popisów talentu Victora.

Na pewno jest kilka przebłysków jego talentu i jest kilka naprawdę ciekawych momentów. Do mnie najbardziej przemawiają nowe kompozycje. "World of Inspiration" w nieco marszowym, epickim charakterze i bardziej energiczny "Guitar Force".  Na płycie jest kilku gości, a wśród nich oczywiście  Peter Wagner z Rage czy Tim Rashid z Almanac.  Victor to oczywiście niezwykle utalentowany gitarzysta i tutaj nie raz to udowadnia. Płytę należy potraktować jako ciekawostkę i możliwość delektowania się kunsztem gitarowym Victora. Dobrze się tego słucha, ale o jakimś zachwycie na pewno nie ma mowy.

Szkoda, że zmarnowano czas na nagrywanie takiej płyty. Lepiej już skupić się na nowym Almanac, a może jakimś innym ciekawym projekcie. Płyta skierowana do smakoszy popisów gitarowych i talentu Victora, reszta może sobie odpuścić ten materiał.Troszkę szkoda czasu, kiedy na horyzoncie ciekawsze płyty.

Ocena: 5.5/10