wtorek, 6 marca 2012

RED LAMB - Red Lamb (2012)


Pewnie nie jeden z fanów ciężkiej muzyki przy okazji sukcesu nowego albumu ANTHRAX zastanawiał się co porabia były gitarzysta owej grupy, a mianowicie Dan Spitz? Cóż Dan jak wiadomo dysponuje niezwykłym talentem jeśli chodzi o grę na gitarze, to jego intrygujące, czasami shredowe solówki zdobiły największe albumy ANTHRAX. Nic dziwnego, że Dan powraca na scenę metalową z nowym zespołem, w którym udział zadeklarował w owym czasie również inna znana postać thrash metalu, a mianowicie Dave Mustain – lider MEGADETH. I tak wspólnymi siłami pod szyldem RED LAMB zrodzonym w głowie Dana nagrali swój debiutancki album „Red Lamb”, który swoją premierę miał stosunkowo nie dawno. Czego można się spodziewać po owym wydawnictwie? Na pewno nie drugiego ANTHRAX, do końca też nie drugiego MEGADETH, choć tego drugiego słychać najwięcej w muzyce RED LAMB, ale to nic dziwnego skoro Dave Mustain miał spory udział w komponowaniu kompozycji i jego piętno odbiło się na muzyce tej kapeli. Jednak gdyby już tak do czegoś przyrównać to co grają to pewnie niektórzy wskażą DISTURBED, czy RAGE AGAINTS THE MACHINE i w sumie nie mnie jest tutaj wskazywać, bo aż tak takim specjalistą stylów obu zespołów nie jestem, ale nie można na pewno tutaj mówić o czystym thrash metalu to na pewno.

Jest heavy metal, nieco muzyki alternatywnej tak jak choćby w nieco spokojnym, rockowym „Warpaint”, który podkreśla nieco psychodeliczny klimat albumu. Mamy też nieco technicznego grania, które pod względem struktury, ułożenia przypomina to co gra MEGADETH i takie właśnie jest dynamiczny „ Keep Pushing Me” , ponury, mroczny i nieco taki teatralny „Don't Threaten To Love me” gdzie recytowane kolejne partie tekstu mogą przyprawić o dreszcze. I nie trzeba być jakimś wielkim fanem MEGADETH, żeby nie wychwycić tych charakterystycznych elementów muzyki Dave'a Musteina w niemal wszystkich utworach. W „Temptation” połamane melodie, nacisk na techniczne granie nasuwa tylko jedną kapele, tak samo urozmaicona, mocna sekcja rytmiczna w „Get Up” też przypomina dokonania MEGADETH, choć raczej te bardziej współczesne. Są tez utwory które próbują choć na moment zerwać z podobieństwem do kapeli Musteina i świetnie sobie w tym aspekcie w mój ulubionym utworze z całej płyty , a mianowicie „The Cage”, który okazał się idealnym wyborem jeśli chodzi o promocję. Spytacie czemu? Kawałek jest momentami psychodeliczny, nieco rockowy, ponury i taki nieco marszowy. Są też momenty kiedy przyspieszają i można usłyszeć coś z ANTHRAX. Też wyróżnić można „One Shell” ze względu na taki nieco punkowo- rockowy styl. Szybkich utworów o takim dużym pokładzie agresji nie ma zbyt wiele to fakt, ale nie oznacza też że ich nie ma. Do tego wybornego grona zaliczyć należy „Angels Of war” , melodyjny „Watchman” czy też agresywny „Puzzle Box”. Z powyższego opisu można wywnioskować że mamy do czynienia z różnicowanym materiałem, co poniekąd jest prawdą. Niestety szkoda że Dave Mustain aż tak maczał w materiale, bo tak otrzymaliśmy nieco odświeżony MEGADETH, który brzmi lepiej niż sam MEGADETH, który ostatnio stacza się na dno. Dan Spitz myślę że też nie pokazał wszystkiego i nie wiem czy to nie wina samego Dave'a, które poniekąd narzucił pewną strukturę, pewną formułę. Ciekawe jakby brzmiał album gdyby nie Mustain? Gdyby tak więcej było samego Dana? Kto wie może byłby materiał na miarę rewelacyjnego otwieracza „The Cage”? A tak znów mamy nieco przekombinowany, nowocześnie brzmiący album z mocnym brzmieniem, będącym zasłoną dymną. Na pewno jest to wydawnictwo, które ze względu na dwóch znanych muzyków z świata thrash metalu przyciągnie nie małe grono słuchaczy. Jednak owe wielkie postaci nie gwarantują tez już na starcie arcydzieła.

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz