wtorek, 28 lutego 2023

BLACK & DAMNED - Servants of the devil (2023)


 Czas zweryfikować, czy niemiecki Black & Damned  przekroczył granicę przeciętności i nagrał coś wartościowego. "Servants of the devil" to już drugi album w dorobku tej grupy, która działa od 2020r. Płyta ma się ukazać nakładem Rock of angels records 28 kwietnia tego roku.


Debiut to solidne rzemiosło w kategorii heavy/power metalu i choć band czerpał z Grave Digger, Accept czy Mystic Prophecy, to jednak nie przedłożyło się to na jakość. Drugi krążek, to swoista kontynuacja. Niestety band przemyca te same plusy jak i minusy. Cieszy mocne brzmienie, czy teutoński heavy metal, który przejawia się przez cały album. Band grać potrafi, ale jakoś nie jest wstanie niczym porwać słuchacza. Brakuje mi pazura, a także ciekawych motywów, które by wbiły słuchacza w fotel. Od samego początku do końca dostajemy solidny heavy/power metal, ale nic ponadto. Wielka szkoda.

Na płycie mamy 11 kawałków i w sumie są zagrane troszkę na jedno kopyto. Dobrze prezentuje się bardziej energiczny otwieracz "Hyena's Call". Mocny i bardzo wyrazisty riff robi tutaj robotę. "Rise to rise" niby próbuje być melodyjny, ale nie wybija się ponad przeciętność. Toporny i ponury "Dreamhunter" też nie potrafi porwać mimo pewnych wpływów Grave Digger. Potem seria bardzo podobnych do siebie kawałków i to zostaje przerwane przebojowym "Black & damned". Dziwne uczucie, kiedy nie wiele da się wynieść z tej płyty. Niestety kolejne odsłuchu nie działają na korzyść tej płyty.

Płyta z serii "posłuchać i zapomnieć". Ciężko pochwalić za coś Black And damned, bowiem płyta jest jednowymiarowa, bez pomysłów, które wybijały się ponadprzeciętność. Znajdziemy dużo oklepanych motywów i co ciekawe nie raz słyszało się je w lepszej wersji. Szkoda, bo słychać że band stać na więcej. Liczę, że band przy następnej okazji wróci z agresją i głową pełną ciekawych pomysłów. Tego życzę sobie i Wam.

Ocena: 5/10


niedziela, 26 lutego 2023

ASCENSION - Under the veil of madness (2023)


 Chyba już dawno się tak nie nabrałem, jak przy nowym albumie brytyjskiego Ascension. Spytacie dlaczego? Przepiękna frontowa okładka, która wygląda identycznie jak ta z ostatniej płyty Thorium, który należała do moich ulubionych płyt 2021. Dodatkowym atutem, który przemawiał za Ascension to fakt,że mocno wzorują się na twórczości Dragonforce czy Power Quest. Liczyłem, że płyta skradnie moje serce i stanie do walki o tytuł płyty roku. Tym czasem band uświadomił, że czasami między słodkim power metalem, a kiczem jest cienka granica. Tutaj została przekroczona.

Jest szybkość, melodyjność rodem z płyt Dragonforce. Tylko momentami tak pędzą, że brzmi to komicznie, dziecinnie i niczym z jakiś gier nitendo. Czy to jest jeszcze metal, czy już muzyka disco czy też dziecięca? Nie wiem, ale ta płyta daje do myślenia i stawiania sobie takich właśnie pytań. Niby potencjał był, bo przecież słychać że chcą grać power metal i mają jakiś tam pomysł na melodie, ale obrali zły kierunek. Zbłądzili i pozostaje tylko wyciągnąć wnioski. To co wyprawia Stuart i Fraser trąci kiczem i czasami szybko nie znaczy dobrze. Brakuje wg mnie techniki i drapieżności. Chaos tutaj rządzi i nie zanosi się na coś lepszego. Najmniej błędów popełnił wokalista Richard Carnie, choć też mało się angażuje i śpiewa tak dość ostrożnie. Piękna okładka, nieco plastikowe brzmienie, ale najgorsze to jednak to co usłyszymy odpalając płytę.

 O ile otwierający "Sayonara" ma jeszcze predyspozycje, że może się podobać jako marna kopia Dragonforce. Mały zawał serca dostałem przy owych solówkach "Megalomaniac". Coś pipka, coś brzęczy i  w sumie brakuje słów by opisać ten cyrk.  Lubie power metal, lubię słodkość, ale tutaj mam wrażenie jakbym słuchał muzyki dla dzieci. Chyba jestem za stary na to. Potem duża grania na jedno kopyto. Nie wiele różni się melodyjny "Set Your Free", czy bardziej rozbudowany "Monsters". Niby jest szybkie tempo, duża dawka melodyjności, ale irytuje to wszystko. Zwłaszcza to jak brzmią gitary. Jakieś momenty można wyłapać, ale dominują negatywne uczucia. Dawno mi żaden album tak ciśnienia nie podniósł.

Muzyka rodem z Super Mario Bros ubrana w gitary i szybką sekcję rytmiczną i power metalowy wokal. Czy to mogło się udać? Oczywiście, że nie.  Tyle tutaj wad, tyle minusów, że odradzam to każdemu kto kocha ten gatunek. Omijać szerokim łukiem i jestem mega rozczarowany tym co zaprezentował ten band. Grać potrafią, a tutaj wychodzą na amatorów. Można grać słodko i śpiewać o dziecinnych sprawach co pokazał ostatnio Victorius. Szybko i słodko zagrał też Lovebites, ale to zupełnie inna liga, inny świat. Szkoda. Nie tak to miało wyglądać.

Ocena: 3/10

sobota, 25 lutego 2023

DRAGON - Unde Malum (2023)


 Od kiedy Katowicki Dragon reaktywował się w 2016r to pisze nowy rozdział swojej twórczości. Jasne, dalej gdzieś w tym jest thrash metal, czy death metal, ale band stara się grać troszkę bardziej współcześniej, nowocześniej. Dodają troszkę innych smaczków i powstaje nowa, odświeżona formuła. Śmiem twierdzić, że równie ciekawa co ta dobrze znana nam z przełomu lat 80 czy 90. Bardzo dobrze ten stan rzeczy potwierdził "Arcydzieło zagłady". W tym samym kierunku band poszedł na najnowszym albumie zatytułowany "Unde Malum". Tym samym band dorobił się 7 wydawnictwa w swojej dyskografii.

Słychać od pierwszych dźwięków, że band rozwija pomysły z poprzedniego albumu. Nie brakuje mrocznego klimatu, nie brakuje agresywnych riffów, czy charakterystycznych wokali Adriana Frelicha. Nie brakuje tej brutalności, ale w sumie chyba nikt nie liczył że z tego aspektu band zrezygnuje.  Sporo dobrej roboty zostawił Jarosław Gronowski, który dostarczył nam wiele ciekawych i intrygujących partii gitarowych. Cały czas się coś dzieje i nawet próbuje zaskoczyć słuchacza. Pojawiają się zwolnienia i chwile, gdzie Jarosław stawia na klimat. Dobrze to odzwierciedla druga część kultowego "Upadłego Anioła". Równie ciekawie band zaczyna ten album, bo od nastrojowego "Powrócą kiedy mniej", który dopiero z czasem nabiera mocy. Od pierwszych sekund słychać mocny i dobrze przygotowany sound, który podkreśla brutalność zawartych tutaj dźwięków. Szybko wpada w ucho ciężki i zadziorny "Fanatyczne Dogmaty", gdzie band znakomicie miesza thrash i death metal. Z kolei ponury i bardziej stonowany "Piewcy Chorych kłamstw" ma więcej cech heavy metalowego grania. Troszkę za bardzo przekombinowano w niektórych momentach, przez co utwór troszkę traci na swojej atrakcyjności. Utwór tytułowy rozbito na 3 części, ale jakoś "Unde Malum" troszkę średnio wypada i brakuje troszkę dopracowania. Jest gdzieś tam próba zaskoczenia słuchacza, ale nie przemawia do mnie główny motyw i forma podania tego. Warto na pewno wspomnieć o bardziej melodyjnym "Nie zabijaj ze strachu" czy przebojowym "Nie mieszaj w to diabła". Obie kompozycje bardziej energiczne i bardziej dojrzałe w swojej stylizacji.

Nie powstał nowy klasyk Dragon. Płyta z pewnością nie robi takiego efektu "wow" jak "Arcydzieło Zagłady", ale to wciąż solidna porcja thrash metalu i death metalu. Cieszy, że Dragon się rozwija i nagrywa nowe płyty, bo jakby nie patrzeć to jeden z najważniejszych zespołów polskiej sceny metalowej. Płyta na pewno zasługuje na uwagę i fani raczej nie będą kręcić nosem.

Ocena: 7.5/10

piątek, 24 lutego 2023

MEGATON SWORD - Might & Power (2023)


 Pamięta ktoś szwajcarski Megaton Sword? Nagrali 3 lata temu solidny epicki heavy metal w stylu Eternal Champion, Manilla Road, czy Ironsword. Najnowsze dzieło "Might& Power" to również pozycja z kategorii kilka przebłysków i wypełniaczy. To jedna z tych płyt, która wywołuje u mnie mieszane uczucia.

Niby band ma pomysł na siebie, potrafi stworzyć epicki klimat i zaskoczyć słuchacza. Czasami jednak wypadają nudno i jak dzieci, które błądzą we mgle. Ta nierówność potrafi być irytująca.  Mocnym atutem zespołu jest wokalista Uzzy, który ma swój charakter i charyzmę. Potrafi budować napięcie i epicki klimat. To spora zaleta. Od strony partii gitarowych jest co najwyżej dobrze. Chris i Seth momentami nie mają za wiele do zaoferowania. Niby przemawia za nimi technika i umiejętność tworzenia dobrych riffów. Niestety nie potrafią zaciekawić słuchacza przez cały album.

Najlepsza z tego wszystkiego jest okładka, która zapada w pamięci. Już otwieracz "The raving light of day" mimo marszowego tempa nie ma za wiele do zaoferowania. Solidny kawałek w tonacji epickiego heavy metalu.  Szczerze ciekawiej wypada bardziej zadziorny "Iron Plains". Prosty i treściwy kawałek, który potrafi zapaść w pamięci. Więcej energii znajdziemy w "Power" czy rozpędzonym "Might". Jest znaczna poprawa, ale to też co najwyżej dobre granie, z którego nie wiele wynika. Ballada "Babe Eternal" wieje nudą i niczym nie zaskakuje. Płyta jednym słowem ciężko strawna i mało atrakcyjna w swoich aranżacjach.

Albo ze mną jest coś nie tak. Może straciłem słuch, albo gust, albo po prostu Megaton Sword nie ma za wiele do zaoferowania. Ponury klimat i kompozycje w podobnej tonacji sprawia, że płyty jest na dłuższą metę męcząca i nudna. brakuje tu życia i heavy metalowego pazura. Szkoda, bo przecież w tej kapeli drzemie potencjał. Będę dawał im szansę, aż w końcu trafi coś w mój gust.

Ocena: 5/10

czwartek, 23 lutego 2023

LOVEBITES - Judgment Day (2023)


 Styczeń należał do The lightbringer of the sweden, z kolei miesiąc luty należy do Japońskiego Lovebites. Zaskoczeni? Ja na pewno. Wielkim fanem japońskiego metalu nie jest. Trzeba jednak przyznać, że tamtejsza scena metalowa kryje sporo utalentowanych zespołów i można znaleźć ciekawą i intrygującą muzykę. Słyną z tego, że potrafią grać szybko, bardzo melodyjnie i z dużą ekspresją. Zazwyczaj u mnie problem tkwi w partiach wokalnych, które mogą czasem irytować i zniechęcać by sięgać po daną pozycję. Z Lovebites jest troszkę inna bajka, bowiem Asami ma ciekawą barwę głosu i sprawdza się w górnych rejestrach. Wiem, że panie troszkę wyglądają w tych białych sukniach jak zespół weselny, ale liczy się muzyka, a nie image czy nasze uprzedzenia co do japońskiej sceny metalowej. Czas na dzień sądu dla najnowszego krążka zatytułowanego "Judgment Day".

Każdy kto kocha power metal, kto kocha Galneryus, Dragonforce, Gamma ray, czy Yngwie Malmsteena ten szybko odnajdzie się w świecie Lovebites i będzie to faktycznie miłość od pierwszego ukąszenia. Ten album pokazuje nie tylko miłość Japończyków do power metalu, ale też to że potrafią stworzyć album z górnej półki, z którego kipi energia, świeżość i pomysłowość. Tutaj wszystko mamy i band nawet zadbał, żeby całość mocarnie i zadziornie brzmiała. Lovebites to żywy przykład, że kobiety w metalu to nic złego, a wręcz przeciwnie. Też potrafią grać na najwyższym poziomie i zaskakiwać swoim talentem. Brawo dziewczyny! Warto też pochwalić wyczyny Miyako i Midori, które dają niezły popis umiejętności. Nie są im straszne szybkie, finezyjne, momentami neoklasyczne partie gitarowe. Płyta napchana hitami i prawdziwą energią, która daje osobie znać od pierwszych sekund.

Neoklasyczne wejście gitar, a potem mocny riff i tak rozpoczyna się "We are the resurrection". Co za moc, co za świeżość. Asami swoim głosem nie irytuje, lecz przykuwa uwagę i idealnie prowadzi słuchacza w te rozpędzone dźwięki gitar. Magia. Spokojnie zaczyna się tytułowy "judgment day" i najlepsze jest to, że i tak słuchacz wie że ten spokój nie będzie trwał długo. Mocne wejście gitar i czuje się jakby wylądował w świecie Iron Mask czy Yngwie Malmsteena. Tutaj koncertowy popis daje Asami i teraz już wiem że nie chciałbym tutaj nikogo innego usłyszeć. Dzięki niej mamy rozmach jak na płytach Rhapsody z Fabio. Sam utwór to power metalowa petarda.  Pozostajemy w szybkim power metalu i troszkę dragonforce czy helloween można uświadczyć w energicznym "The spirit lives on". Klasa sama w sobie i choć panie nie odkrywają niczego nowego, to grają z niezwykłą pasją i zaangażowaniem. Riff w "Wicked Witch" i ta pomysłowa melodia po prostu sieje zniszczenie.  Niby taki europejski feeling, takie znane rozwiązania, a jednak to Lovebites jest twórcą tej petardy. Więcej agresji i drapieżności znajdziemy w energicznym "Stand and Deliever".  Co za moc bije z tego kawałka! Takich petard jest więcej i to potwierdza taki killer jakim jest "Victim of Time". Niby trzymamy się cały czas tej samej stylistyki, a Lovebites nie nudzi i cały czas trzyma nas w napięciu. To jest właśnie spora zaleta tej płyty. "My orion" to rasowy przebój z lekkim i przyjemnym motywem, a dalej band znów wraca do grania na wysokich obrotach. Wystarczy odpalić petardy "Dissonance"czy "Lost in the Garden", żeby się przekonać o czym mowa. Na koniec ballada? Nie. Nie ma mowy też o epickim finale. Jest za to rozpędzony "Soldier Stands Solitarily".

Wielu wątpiło w siłę "Lovebites", wielu szydziło z dziewczyn, które tworzą ten band. Jak to tak wypada wyglądać w metalowym zespole. Jaki jest sens i czy mają szanse przebicia? Wiele pytań, wiele wątpliwości było. Jednak "Judgment Day" zmieni światopogląd u wielu słuchaczy. To płyta, która na pewno znajdzie swoich zwolenników i przeciwników. Płyta przemyślana, dojrzała i oddające piękno power metalu. Dzięki takim płytom ogień power metalu wciąż płonie bardzo mocno. Ja słabych punktów nie potrafię znaleźć, a Wy?

Ocena: 10/10

Ocena:

AIR RAID - Fatal Encounter (2023)


 6 lat minęło od wydania "Across the line" i od tamtego czasu szwedzki Air Raid przeprowadził kilka zmian personalnych. Do Air raid dołączył perkusista Seidl i basista Ekberg, ale na szczęście muzyka się nie zmieniła i dalej panowie grają klasyczny heavy metal z nutką nwobhm. Nowy skład, nowy album i "Fatal Encounter" to pozycja, która może znaleźć swoich fanów. Z resztą już kiczowata okładka rodem z lat 80, daje wyraźny sygnał czego można się spodziewać po odpaleniu płyty.

Od pierwszych dźwięków wydobywa się klimat lat 80. To jest spora zaleta Air Raid, który brzmi bardzo autentycznie. Duża w tym zasługa duetu gitarowego Mild/ Johansson, którzy starają się odzwierciedlić charakter i styl heavy metalu lat 80. Odrobili zadanie domowe, bo nie brakuje prostych i łatwo wpadających w ucho partii gitarowych. Jest też sporo ciekawych melodii, które może nie grzeszą oryginalnością, ale sprawia że można czerpać radość z odsłuchu. Troszkę brakuje do pełnej ekscytacji, bo przecież band w tych oklepanych motywach nie stara się wysilić na coś bardziej ciekawego. Brakuje zaskoczenia i dopracowania, ale mimo pewnych wad to wciąż kawał solidnego heavy metalu, w którym nie brakuje odesłań do Malice, Wasp czy Enforcer.

Otwieracz jaki tutaj dostajemy w postaci "Thunderblood" to przemyślany wybór. Bardzo treściwy kawałek, który oddaje to co najpiękniejsze w heavy metalu lat 80. Szczery przekaz, który zachęca do zapoznania się z resztą utworów. Nowy perkusista potrafi skraść serca swoim popisem umiejętności w rozpędzonym "Lionheart" i to jest jeden z najlepszych utworów na płycie.  Dużo energii i melodyjności znajdziemy w dynamicznym "See the light". Band potrafi też postawić na przebojowość, na zadziorność i to potwierdza skoczny "Edge of A dream". Całość wieńczy bardziej hard rockowy "Pegasus Fantasy".

"Fatal Encounter" to już 4 album tej szwedzkiej formacji, która działa od 2009r i póki co mimo starań są tylko dobrym zespołem, który miewa przebłyski i potrafi stworzyć jakąś perełkę. Jednak nie jest to płyta, do której będę często wracał i której będzie można dyskutować długimi godzinami. Każdy niech posłucha i wyrobi swoje zdanie!

Ocena: 7/10

wtorek, 21 lutego 2023

ROBIN MCAULEY - Alive (2023)



Robina Mcauley'a nie trzeba nikomu przedstawiać. To jeden z najważniejszych głosów w hard rockowej muzyce. To również rozpoznawalna postać w wytwórni Frontiers Records.  Znamy go dobrze z Survivor, płyt Micheala Shenkera, czy właśnie Black Swan, który mocno zapadł mi w pamięci. Teraz powraca z nowym solowym albumem zatytułowanym "Alive" i z pewnością jest to pozycja dla maniaków hard rocka.

Widzę sygnaturę Frontiers Records i już wiem czego mogę się spodziewać. Jest zaleta tych płyt i w sumie przekleństwo. Te płyty mają wiele wspólnego ze sobą, a czasami brzmią bardzo podobnie. Słuchając "Alive" tez można odnieść wrażenie, że już gdzieś to się słyszało. Ta mieszanka melodyjnego metalu i hard rocka, z nutką AOR jest łatwo do rozpoznania. Do tego to czyste i pełne emocji brzmienie, które ma podziałać na zmysły. To są znane chwyty frontiers records, ale trzeba przyznać, że zdają egzamin. Na płycie dobrą robotę robi też gitarzysta Andrea Seveso czy wszędobylski Alessandro del vecchio. Panowie wiedzą co mają robić i robią to bardzo dobrze. Muzyka jest lekka, działa na emocje, a nie brakuje też miłych dla ucha melodii, chwytliwych refrenów i ta muzyka faktycznie płynie. Troszkę może brakuje pazura i takiego elementu zaskoczenia. Nie zmienia to faktu, że to wciąż naprawdę pozycja godna uwagi.

Na płycie znajdziemy 11 kompozycji i każda potrafi zaciekawić słuchacza. Otwieracz "Alive" to treściwy, hard rockowy kawałek o zabarwieniu heavy metalowym. Przypominają się hity Black Swan. Pomysłowy riff dostajemy w "Dead as a bone" i tutaj znów balansujemy między melodyjnym metalem i hard rockiem. Troszkę momentami czuje się jakbym słuchał Voodoo Circle.  Dalej mamy nieco cięższy i bardziej zadziorny "Feel Like Hell". Potem utrzymujemy się w podobnej stylistyce, aż do "Fading Away", który ma troszkę bardziej luźną formę. Jest to dość ciekawie zagrane i dodaje płycie troszkę świeżości.  Warty uwagi jest też przebojowy "Who i am" czy dynamiczny "Stronger than before".

Fani Robina Mcauley'a nie będą zawiedzeni, podobnie jak fani wytwórni Frontiers Records i ich różnych projektów muzycznych. Nie ma rewolucji, ani też przejawu geniuszu muzycznego. Jest za to kawał solidnego hard rocka z nutką melodyjnego metalu. Dobrze się tego słucha, ale czy jest to płyta o której będziemy rozmawiać za parę lat? Raczej nie. Mimo wszystko polecam zapoznać się z "Alive", bo to wartościowy krążek w swojej kategorii.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 20 lutego 2023

IRON VOID - IV (2023)


 Jak sam tytuł wskazuje, mamy do czynienia z 4 albumem brytyjskiej formacji o nazwie Iron Void. Band kazał czekać swoim fanom 5 lat na nowy materiał. Rewolucji ten album z pewnością nie zrobi, nie podbije też świata i niestanie się najlepszym albumem roku 2023. Jednak trzeba przyznać, że ktoś odwalił kawał dobrej roboty i odrobił zadanie domowe z doom metalu z elementami heavy metalu. Fani Pentagram, Candlemass czy właśnie Black Sabbath będą czuć się jak w domu.

Okładka nie wiele zdradza, ale jak się już odpali płytę to wydobywają się z niej naprawdę wartościowe dźwięki, które potrafią przeszyć słuchacza. Jest ten mroczny, ponury klimat, ale oczywiście jest też sporo chwytliwych riffów czy motywów, które potrafią zapaść w pamięci. Dużo dobrego dla zespołu robi gitarzysta i wokalista Steve Wilson. To za jego sprawą album ma taki klasyczny charakter i to on nadaje całości pazura. Idealnie jego głos pasuje do tego typu muzyki.

Płytę otwiera krótkie intro, a potem wkracza "Grave Dance", który brzmi jakby powstał we wczesnym okresie Black Sabbath, kiedy na wokalu był Ozzy. Brawo dla panów za klimat i jakość, a przede wszystkim oddanie stylistyki. Bardziej przebojowy jest zadziorny "Pandoras Box" , który również ukazuje piękno doom metalu. Band radzi sobie również w dłuższych, bardziej rozbudowanych kompozycjach co potwierdza "Blind Dead". Podobne emocje wzbudza klimatyczny i przesiąknięty latami 80 "Lords of the Wastelands". Całość zamyka mroczny "last rites" , który idealnie podsumowuje całość.

Troszkę brakuje mi urozmaicenia, czy może większej dawki przebojowości, ale w swojej kategorii to bardzo wartościowy album. Dużo mrocznego klimatu i pantów Black sabbath, co tylko działa na korzyść tej płyty. Na pewno to pozycja godna uwagi.

Ocena: 7.5/10

niedziela, 19 lutego 2023

VISION OF CHOICE - Second Sight (2023)


 Debiut niemieckiej formacji Vision of Choice należy rozpatrywać w kategorii solidnego heavy/power metalu, który czerpał troszkę z Omen, Malice, czy Iron Maiden. Teraz po 3 latach band powraca z nowym albumem zatytułowanym "Second sight". Nic się nie zmieniło, bowiem dalej trzymają się kurczowo obranej stylistyki i wpływy również bardzo podobne. Czy jednak udało się nagrać coś lepszego niż dobry debiut?

Niestety, ale z bólem muszę przyznać, że band dalej tkwi w solidnym rzemiośle, z którego nie wiele wynika. Dobrze się tego słucha, ale nie wzbudza większych emocji. Nie zapada w pamięci, nie daje do przemyśleń, ani też nie wzbudza chęci wracania do płyty, która jest tylko dobra. Na pewno ciekawsza jest tym razem okładka, a i brzmienie takie bardziej dopieszczone. Problem tkwi nawet nie tyle w umiejętnościach, co w pomysłach na owe kompozycje. Brakuje dopracowania, brakuje pomysłu na ciekawe melodie, które ożywiłyby ten materiał.

Weźmy taki "To Zero", który nastawiony jest na hard rockowy feeling, ale brakuje tutaj zadziornego riffu, jakiejś iskry. Jest utwór, w którym nie ma życia, ani energii. Nuda. Na pewno dobry start ma ta płyta, bo energiczny "She is A danger" to taki hołd dla lat 80. Dobrze to brzmi i utwór robi smaka na pozostałe kompozycje. Godny uwagi jest też rozpędzony "High Roller", który przemyca troszkę patentów Judas Priest. Lukas Remus może nie jest najlepszym śpiewakiem metalowym, ale radzi sobie całkiem dobrze, choć troszkę trzeba by dopracować technikę. Najwięcej roboty odwalił lider, czyli Steve Brockmann. Im dalej w las tym różnie bywa, bowiem jest raz lepiej, a raz gorzej. Warto jeszcze wspomnieć o melodyjnym "Fatal Delusion", ale to wciąż tylko solidny heavy metal i nic ponadto.

Vision of Choice nagrał drugi album, ale nie jest to święto dla miłośników heavy metalu. To po prostu kolejny solidny materiał na naszej drodze. Nie ma tu emocji, nie ma przebojów i w sumie ciężko za coś pochwalić. Ogólnie wszystko sprowadza się do stwierdzenia, że "Second sight" wypada gorzej niż debiut.

Ocena: 5/10

sobota, 18 lutego 2023

FIRST SIGNAL - Face Your Fears (2023)


 "Face Your Fears" to 5 wydawnictwo w dorobku kanadyjskiego bandu First Signal. To kolejna kapela, która godnie reprezentuje wytwórnie Frontiers Records.  Działają od 2010 r i nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Dalej grają melodyjny hard rock z domieszką melodyjnego heavy metalu i wciąż pierwsze skrzypce gra wokalista Harry Hess.

Lata lecą, a panowie wciąż trzymają wysoki poziom i nowy album to prawdziwa uczta dla miłośników melodyjnego metalu i hard rocka. Kto szuka ciekawych i godnych zapamiętania melodii, intrygujących i pełnych finezji riffów, czy chwytliwych refrenów ten znajdzie to na "Face Your Fears". To że Harry to niezwykle utalentowany wokalista to wiadomo nie od dziś. Tutaj też oczywiście błyszczy i to chyba nie dziwi. Przede wszystkim pochwalić należy gitarzystę Marco Pastorino, który dwoi się i troi aby partie gitarowe były atrakcyjne. Słucha się tego tak naprawdę jednym tchem. Płyta dopracowana także pod względem szaty graficznej, jak i brzmienia. Ciężko znaleźć jakiś powód do narzekania.

Płytę otwiera hit w postaci "Unbreakable" i już wiadomo co nas czeka. Podoba mi się ta lekkość i melodyjność, która wydobywa się z tego utworu. Z kolei przebojowy "Situation Critical" momentami przypomina hity jakie tworzy Dynazty. Niezwykle energiczny i chwytliwy kawałek, który pokazuje w pełni na co stać First Signal. Podobne emocje wywołuje melodyjny "Shoot the Bullet", który przypomina mi dokonania Nordic Union. Prawdziwy killer i to jeszcze nie koniec. Heavy metalowy pazur dostajemy w energicznym "Dominoes". Band też wtrąca sporo hard rockowych motywów co potwierdza to taki "Face Your Fears" czy bardziej komercyjny "Not this time".

Troszkę do perfekcji brakuje, ale obecnie jest to jedna z najciekawszych płyt roku 2023. Idealna pozycja dla miłośników melodyjnego metalu i hard rocka. Bardzo dojrzały materiał, który działa na zmysły i panowie znają się na rzeczy. Warto obczaić, zwłaszcza jeśli gustuje się w takim graniu.

Ocena: 8/10

piątek, 17 lutego 2023

DISPYRIA - The story of Marion Dust (2023)


 
Niemiecki multiinstrumentalista Jurgen Walzer po 4 latach powraca z nowym albumem Dispyria.  "The story of marion dust" to koncepcyjny album, który jest ciekawą historią opowiadającą o walce z demonami i swoimi słabościami. Wszystko skupia się wokół dwóch bohaterów, czyli Marion Dust i Joshu Devonie. Jurgen Walzer może nie jest tak rozpoznawalnym muzykiem, ale goście których zebrał już tak. Mamy Ralfa Sheepersa z Primal Fear i Zaka Stevensa. W końcowym efekcie dostajemy ciekawy miks heavy i power metalu. "The story of Marion Dust" to przykład tego co może się zdarzyć kiedy Avantasia spotka się z Savatage.

Jest ten rozmach, klimat i taka epickość jakby wyjęta z ostatnich płyt Avantasii. Gdzieś tam nawet może i wdziera się owa komercyjność. Z kolei pokręcone motywy, niebanalne melodie to z kolei wyraźne wpływy Savatage. Skojarzenia z Savatage z pewnością są też za sprawą Zaka, który przypomina nam swoje najlepsze lata w tym zespole. Wciąż ma w swoim głosie to coś. Na pochwałę zasługuje również Jurgen, który sprawił że ten album potrafi zapaść w pamięci i potrafi zaskoczyć słuchacza. Nie wszystko jest tutaj oczywiste i do przewidzenia, za co spory plus dla twórców tej płyty.

Piękna okładka to nie wszystko. Tutaj na szczęście i jest coś dla oka i coś dla duszy. Otwierający " A girl called Marion" pokazuje pomysłowość Dispyria. Sporo ciekawych motywów i podniosły feeling sprawiają, że utwór mimo braku mocnego riffu imponuje i robi furorę. Savatage na pewno wybrzmiewa w rozbudowanym i niezwykle ciekawym "The mark", który pokazuje nieco bardziej progresywne oblicze zespołu. Dużo dobrego dzieje się w tym utworze. Po raz kolejny Zak Stevens błyszczy. Echa Avantasii znajdziemy z pewnością w lekkim i podniosłym "Eternal Eye". Refren tutaj wgniata w fotel i potwierdzam, że w tym projekcie drzemie sporo potencjału. Prawdziwa perełka! Energiczny "The resistance" to mocniejszy kawałek z zadziornym riffem i nieco finezyjnymi partiami gitarowymi. Cieszy, że to nie jakaś kopia Primal Fear, a pełen lekkości heavy/power metal. Kto szuka agresji, szybkiego tempa i zadziornych riffów ten znajdzie to w dynamicznym "Pandoras Box" i znów Jurgen pokazuje swój talent.  Całość wieńczy równie świetny "The Curse", który jest pełen smaczków i pomysłowych zagrywek gitarowych. No i ten riff, prawdziwe cudo!

Niby trochę płyta znikąd, bo jakoś specjalnie nikt nie nagłaśniał nowej płyty Dispyria. Jest Zak Stevens i Ralf Sheepers, którzy dodają uroku tej płycie, ale największa robotę odwalił Jurgen. Stworzył wysokiej klasy album, który porwie fanów Avantasia czy savatage. Zwłaszcza tych ostatnich. Nie ma szans na nowy album Savatage, to tym bardziej cieszy to co prezentuje Dispyria na nowym krążku. Jedna z ciekawszych płyt roku 2023. To nie podlega dyskusji.

Ocena: 8.5/10

ALL MY SHADOWS - Earie Monsters (2023)


 Jaki jest sens powołania do życia kapeli o nazwie All My shadows? Nie do końca chyba rozumiem. Połowa składu to muzycy znani z niemieckiego Vanden Plas i co ciekawe stylistycznie nowy band o nazwie All My shadows też nie wiele różni się od pierwowzoru. Mieszanka progresywnego metalu z nutka melodyjnego hard rocka. "Earie Monsters" to debiutancki album nowej grupy i choć do ideału trochę brakuje, to jest to jednak wydawnictwo na które warto zwrócić uwagę.

Podstawą All my shadows jest wokalista Andy Kuntz i gitarzysta Stephan Lill, czyli muzycy dobrze nam znani z Vanden Plas. Możliwości i umiejętności tych dwóch muzyków znamy i trzeba przyznać, że na "Erie Monsters" panowie błyszczą. Głos Andiego pasuje do wszystkiego co wiąże się z klimatycznym i melodyjnym granie. Potrafi oczarować swoim głosem i to on jest tutaj motorem napędowym. Stephan, jak to Stephan stara się urozmaicić swoją grę, stara się zaskoczyć słuchacza i ogólnie podołał zadaniu, bo jego partie są ciekawe i urozmaicone. Nie ma grania na jedno kopyto.


Jak to bywa w przypadku płyt Frontiers Records mamy ciekawą szatę graficzną i mocne, soczyste brzmienie, które ma hard rockowy klimat. Najważniejsza jest jednak zawartość, która potrafi zapaść w pamięci.  Dużą robotę robi otwieracz w postaci "Silent Waters". Wyrazisty, zadziorny kawałek o heavy metalowym zabarwieniu. Słychać, że panowie mają pomysł na siebie i chce się poznać resztę płyty. Dalej mamy zadziorny i energiczny "A boy without name". Co za hicior i jakby cały album miał takiego kopa to może i byłaby maksymalna ocena? Marszowy, progresywny "Syrens" też ma swój urok i momentami przypomina mi się twórczość choćby Masterplan. Podobne emocje wywołuje mroczniejszy "Wolverinized" i słychać, że band dobrze czuje się w takiej stylistyce. Kolejny mocny punkt płyty to "The phanthoms of the dawn". Mocny riff i duża dawka energii to jest to. Heavy metalowy pazur znajdziemy w nowocześnie brzmiącym "Devil's Ride".

All my shadows może i nie wnosi niczego nowego i brzmi jak brat bliźniak Vanden Plas. Nie przeszkadza mi to, póki muzyka jest z górnej półki i przemawia na korzyść tego zespołu. Póki co "Earie Monsters" wypada lepie niż ostatnie płyty Vanden Plas. Płyta trzeba posłuchać, bo zasługuje na to!

Ocena: 7.5/10

niedziela, 12 lutego 2023

RED JUGGERNAUT - Red Juggeranut (2023)



To nie recenzja nowej gry komputerowej, choć na myśl przychodzi seria GTA, to jednak mamy do czynienia z debiutanckim albumem hiszpańskiej formacji Red Juggernaut. Młoda kapela, która stara się podążać śladami wielu kapel z lat 80. Serwują nam nieco oklepany heavy metal z domieszką hard rocka. Drzemie w tej grupie potencjał i debiutancki album zatytułowany "Red Juggernaut" to pokazuje, tylko szkoda że pewnych rzeczy nie dopracowano i pozostaje niesmak.

Nieco niszowe brzmienie czy mało metalowa okładka to w sumie najmniejszy problem.  Tak samo idzie zdzierżyć specyficzny głos Captaina Eagle, który pełni również rolę perkusisty. Bardziej rozchodzi się o same kompozycje, które są nie dopracowane i troszkę takie oklepane. Motywy, które słyszymy już tyle razy się słyszało, że jakoś nie robią większego wrażenia. Zespół grać potrafi, tylko jakoś brakuje pomysłu jak to wszystko dopracować i sprawić, żeby porywało słuchacza. Na to jeszcze band ma czas, a póki co można pochwalić ich za solidny materiał, który dobrze się słucha.

Właśnie taki "Blast off", który otwiera ten album pokazuje owe niedopracowanie. Niby jest mocny, wyrazisty riff, ale nie ma ciekawej melodii, ani refrenu. Nietrafiony ten otwieracz. Band poprawia się w melodyjnym i bardziej dopracowanym "Machine Gun". Solidny kawałek o lekkim hard rockowym zabarwieniu. Pierwsze pozytywne zaskoczenie to bardziej przebojowy "R.A.C.F" i tutaj dzieje znacznie więcej i w końcu band daje się poznać z lepszej strony.  Dalej mamy zadziorny "Mr Magnum", troszkę toporniejszy "Into the war" czy bardziej żywiołowy "Pushing the trigger".
 

Red Juggernaut rozpoczyna swoją przygodę z heavy metalem i debiutancki album pokazuje, że drzemie w nich potencjał, choć sam album to tylko solidna dawka metalu i hard rocka z lat 80. Brakuje dopracowania w aranżacjach i troszkę ciekawszych melodii, żeby album przebił się na tle konkurencji. Pożyjemy i zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Ocena: 6.5/10

piątek, 10 lutego 2023

EXCALION - Once Upon a Time (2023)


 Pamięta jeszcze ktoś fiński Excalion? Tak ten sam, który czerpał garściami twórczości Stratovarius, Sonata Arctica czy Axenstar.  Band wraca z albumem nr 6 i "Once upon a time" ukaże się 24 marca za sprawą Scarlet Records. Nie ma co oczekiwać trzęsienia ziemi i powalenia na kolana. Jeśli ktoś lubi solidny, melodyjny heavy/power metal z wyraźnymi wpływami Sonata Arctica z ostatnich płyt i Stratovarius ten będzie zadowolony.

Istotą tej kapeli jest wyraźny i charyzmatyczny wokal Marcusa Langa, który wspierają gitarzysta Aleksi i klawiszowiec Jarmo. Marcus Lang to utalentowany wokalista, który potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce i potrafi maskować wszelkie niedoskonałości. Jarmo stawia na klimatyczne partie, tak aby płyta zyskała lekkość, melodyjność i przestrzenność. Bardzo dobrze układa się jego współpraca z Aleksi, który wygrywa proste i sprawdzone riffy, choć nie brakuje urozmaicenia. Niby wszystko jest na swoim miejscu i słychać, że band zostawił pot i łzy przy tworzeniu, tylko jakoś brakuje "kropki nad i". Zabrakło mi zdecydowania i materiału, który powaliłby na kolana od samego początku. Płyty roku nie ma, ale jest wciąż godny uwagi materiał.

Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Z pewnością na energiczny "resolution", który faktycznie zabiera nas w rejony Stratovarius czy Sonata Arctica. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy słuchaczowi. Cieszy też na pewno power metalowy "Soulbound", który opiera się na dynamicznym riffie i chwytliwym refrenie. Więcej takich perełek i byłby jeszcze ciekawszy ten album. Jest jeszcze nieco progresywny "Once Upon a Time" i rozpędzony "I am I", który jest jednym z najlepszych kawałków jakie band stworzył kiedykolwiek. Prawdziwa power metalowa petarda w klimatach wczesnej twórczości Sonata Arctica. Coś pięknego. Dobrze wypada też nieco komercyjny "Radiant Halo" czy zadziorny "Band of Brothers", który znów nas zabiera w rejony melodyjnego power metalu.

Płyta z pewnością godna uwagi, zwłaszcza jeśli gustuje się w melodyjnym metalu i muzyce typu Stratovarius czy Sonata Arctica. Rasowy fiński, melodyjny metal. Nic odkrywczego i nic ponadto co już znamy, ale to kawał solidnego grania, które zasługuje na uwagę.

Ocena: 7/10

środa, 8 lutego 2023

REXORIA - Imperial Dawn (2023)


Narzekałem, że poprzedni album szwedzkiego Rexoria zatytułowany "Ice Breaker" miał ciekawe momenty i brakowało mi większej przebojowości. Chyba ktoś mnie posłuchał i dokonał poprawek przy tworzeniu nowego materiału, bowiem "Imperial Dawn" jest o wiele ciekawszym wydawnictwem i kryje sporo hitów. Premiera 3 wydawnictwa w dorobku tej grupy miał 3 lutego roku 2023 nakładem Black Lodge Records.

Inspiracje i wpływy, które słychać w muzyce Rexoria w zasadzie się nie zmieniły, Dalej band wykorzystuje patenty Bloodbound, Dynazty, czy Battle beast. Jest nacisk na melodie, na chwytliwość i dobrą zabawę. Tym razem gitarzyści Cristofer i Jonas stawiają na proste i łatwo wpadające w ucho motywy.  Wszystko zagrane jest z pomysłem, przez co płyta nie nudzi i dostarcza sporo frajdy.  Bardzo ważnym ogniwem zespołu jest Frida Ohlin, której głos dodaje uroku do całości i nadaje odpowiedniego klimatu. Trzeba przyznać, że to w niej tkwi siła tego zespołu i można stwierdzić, że na nowym albumie jeszcze bardziej się rozwinęła i w pełni pokazuje na co ją naprawdę stać.

Płyta krótka i bardzo treściwa. Mamy 10 kawałków, które dają nam 35 minut i może pod tym względem nie ma szału, ale lepsze to niż granie i wydłużanie na siłę. Jakoś tak znajomo brzmi "Paradigm", który otwiera ten album. Troszkę tutaj Sabaton, troszkę Bloodbound i ogólnie wrażenie bardzo pozytywne. Słychać, że band rozwinął skrzydła od ostatniego wydawnictwa. Podobne emocje wywołuje hicior w postaci "The New Revalation" . Lekki, niezwykle melodyjny riff i pełen wdzięku refren sieją tutaj zniszczenie. Band przyspiesza w dynamicznym "Rage and madness" i pokazuje band w nieco innym świetle. Brzmi to naprawdę dobrze i chce się jeszcze więcej muzyki Rexoria. Stonowany i bardziej komercyjny "Fiding Rose" to znów ukłon w stronę Sabaton, Bloodbound, ale nie tylko. Utwór zapada w pamięci, a to już coś. Niby patent ten sam przejawia sie w kawałkach, ale to akurat zaleta. Mamy też power metalowy "Crushing for more" czy pomysłowy "Set me on Fire", który pokazuje jak band przestawił się na melodyjny aspekt.

35 minut melodyjnego metalu i to na wysokim poziomie. Jest to zagrane z pomysłem i dbałością o melodie. Do tego soczyste brzmienie i obłędna Frida, która ma świetny głos. Wszystko współgra ze sobą bardzo dobrze i to czyni "Imperial Dawn" najlepszym albumem tej szwedzkiej formacji!

Ocena: 8/10
 

wtorek, 7 lutego 2023

INVICTI - Songs of Conquest (2023)


 W końcu przyszedł czas na debiutancki album hiszpańskiej formacji Invicti, Band narodził się w 2022 r i obrał sobie za cel granie klasycznego heavy metalu z nutką hard rocka, czy nwobhm. Nie kryją swoich zamiłowań do Iron Maiden, Saxon czy Manowar. To jest właśnie to co znajdziemy na "Songs of Conquest", który miał premierę 30 stycznia roku 2023.

Nie znajdziemy tutaj niczego oryginalnego, nie znajdziemy przejawu geniuszu, ale mimo wszystko jest łatwa i miła w odsłuchu.  Każdy kto szuka dreszczyku emocji, muzyki, która powala na kolana, to tego tutaj nie znajdzie. Przyjemną i dobrą rozrywkę to i owszem. Band grać potrafi i prezentuje kawał solidnego rzemiosła. Nie brakuje  dobrych melodii i klimatu lat 80. Invicti stawia na proste i sprawdzone motywy. Wokalista Dizzy Duarte potrafi śpiewać i robi to dobrze, tylko odnoszę wrażenie, że tutaj nie ma zbytnio szansy pokazać w pełni swój potencjał.  Kawał dobrej roboty też zrobił gitarzysta Cassani, który stara się by materiał był zróżnicowany i w miarę atrakcyjny materiał.

Brzmienie może niczym specjalnym się nie wyróżnia, ale wszystko dobrze współgra ze sobą wiec nie ma co narzekać. Na płycie mamy 9 kawałków i na wstępie dostajemy zadziorny "Riders of Death" który przemyca patenty Manowar czy Iron Maiden. Klasyczny kawałek, tylko jakiś taki oklepany i bez mocy. Nieoszlifowany diament, ale lecimy dalej. Refren w "Balls of Steel" brzmi jak krzyżówka Manowar i Accept. Utwór solidny, ale też jakiś taki obdarty z melodyjności i pazura. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest "Invicti", które przesycony jest Manowar, co jest sporą zaletą. Kolos w postaci "Songs of Conquest" również  stanowi filar tej płyty. Tutaj z kolei słychać wyraźnie wpływy Iron Maiden.

Czy band zyska rozgłos? Teraz pewnie nie, bo debiut to tylko solidny heavy metal w klasycznym wydaniu. Jednak w tym wszystkim jest jednak szansa, że band jeszcze kiedyś nas zaskoczy i porwie. Drzemie w nich potencjał, ale widocznie to jeszcze nie ich czas. Kto lubi solidny heavy metal przesycony wpływami Manowar czy Iron maiden ten szybko się odnajdzie w "Songs of Conquest".

Ocena: 6/10

poniedziałek, 6 lutego 2023

IN FLAMES - Foregone (2023)



Najlepsze lata In Flames ma już dawno za sobą. Ja osobiście nie potrafię sobie przypomnieć jakiś dobry album w przeciągu kilku ostatnich lat. Band gdzieś zatracił swój charakter i muzyczny geniusz. To jeden z najważniejszych zespołów grających melodyjny death metal. Szwedzi działają od 1990r i dorobili się 14 albumów i najnowszy zatytułowany "Foregone" ukaże się 10 lutego 2023r. Band kazał czekać swoim fanom 4 lata, ale warto było.

Tym razem już okładka potrafi oczarować swoim klimatem i jakością. Dobre wrażenie zrobiły materiały promujące album. Do tego obecność w składzie nowego gitarzysty, czyli Chrisa Brodercika, którego dobrze znamy z występów w Megadeth. Zmiana tym razem na dobre, bo za jego sprawą płyta jest ciekawsza, zróżnicowana i kryje sporo ciekawych melodii. Trzeba przyznać, że band przyłożył się do komponowania kawałków i w efekcie mamy 12 przemyślanych utworów, które zabierają nas w rejony melodyjnego death metalu, czy melodyjnego metalu z nutką thrash metalu. Mimo upływu lat wciąż wysoką formę wokalną prezentuje Anders Friden.

Melodyjny death metal na pewno znajdziemy w rozpędzonym i agresywnym "State of Slow Decay" i tutaj band przypomina nam stare dobre czasy. Jest energia, jest pazur, jest duża dawka melodyjności, a wszystko zagrane z pomysłem. Podobne emocje wzbudza zadziorny "Meet Your maker" z niezwykle chwytliwym refrenem. Bardzo dobry start mamy i killer goni killer. Troszkę wolniejsze tempo i nacisk na melodyjny metal, to jest to co nas czeka w "Bleeding out", który ma bardziej komercyjny charakter. O dziwo dobrze się tego słucha. Rockowy "Pure Light of Mind" jako utwór sam w sobie nie jest zły, choć to znów ukłon w stronę radiowego grania i nacisk na rockowy charakter. Imponuje też killer w postaci "The great deceiver", który opiera się na chwytliwych melodiach i mocnym riffie.
 

Płyta na pewno o wiele ciekawsza niż ostatnie wydawnictwa. Nie brakuje szybkich kompozycji, bardziej zróżnicowanych, czy rockowych. Dobrze się tego słucha i nie wieje taką nudą jak na ostatnich dziełach.  Nie jest to może to co kiedyś ten band prezentował, ale w końcu jest to zmiana na lepsze. Jest jeszcze nadzieja dla In Flames i na szczęście stać ich na dobry album. Każdy powinien się zapoznać i wyrobić własne zdanie.

Ocena: 7.5/10

sobota, 4 lutego 2023

XANDRIA - The wonders still awaiting (2023)


 Ostatni album niemieckiej formacji Xandria ukazał się w 2017r, w międzyczasie zmiany personalne i teraz po 6 latach band wraca z nowym składem i nowym wydawnictwem. Ze starego składu został tylko Marco Heubaum. Na szczęście najnowszy krążek zatytułowany "The wonder still awaiting" to wciąż wysokiej próby  symfoniczny metal z nutką progresywnego power metalu. Fani Xandria nie będą zawiedzeni, a coś czuje że album przysporzy zespołowi sporo nowych fanów.

Band w sumie działa bo od 1994r  i dorobili się 8 wydawnictw i w każdym można znaleźć coś ciekawego. Tutaj band nie zmienia drastycznie swojego stylu. Złożone partie gitarowe, podniosłe chórki, pełno symfonicznych smaczków i ten momentami operowy, filmowy klimat, to jest Xandria jaki lubię i znam. Płyta dopracowana i przyrządzona z rozmachem. Nie zapomniano o ciekawych melodiach, o energicznych riffach czy chwytliwych refrenach. Słychać gdzieś tam echa Epica, czy Nightiwsh, ale nie jest to nachalne i do bólu przewidywalne. Tak więc Xandria odrobiła swoje zadanie. Były obawy czy nowi muzycy pociągną ten zespół w podobnym kierunku i czy poziom będzie ten sam. Było tyle wątpliwości, tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Dali radę, jest świeżość, zapał i chęć grania muzyki na wysokim poziomie.

Największe brawa kieruję do Ambre Vourvahis, która podołała swojej roli i potrafi czarować swoim głosem. Ma moc w swoim głosie, odpowiednie wyszkolenie techniczne i znakomicie wpasowała się do muzyki Xandria. To dzięki niej płytę tak dobrze się słucha. Dobrze to pokazuje otwierający "Two worlds". Majestatyczny kawałek, przyrządzony z rozmachem i progresywnym zacięcie. Dużo się dzieje i nie ma kombinowania, tylko zabawą stylistyką symfonicznego metalu. Jakieś zniszczenie sieje podniosły i pełen finezji "Reborn". To jest kwintesencja symfonicznego metalu i tu znajdziemy wszystko co definiuje ten styl. Singlowy "You will never be our god" z gościnnym udziałem Ralfem Sheepersem zrobił swoje i wzbudził zainteresowanie nowym krążkiem. Sam utwór bardzo udany. ach to wejście perkusji w przebojowym "Ghosts" przyprawia o ciarki i to tylko pokazuje jak dobrze zgrani są nowi muzycy. Znalazło się też miejsce dla power metalowej petardy, jaką jest bez wątpienia "Illusions is their name". Nie miałby nic przeciwko, gdyby było więcej tego typu utworów na płytach Xandria. Taki "Paradise" jakoś wypada nijako i raczej pełni rolę wypełniacza, a na sam koniec dostajemy kolosa "Asteria" i tutaj band daje upust progresywnym zamiłowaniom. Dobry finał, który podkreśla w jak dobrej formie jest band.

Zastrzeżenia? W sumie to te same co poprzedniej płyty. Album jak dla mnie jest zbyt długi, tak jakby na siłę go wydłużono, żeby było czuć progresywny feeling. Momentami jest troszkę nużące i męczące. Płyta ma sporo świetnych momentów, ale czy można mówić o ich najlepszej płycie, o idealnym wydawnictwie? No niestety nie, choć płyta ma sporo aspektów by taką płytą być. Plus za nowy skład, który pokazuje swój potencjał i za sporo dobrej muzyki. Xandria mimo wszystko wciąż gra atrakcyjny dla ucha symfoniczny metal, który zadowoli choćby fanów Epica.

Ocena: 7.5/10