niedziela, 31 grudnia 2023

LAST IN TIME - Too late (2024)


Last in Time to projekt muzyczny, który zrodził się w 2021r z inicjatywy Massimo Marchetti, który jest cały mózgiem owej operacji. To on odpowiada za produkcję, aranżacje i aspekt kompozytorski. Obrał sobie za cel tworzenia klasycznego rocka z nutką Aor czy też progresywnego rocka. Wszystko przesiąknięte latami 80 czy 90. Kto lubi twórczość TOTO, Deep Purple, czy whitesnake ten może się łatwo odnaleźć na debiutanckim krążku zatytułowanym "Too Late". Premiera 12 stycznia roku 2024.

Obok Massimo pojawia się Igor Piattesi, który ma odpowiednią manierę i charyzmę by uczynić ten album jeszcze bardziej rockowym. Ta chrypa i technika śpiewania mogą się podobać. Progresywnego charakteru dodają partie klawiszowe autorstwa Alessio Mosconi, zaś w 3 kawałkach pojawia Emanuele  Lo Verde. Stylistycznie band nie tworzy niczego nowego, czy też odkrywczego. To wszystko już było, ale Last In Time robi to bardzo umiejętnie. Słychać w tym klasę i ktoś odrobił zadanie domowe by nie brzmiało to prostacko i bez przekonania. Jest w tym pasja i miłość do rocka.

Płyta ma świetny start, to na pewno. Klimaty Deep Purple/Rainbow atakują nas w znakomitym i przebojowym "The way to rock". Znakomity zwiastun czego można się spodziewać po Last in Time. Progresywny "How Long" momentami przypomina mi twórczość Magnum. Nastrojowy i bardzo rockowy kawałek. Płyta traci na uroku, kiedy w partie wokalne wtrąca się Caterina Minguzii. Jakiś taki bardziej popowy głos, który pasowałby do radiowych kawałków. Taki "Moonlight dreamers" pokazuje właśnie tą wadę. Uroczy jest rozbudowany i pełen smaczków "The Animal", który pokazuje, że w Last in Time drzemie potencjał. Klimaty Whitesnake czuć w romantycznym "Too late" i to przepiękna kompozycja, która działa na zmysły. Cudo! Rockowy i bardziej zadziorny "Mr. Fantastic" też zaliczam do najciekawszych kawałków na płycie.

Nie jest to może najlepsze co słyszałem w rockowym świecie, ale jest to solidne granie. Jest potencjał na coś wyjątkowego w przyszłości. Materiał troszkę nie równy, ale kryje kilka perełek. Warto odpalić i zapoznać się z tym co gra Last in Time. Każdy może coś wyłapać dla siebie.

Ocena: 7/10
 

czwartek, 28 grudnia 2023

PIRATE HYMN - Explorer (2024)


 
Żyjemy w czasach, gdzie możliwość tworzenia muzyki może jest i łatwiejsza. Szereg różnych programów, komputery i cała masa różnych komunikatorów społecznych. To ułatwia pewne rzeczy, ale wciąż liczy się to co siedzi w naszej głowie i sercu. Czym się kierujemy i z czego pochodzi nasza twórczość. Chęć zarobku, chęć bycia gwiazdą, czy może po prostu chęć spełnienia swoich dziecięcych marzeń i nagrania muzyki w stylu naszych idoli. Ta ostatnia opcja daje zawsze nadzieje, że powstanie coś wyjątkowego i godnego zapamiętania. Ced Forsberg z Blazon Stone to taki znakomity przypadek takiej postaci, ale nie jedyna. W Polsce jest Jean Paul, który powołał do życia Pirate Hymn. Miło jest widzieć, jak ten projekt rośnie w siłę i jak rozwija skrzydła. Początkowo taki projekt, który powstał w zaciszu, gdzieś w jaskini czy innych podziemiach. Muzyka zrodzona przez fana Runinng wild dla fanów tej kapeli. Instrumentalne pomysły, które imponowały i potrafi porwać i dać do myślenia, że w naszym kraju jest też geniusz, który ma pomysł na piracki metal. Ten rodzaj muzyki troszkę u nas umarł. Był przecież Arondight, był Kingdom Waves, ale wszystko gdzieś przepadło. Nadzieją naszą jest Jean Paul i jego Pirate Hymn. Poprzedni krążek pozytywnie mnie zaskoczył, ale brakowało mi tekstów, brakowało mi wokalu, który mógłby wnieść te genialne pomysły na nieco inny poziom. Tak się też stało. Tasos Lazaris z Fortress Under Siege zaśpiewał na nadchodzącym "Explorer", a Damian Czajkowski odpowiada za solówki gitarowe. Płyta ma się ukazać 20 stycznia 2024  i warto sobie zaznaczyć tą datę w kalendarzu.

Nie no muszę to napisać. Mieć takiego wokalistę na pokładzie to już nie lada gratka. Ostatni album Fortress Under siege to jedna z najlepszych płyt roku 2023 i głos Tasosa jest imponujący. Potrafi budować napięcie, nadać podniosłości utworom i power metalowego wymiaru. Lepszego głosu nie można było sobie wymarzyć. Pan Damian naniósł na płytę pomysłowe i wielowymiarowe solówki, które przenoszą nas do najlepszych lat Running wild, a momentami jakbym słyszał zagrywki na miarę świętej pamięci Majka Motiego, Rock Rolfa, ale też gdzieś nawet coś z gry Rolanda Grapowa można usłyszeć. Ta gracja, wyrafinowanie, technika i dbałość o melodie. Te dwa elementy już podnoszą rangę tej płyty i jakość muzyki Pirate Hymn. Czym byłby Pirate Hymn gdyby nie nasz bohater, czyli Jean Paul. Pokuszę się o stwierdzenie, że to geniusz i prawdziwy kapitan, który wie w którą stronę płynąć by dotrzeć do wyspy skarbów. Ma głowę do pirackich melodii, do hitów i potrafi oddać ducha starych płyt Running wild. Tym samym obok Rock;n Rolfa i Ceda z Blazon Stone to dla mnie najważniejsza osoba w pirackim metalu. Jeszcze dać mu prawdziwych muzyków, którzy go wspomogą i już byłaby pełna ekscytacji. Jean i tak znakomicie radzi sobie na polu instrumentalnym i odwalił kawał dobrej roboty. Nie ma sztuczności, nie ma plastiku, a sam album ma duszę i potrafi przypomnieć stare dobre czasy running wild.

8 utworów, 36 minut to może nieco skromnie. Jednak w latach 80 to był standard i może taki był zamysł, żeby nas zabrać do tamtych czasów,  Płytę zdobi najlepsza okładka w dorobku Pirate Hymn i to już daje wyraźny sygnał, że szykuje się coś wielkiego. Płyty Running wild, czy w sumie Blazon Stone w większości rozpoczynają się od klimatycznego intra. Pirate Hymn stosuje ten sam zabieg. Zaczyna się tajemniczo, podniośle, epicko."Captain's Diary" szybko nabiera mocy i pokazuje to co najlepsze w pirackim metalu. Szok, że takie cuda powstają w Polsce. No to rozpoczynamy podróż i wypływamy na szeroki wody wraz z tytułowym "Explorer".  Rasowy killer i niech Was nie zwiedzie folkowa melodia rodem z płyt Alestorm. Utwór szybko nabiera motoryki Running wild z czasów "Port Royal". Tasos nadaje przestrzeni i nieco power metalowego charakteru. To inny typ niż Rock;n Rolf i to w sumie też plus. Pokazuje troszkę inne oblicze pirackiego metalu. Znakomicie jest prowadzony kawałek, gdzie mamy pomysłowe zwolnienie i przepiękne solówki w wykonaniu Damiana Czajkowskiego. Co za świetne wyczucie i dbałość o technikę. Słucha się tego jednym tchem, a to dopiero początek. Kocham dłuższe kawałki w wykonaniu Rock;n Rolfa i czekałem jaka będzie odpowiedź Jean Paula na geniusz lidera Running Wild. "Dance of Death" to przykład, że można konkurować z mistrzami gatunku. Duch płyt running wild z lat 80 tu słychać i to spora zaleta. Ten utwór to jednak nie jakaś kopia, tutaj bowiem Jean Paul pokazuje swój geniusz. Wejście spokojne, folkowe, potem prawdziwa jazda bez trzymanki i speed/power metalowa stylistyka. Sporo dobrego dzieje się, kiedy wkraczają solówki i te klawisze rodem z płyt Powerwolf. Ciekawy zabieg i nie miałbym nic przeciwko, gdyby cały album miał taki klimat. Riff i chwytliwy refren sieją tutaj zniszczenie. To nie koniec atrakcji. Najlepszy na płycie jest "Hoist The Sails", w którym Tasos daje popis swoich możliwości. Co za talent! Brawa dla Jean Paula, bo trzeba być geniuszem, żeby stworzyć taki killer. Znakomity hołd dla Running Wild i szkoda, że ekipa Rock;n Rolfa już nie jest wstanie czegoś podobnego stworzyć. Można słuchać i słuchać, a potem chwalić i chwalić naszego rodaka. Cudo! Drugi instrumentalny na płycie jest "Volta Do Mar". Dobry utwór o epickim charakterze i szkoda tylko, że gdzieś trochę moc uleciała. Na pewno nieco słabszy moment na krążku, ale nie jest to jakiś wypełniacz, którego nie da się słuchać. Pierwsza część tego kawałka troszkę taka mało wyrazista, ale druga część wbija już w fotel i daje poczuć potencjał Pirate Hymn. Dalej mamy jeszcze energiczny "Drunken Whale", który wyróżnia się szybkim tempem, zadziornym riffem i przebojowym refrenem.  Sam utwór nadałby się na koncert, gdzie publiczność krzyczała by "hey". Bardzo piracki kawałek, który przemyca pomysłową solówką. Hurra, jest akustyczna gitara w początkowej fazie "Storm wind Riders". To wejście i szum fal wbija w fotel. Wkracza gitara i już wiadomo, że szykuje się coś wyjątkowego i tak jest. Kompozycja z epickim rozmachem i stonowanym tempem. Przypomina się choćby "Battle of Waterloo" czy "Treasure Island" Running wild. Jean Paul potrafi jednak odnaleźć się w dłuższych kompozycjach, a to bardzo ważna cecha. Rozbudowane i pełne różnych smaczków solówki to główna atrakcja w tym utworze. Radosny piracki heavy metal? Może coś takiego być? Najwidoczniej tak, bo taki właśnie jest "Fancy". Lekki, nieco komercyjny, ale jakże przebojowy i pełen klimatu running wild. Panowie czarują i ta podróż mogła by trwać wiecznie, a to już niestety koniec naszej przygody i wyprawy po skarby.

3 lata mijają od czasów "Wild Adventures", a Pirate Hymn ewoluował i wszedł na zupełnie inny poziom. Wiadomo Running wild jest jeden, ale to nie znaczy, że nie można kontynuować ich drogi i rozwijać ich dziedzictwo. Cedowi i Blazon Stone ta sztuka się udało, to czemu u nas w Polsce nie może się udać? Mamy swojego kapitana, który ma pomysłowe na miarę Ceda i Rock;n Rolfa, więc liczę że prawdziwa podróż na wyspę skarbów dopiero się zaczyna i jeszcze cały świat usłyszy o naszym Jean Paul, który jest naszym głosem pośród fal i naszym prawdziwym skarbem. Wypatrujcie premiery, nie można tego wydarzenia przegapić.

Ocena: 9.5/10

środa, 27 grudnia 2023

PODSUMOWANIE ROKU 2023



                        PODSUMOWANIE ROKU 2023



Wigilia za nami, zbliża się sylwester i powoli zamykamy kolejny rok zarówno w prywatnym życiu, jak i tym muzycznym. Zbliża się czas podsumowań i rozliczeń za to co się działo w przeciągu roku 2023. Rok na pewno rozczarowań, bo przecież wiele znanych zespołów jakoś zawiodło w tym roku. Przychodzi mi od razu taki Primal Fear, czy Bloodbound. To był rok przede wszystkim ciekawych debiutów, zespołów mało rozpoznawalnych i to tylko pokazuje, że trzeba być otwartym na różne odmiany muzyki metalowej, trzeba czasami troszkę się naszukać, by znaleźć coś wartościowego. Ostatecznie nazbierało mi się tyle świetnych płyt, że nie sposób tego wszystkiego opisać, wymienić. W sumie w każdej dziedzinie można było znaleźć coś wartościowego. Począwszy od rejony hard rocka/ melodyjnego metalu przez heavy i power metal, a kończąc na takim melodyjnym death metalu. Jak co roku, problem ten sam. Jak upchać tyle ukochanych płyt w 10 miejsc? Ciężka sprawa. Każda z 10 zaprezentowanych w top 40 zasługuje na uznanie, a przynajmniej z mojej perspektywy,

1. APOSTALICA - Animae Haeretica


recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/07/apostolica-animae-haeretica-2023.html

Apostalica idzie za ciosem. Po raz kolejny nagrali świetny album z melodyjnym power metalem i jest w tym wszystkim nutka tajemniczości. W dalszym ciągu nie wiele wiemy o muzykach i kto stoi za sukcesem grupy. Długo się biłem, którą płytę umieścić na tym zaszczytnym miejscu, bo jest pełno tytułów, które bym tu umieścił. Ilekroć wracam do tej płyty, to ma dreszcze, więc o czymś to świadczy.

2. ELEGANT WEAPONS - Horns for Halo


recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/05/elegant-weapons-horn-for-halo-2023.html


Supergrupa z prawdziwego zdarzenia. Muzycznie brzmi jak by ktoś połączył styl judas priest z "Firepower" z Black Sabbath. Każdy utwór to majstersztyk i płyta sporo u mnie zyskała po kolejnych odsłuchach. Najlepszy album w dorobku Ronniego Romero.

3. THE LIGHT BRINGER OF SWEEDEN - The new world order




recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/01/the-lightbringer-of-sweden-new-world.html

To wielka płyta, jedna z najlepszych jakie słyszałem w tym roku i w sumie też idealnie się nadaje na tytuł płyty roku. Płyta wypchana killerami i w sumie nie ma tu słabych elementów. Herbie wymiata i zawsze potrafi zamienić coś w złoto. Przecież nowy album Steel Rhino to też świetna rzecz.

4. SACRED OUTCRY  - Towers of Gold


recenzja: https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/05/sacred-outcry-towers-of-gold-2023.html

Ten sam przypadek co The lightbringer of sweeden. Genialna płyta od początku do końca. Greckie zespoły potrafią tworzyć wielkie rzeczy, a tu jeszcze mamy znakomity głos Daniela Heimana, który jest w życiowej formie. Potrafi podziałać na zmysły i podziałać na emocje słuchacza.

5. IRON SAVIOR - Firestar



recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/09/iron-savior-firestar-2023.html

Stara szkoła power metalu. Stary dobry Iron Savior z pierwszych płyt i w dodatku jest też sporo elementów gamma ray, które tak uwielbiam. Piet Sielck od lat trzyma wysoki poziom, a tutaj nagrał energiczny power metal, które wypełniony jest killerami. Nie mogło zabraknąć tej płyty w tegorocznych podsumowaniach.

6. SATANS FALL - Destination Destruction



recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/10/satans-fall-destination-destruction-2023.html

Go go Satans fall, chciałoby się rzec. Nagrali znakomity cover "Go go power rangers", a to tylko początek dobrych wieści. Cała płyta to kopalnia hitów i przykład jak grać heavy/speed metal na wysokim poziomie. Nagrali swój najlepszy album i jedno z największych dzieł roku 2023. Nie da się od niej uwolnić.  No i wg mnie mamy tutaj najlepsza okładkę metalową roku 2023.



7. KK'S PRIEST - The sinner rides again


 
recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/09/kk-priest-sinner-rides-again-2023.html

Sporo negatywnych opinii naczytałem się o tym albumie. A to że niema hitów, że granie na jedno kopyto itp itd. Nie rozumiem tych zarzutów. Płyta bardziej mroczna, bardziej dojrzała, bardziej epicka i band stara się iść własną drogą, nie będąc tylko kopią judas priest. Pełno tu hitów, mocnych riffów i takiego klasycznego heavy metalu. No jak tu nie kiwać nogą i nie przytupać nogą w rytm poszczególnych riffów? Jedna z najlepszych płyt z pewnością w dorobku Tima Rippera Owensa.

8. IMMORTAL GUARDIAN - Unite and Conquer




recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/11/immortal-guardian-unite-and-conquer-2023.html

Kolejna perełka roku 2023. Znów odnoszę wrażenie, że to najlepsze dzieło w dorobku grupy. Piękne dźwięki i pomysłowe melodie, które na długo zostają ze słuchaczem. Pozycja obowiązkowa dla maniaków power metalu z nutką progresywności.

9.HEAVY LOAD - Riders of the ancient storm


recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/10/heavy-load-riders-of-ancient-storm-2023.html

Co za świetny powrót po latach. Płyta brzmi jakby powstała w latach 80. Nie chodzi o samo brzmienie, ale styl i jakość kompozycji. Prawdziwe cudo, które na długo zostaje w pamięci. Na plus skojarzenia z melodyjnym metalem w stylu Black Sabbath z ery Tony Martina.

10. THE PRIVATEER - Kingdom of Exiles



recenzja : https://powermetal-warrior.blogspot.com/2023/01/the-privateer-kingdom-of-exiles-2023.html

Pierwotnie miał tu być Kamelot, który nagrał również jeden z najlepszych albumów w swojej historii. Jednak padło na The Piravateer, który pokazał, że piracki metal to nie tylko Alestorm czy Running wild. Zabrali nas w nieco inne rejony, gdzie nie trzymają się kurczowo jasno określonej stylistyki. Słychać power metal, trochę melodyjnego death metalu czy folk metalu. Płyta wielowymiarowa i takich płyt przepięknych w roku 2023 było dużo i tą listę można ciągnąć i ciągnąć.

11. KAMELOT - The Awekening
12. PSYCHEWORK - Spark of hope
13. SUOTANA -Ounas I
14. METAL CHURCH - Congregation Of inhallation
15. FORTRESS UNDER SIEGE - Envy
16. CRUEL FORCE - Dawn of the axe
17. ENFORCER - Nostalgia
18. GATEKEEPER - From Western Shores
19. AXE CRAZY - Creatures On the hunt
20. THRILLER - street metal


21. LOVEBITES - judgment day
22. ASH RAIN - requiem reloaded
23. STRAY GODS  - Olympus
24. ICON OF SIN - Legends
25. NIGHT DEMON - Outsider
26. BURNING WITCHES - The dark tower
27. GRAVERIPPER - Seasons dreaming death
28. TWILIGHT FORCE - at the gwary of wintetvale
29. WINTERAGE - Nekyia
30. LAST IN LINE - Jericho

31. BLOOD STAR - Fire sighting
32. SCREAM MAKER - Land Of fire
33. NERVOSA - jailbreak
34.OVERKILL - scorched
35. EVILCULT - The devil is always looking for souls
36. BATTLE BORN - blood fire magic and steel
37. KALMAH - kalmah
38. UDO - touchdown
39. SECRET SPHERE - blackened  heartbeat
40. SCULFORGE - Intergalactic battle...

Znając mnie, pewnie coś pominąłem. Jeśli tak to przepraszam i postanawiam się poprawić. Znakomitych płyt jest więcej i pewnie wiele z takich pozycji znajdę w waszych podsumowaniach. Każdy z nas czymś innym się kieruje, czegoś innego szuka. Z miłą chęcią poczytam o waszych podsumowaniach, co Was zachwyciło i co byście polecili. Mogło się zdarzyć, że czegoś nie słuchałem, w końcu ciężko nadążyć za tym wszystkim co wychodzi. Zbliża się rok 2024. Chciałbym w końcu usłyszeć nowy album Mercyful fate czy Kinga Diamonda. Na pewno ma się pojawić nowy album helloween, running wild, powerwolf, crystal viper, firewind, judas priest czy solowy album Bruce;a Dickinsona. Czekamy jak zawsze na te wielkie zespoły, ale liczę po cichu, że znów pojawią się perełki tak po prostu znikąd. Wszystkiego dobrego na ten nadchodzący rok dla Was wszystkich i Waszych rodzin. Dziękuje za cierpliwość i wytrwałość przy tych moich wypocinach. Trzymajcie się !

wtorek, 26 grudnia 2023

SEFIROT - The Mystical Lybrary (2023)


 Brazylijski Sefirot to w sumie solowy projekt muzyczny Ricardo Janke, który pełni rolę wokalisty, kompozytora i klawiszowca. To on jest mózgiem całej tej operacji i tak w sumie działa od 2010r.  Debiut z 2016r jakoś umknął mojej uwadze. Ciekawa pełna klimatu fantasy okładka przyciągnęła uwagę i tak udało się zapoznać z "the mystical lybrary", który premierę miał 22 grudnia.

Ricardo radzi sobie jako wokalista i znakomicie odnajduje się w power metalowej stylistyce. Potrafi popisać się swoim głosem w górnych rejestrach. Sprawdził się przede wszystkim jako twórca power metalu. Jego kompozycje kryją w sobie energią i naprawdę godne uwagi melodie, czy motywy gitarowe. Jasne, że nie odkrywa niczego nowego i znajdziemy tutaj sporo znanych nam patentów. Jakieś tam Helloween, wczesne Avantasia,  czy Blind guardian można uświadczyć gdzieś tam w tle. Wszystko jest przemyślane i zagrane z głową.

Mogłoby się wydawać, że banalny otwieracz "Don;t give up" nie chwyci swoją stylistyką, a jednak jest przeciwnie. Te proste patenty szybko trafiają do słuchacza i dostajemy klasyczne dźwięki. Nie ma eksperymentowania i dostajemy starą szkołę power metalu. Klimat fantasy daje osobie znać w rozpędzonym "Son of fire and Ice". Znów wkraczamy na znane nam tereny. Gdzieś to wszystko już było, ale Sefirot bardzo dobrze podaje nam te oklepane patenty. "My moonlight" przemyca folkowe elementy, ale jako całość utwór troszkę rozczarowuje. Zabrakło pomysłu, może też troszkę mocy, by porwać słuchacza. Już lepiej wykorzystano te patenty w rozbudowanym "the tree of life", gdzie mimo stonowanych, folkowych dźwięków, mamy energię, przebojowość i przebłysk geniuszu pana Ricardo. Znakomicie to brzmi! Całość wieńczy troszkę chaotyczny i oklepany "We will sing eternally". Już gdzieś ten refren słyszałem. Tak oklepana formuła, ale znów trzeba przyznać, że słucha się tego z przyjemnością.

Daleko do ideału to fakt. Słychać niedociągnięcia i owe wady, jednak gdzieś w tym wszystkim jest urok, szczery przekaz i poszanowanie tradycji. Sefirot nagrał solidny i godny uwagi album, który potrafi umilić czas. Dobra rozrywka, lecz nic więcej. Kto szuka czegoś oryginalnego i kandydata do płyty roku, to źle trafił.

Ocena: 7.5/10

poniedziałek, 25 grudnia 2023

SYLVANIA - Purgatorium (2023)

 


Głos Alfonso Arroniza znakomicie pasował do muzyki Sylvania. Problem dla tej hiszpańskiej formacji zrodził się w roku 2022. Trzeba kimś zastąpić świetnego Alfonso i wybrano Symona, którego można kojarzyć z twórczości Nocturnia. Największa niespodzianka jest taka, że nowy wokalista szybko poczuł styl grupy i wniósł troszkę nawet świeżości. Panowie 22 grudnia wydali 4 album studyjny zatytułowany "Purgatorium".

Symon okazał się godnym zastępcą. Ma technikę, ma charyzmę i znakomicie czuje się w melodyjnym power metalu z dużą dawką symfonicznych ozdobników. Sylvania jak się okazuje nic nie straciła na jakości. Przepiękna okładka, mocne wyraziste brzmienie są miłym dodatkiem, ale to muzyka zawsze jest najważniejsza. Ta zawarta na "Purgatorium" może się podobać, bo to power metal z górnej półki, gdzie nie brakuje mocnych, zadziornych riffów, elektryzujących solówek czy podniosłych i wciągających refrenów. Wszystko brzmi tak jak powinno. Warto też wsłuchać się w znakomicie rozegrane solówki w wykonaniu Montoya i Garay, które nawiązują do klasycznych albumów power metalowych. Jest klasa, ale też wszystko brzmi współcześnie i drapieżnie. Duża dawka przebojowości sprawia, że album jest łatwy w odbiorze i na długo zostaje w pamięci.

Nie obyło się bez podniosłego intra, które wprowadza nas w ten album. Jest budowanie napięcia i o to chodzi.Sylvania atakuje z grubej rury i na dzień dobry dostajemy rozpędzony hicior w postaci "Purgatorium". Przypominają się złote lata Sonata arctica, czy Stratovarius. Mocna rzecz. Przepiękna melodia zdobi "El río de los lamentos", który przybiera nieco komercyjny wydźwięk. Panowie zaskakują nas pomysłowymi melodiami i tutaj roi się od tej pozytywnej energii. Kolejny przebój to "Tu calor será mi voz", który został zbudowany na prostej, ale bardzo zapadającej w głowie melodii. Troszkę brakuje mi angielskiego języka, ale i do hiszpańskiego idzie się przyzwyczaić. Stary dobry europejski power metal z lat 90 wybrzmiewa w przebojowym "Hechizo de invierno". Ktoś tutaj nasłuchał się utworów Gamma Ray i Sonata Arctica. Świetna rzecz. Końcówka płyty również daje czadu, bowiem pojawia się agresywniejszy "El juicio de las almas'' i 12 minutowy kolos "Hacia la eternidad".

Sylvania jest na rynku od 2006 r i już pokazała, że potrafią grać na wysokim poziomie. Nowy album, to tylko po raz kolejny potwierdza. Kopalnia hitów i znakomitych melodii. Jasne jest kilka niedociągnięć, słabsza ballada i troszkę brak angielskiego języka przeszkadza. Band nadrabia jakością i naprawdę dobrze dobranymi melodiami. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością i zapewne nie jeden raz jeszcze zagości w odtwarzaczu.

Ocena: 8.5/10

piątek, 22 grudnia 2023

AUTUMNS CHILD - Tellus Timeline (2024)


 Zima to chyba odpowiedni moment, żeby sięgnąć po nowy album szwedzkiego Autumns Child. "Tellus Timeline" to 5 album tej zasłużonej formacji, która sukcesywnie działa od 2019r. Premiera przewidziana na 19 stycznia 2024 i każdy kto gustuje w melodyjnym hard rocku z nutką melodyjnego heavy metalu i rocka ten śmiało może sięgnąć po owe wydawnictwo. Wszystko wskazuje na to, że to najlepsze dzieło Autumns Child.

Klimat chłodu, tej szwedzkiej maniery da się uświadczyć i to od pierwszych sekund. To dopracowane, soczyste brzmienie, te dopieszczone, chwytliwe i pełne wdzięku melodie, które potrafi oczarować i wprowadzić w ten rockowy świat Atumns Child. Można odpłynąć przy wokalu Mikaela Erlandssona, który potrafi nadać kompozycjom melodyjności, przebojowości i rockowego pazura. Utalentowany muzyk. Od strony instrumentalnej też nie sposób się nudzić. Materiał jest urozmaicony, wypchany hitami i zagrany z polotem. W tym wszystkim słychać pasję, emocję i ta muzyka potrafi poruszyć. Zazwyczaj melodyjny hard rock z nutką aor kojarzy się z nudą i oklepaną formułą. Nie tym razem.

To jak się otwiera album ma znaczenie. Te pierwsze wrażenie potrafi przesądzić o dalszej ocenie albumu. Tutaj band serwuje nam killera w postaci "a strike of lightning". Przepiękny kawałek z pomysłową melodią i dużą dawką przebojowości. Więcej melodyjnego heavy metalu uświadczymy w zadziornym "Gates of Paradise" i co za piękny popis talentu muzyków. Tak powinien brzmieć melodyjny hard rock. Lata 70 czy 80 można uświadczyć w bardziej komercyjnym "Here comes the night", który mógłby podbić stację radiową. Spokojny, balladowy "around the world in a day" przemyca sporo sprawdzonych patentów i to utwór przepełniony pięknymi dźwiękami. Cudo. Rockowy feeling i troszkę więcej zadziorności można uświadczyć w "On the Top of the world", który jakoś przypomina mi niektóre hity Eletric light Orchestra. Słabym punktem jest bez wątpienia "Juliet" i już lepiej band sprawdza się w skocznym "Come and get it", który nieco przypomina dokonania Slade, Sweet czy też ELO. Lata 80 i klimat tamtych czasów można uświadczyć w przebojowym "Never Surrender".

Zimowa pora jest idealna otoczką dla takich dźwięków jakie znajdziemy na nowym krążku Autumns Child. Przemyślany i dojrzały album z muzyką hard rocka. Kto szuka dobrej rozrywki, chwytliwych melodii, hitów które nieco rozruszają nas to ten album sprawdzi się idealnie. Szwedzi nagrali dopracowany album, który jak dla mnie jest najciekawszy z całego ich dorobku.

Ocena: 8/10

czwartek, 21 grudnia 2023

MANTICORA - Mycelium (2024)


 Rok 2024 przyniesie nam nowy album duńskiej formacji Manticora. "Mycelium" to już 10 album tej grupy i stanowi dalszy ciąg tego co band prezentował do tej pory. Sam album nie wnosi niczego nowego do bogatej dyskografii zespołu i daleki jest też od ideału. To solidny progresywny power metal z wyraźnymi wpływami Symphony X, Pyramaze czy Persuader, który może się podobać fanom takiej muzyki.

Od lat motorem napędowym zespołu jest utalentowany wokalista Lars. F. Larsen, który odnajduje się w wysokich rejestrach i takim nowoczesnym brzmieniu. Jego głos jest mocny i wyrazisty.  Z kolei gitarzyści Stefan Johannson i Kristian Larsen stworzyli dobry duet gitarowy, który balansuje między melodyjnym power metalem, a progresywnym heavy metalem. Bywają momenty agresywne, które mogą nieco balansować na pograniczu thrash metalu i takim przykładem może być "Golem Sapiens". Energiczny i agresywny kawałek, który potrafi zaskoczyć i zapaść w pamięci. Tytułowy "Mycelium" troszkę zbyt progresywny, z kolei rozpędzony "Beast of the Fall" to bardziej intrygujące granie. Właśnie w takiej stylistyce band wypada najkorzystniej. Skojarzenia z twórczością z Persuader są jak najbardziej na miejscu. Mocnym akcentem na płycie jest rozbudowany i pełen ciekawych melodii "Dia de los Muertos". Dla takich kawałków jak ten warto znać ten album. Początek płyty też nie jest zły, bo atakuje nas na dzień dobry rozpędzony "Necropolitans", który oparty jest na mocnym riffie i nowoczesnym brzmieniu.

26 stycznia 2024  będzie premiera "Mycelium" i jest to solidna pozycja w kategorii progresywnego heavy/power metalu. Jest kilka mocnych momentów, ciekawych riffów, ale całościowo nie jest to dopracowany album i jest parę niedociągnięć.  Czasami wkracza chaos, albo nijaki motyw czy melodia i robi się trochę nudnawo. Fani zespołu raczej nie będą narzekać i w sumie każdy znajdzie coś dla siebie.

Ocena: 7/10

wtorek, 19 grudnia 2023

SOLITARY SABRED - Temple of the serpent (2023)


 "Temple of the Serpent" to 4 pełnometrażowy album tej cypryjskiej formacji. Czy jest to najlepsze co słyszałem w tym roku? Raczej nie. Jednak ta płyta ma coś innego. Ma klimat i styl mocno wzorowany na twórczości Manilla Road, Manowar, virgin Steele, czy Visigoth. Tak, band daje wyraźny sygnał że chce iść ścieżką epickiego, true heavy metalu. To jest mocny atut tej kapeli i ten ich najnowszy krążek mogę okrzyknąć najlepszym w dorobku grupy.

Wiele rzeczy jest stosunkowo o klasę wyżej w porównaniu do wcześniejszych płyt. Klimatyczna, oldscholowa okładka, która znakomicie oddaje sferę epickiego metalu i lat 80. Do tego przybrudzone brzmienie rodem z płyt 80, które idealnie współgra z tym co band gra. Każdy element ze sobą współgra i tworzą spójną całość. Solitary Sabred to przede wszystkim zgrany duet gitarowy, który tworzą Jimmy i Nikolas. Panowie znają się na rzeczy i podążają wydeptaną drogą. Kto szuka oryginalności, powiewu świeżości i podwalin pod nowy gatunek heavy metalu, ten zabłądził i może darować sobie dalszej podróży. Każdy kto kocha epicki heavy metal i starą szkołę Manilla Road, czy Virgin Steele ten może wejść do świata stworzonego przez Solitary Sabred. Gdzie byłby ten zespół, gdyby nie charyzmatyczny wokal Petrosa Leptosa. Te wysokie rejestry niczym King Diamond robią wrażenie.

Płyta ma specyficzny klimat i ten mroczny feeling może przytłoczyć. Jest gęsta atmosfera i to też jest urok tego krążka. Band robi wrażenie od pierwszych minut, bo dostajemy rozpędzony "The Skeleton King". Klasyczny kawałek, który pokazuje, że true heavy metal nie umarł i ma się dobrze. Bardziej złożony i bardziej pokręcony w swojej stylistyce jest "Spectral Domain". Refren troszkę taki bez emocji, ale sam utwór instrumentalnie potrafi zauroczyć. Jednym z najlepszych momentów na płycie jest energiczny i agresywny "Flight of the banshee". Band w końcu pokazuje swój potencjał. Prawdziwa petarda. Sporo emocji dostarcza końcówka płyty, bo mamy klimatyczny "Reaper of Kur", który troszkę jest na pograniczu z doom metalem. Całość wieńczy pomysłowy i pełen różnych smaczków "Gates of namtar", który jest najdłuższy na płycie. Idealne podsumowanie tego co znajdziemy na tej płycie.

Gdyby tak oceniać tylko sam klimat, to Solitary Sabred zająłby wysokie miejsce w tegorocznym podsumowaniu. Niestety tak się nie da. Sama stylistyka i pójście w stronę amerykańskiego epickiego metalu też jest warte pochwały. Zdarzają się słabsze momenty, gdzieś w tym wszystkim brakuje pazura, elementy zaskoczenia, jakiegoś hitu, który zapadł w pamięci. Tym samym mamy bardzo dobry album, który może się podobać. Jednak czy stanie się klasykiem, do którego będziemy często wracać przeżywać? To już chyba kwestia indywidualna. U mnie raczej będzie tymczasowy zachwyt, który z czasem przeminie...

Ocena: 8/10

sobota, 16 grudnia 2023

AXE CRAZY - Creatures on the hunt (2023)


 Polska nigdy nie przodowała w klasycznym heavy metalu, czy też speed metalu i raczej naszym znakiem rozpoznawczym były cięższe odmiany metalu, jak death metal czy black metal. Ostatnie laty pokazały, że jednak sporo się zmieniło w tej sferze. Od dobrej dekady przybyło nam sporo naprawdę światowej klasy zespołów. Niczym nie ustępują takim zespołom jak Steelwing, Skull Fist czy Enforcer, godnie podejmując walkę jak równy z równym. Kto by pomyślał, że nadejdą takie czasy, że z dumą będziemy rozmawiać o naszych, rodzimych kapelach i szczycić się ich osiągnięciami. Jedną z takich gwiazd, która szturmem wzięła polską i zagraniczną scenę heavy/speed metalową jest pochodzący z Lędzin band o nazwie Axe Crazy. Działają od 2010r i nagrali na ten moment 3 albumy, a najnowszy "Creatures on the hunt" właśnie 15 grudnia miał premierę. Nie trzeba było im sporo czasu by stać się gwiazdą, a najnowszy album można śmiało okrzyknąć tym najlepszym.

W sumie to płyta mogłaby nosić tytuł "Powrót do przeszłości", czy też "Dzieci lat 80", bo to co stworzył polski band jest niczym wehikuł czasu do tego co było piękne w latach 80. Co ciekawe Axe Crazy nie poszedł na łatwiznę i pokusił się, żeby cały album był taką wizytówką tamtych lat. Zacznijmy od okładki. Na początku podszedłem do nie chłodno. Pamiętam przepiękną okładkę "Hexbreaker" i może stąd pierwsze wrażenie było negatywne. Jednak im dłużej przyglądałem się jej, to zacząłem dostrzegać pewne nawiązania do starych okładek filmów wydawanych na vhs. Pełno było przecież takich okładek, gdzie był los angeles i na tle miasta jakiś potwór czy zombie. Pierwsze myśli skierowałem do "maniakalnego gliny" "hellraiser 3" czy "Critters 3". Tutaj mamy podobny zabieg i przemawia to do mnie w takiej wersji. Same postacie mogą kojarzyć się choćby z Kiss i to też jakieś nawiązanie do lat 80. Brzmienie nieco przybrudzone, przesiąknięte drapieżnością i surowością tamtych lat. Co do samej stylistyki, można się poczuć jakby się słuchało pierwszej płyty Scanner czy Helloween i to dopiero hołd dla lat 80.

Axe Crazy to maszynka do tworzenia hitów i muzyki na wysokim poziomie. Nic się nie zmieniło w tej kwestii. Idą za ciosem, a mając w zanadrzu tak zgranych i doświadczonych muzyków, to można działać cuda. Sam skład różni się od tego z "Hexbreaker". Grzegorz Kozikowski dołączył w 2021r jako nowy perkusista. Jacek Boroń objął funkcję basisty, Stanley Cioska dołączył jako nowy wokalista. Bez zmian oczywiście Robson i Adrian Bigos, czyli trzon Axe Crazy. Na nowym albumie wokale zostały rozłożone między Stanleyem i Adrianem. Obaj panowie dają czadu i słychać pasję, drapieżność i tą miłość do metalu. Wszystko pasuje ze sobą idealnie, nie ma do czego się przyczepić.

Jak przystało na lata 80, mamy  45 minut muzyki upchanej w 11 utworów. Jakże boskie jest to wejście w postaci intra "K.R.I.S". Dźwięk syren, tajemniczość, a zarazem dawka chwytliwych melodii. Przypominają się stare dobre lata, gdzie intra miały moc i potrafi być miłym zwiastunem całości. Pojawia się krzyk ofiary na koniec i już wiadomo, że trzeba się szykować na jazdę bez trzymanki. Porcja klasycznego heavy/speed w tytułowym "Creatures on the hunt", gdzie band faktycznie przypomina debiut Scanner i Helloween. Niby nic odkrywczego, niby nic nowego, a zagrane jakby to był zaginiony klasyk z lat 80. Najlepsze w tym wszystkim są solówki, gdzie mają one jakąś siłę i stanowią o klasie utworu. Solówki są złożone, bardzo melodyjnie i potrafią porwać słuchacza. To stara szkoła metalu, a nie bez myślna popis gry na gitarze. Singlowy "Destructor" totalnie mnie rozwalił i pokazał w jak świetnej formie jest Axe Crazy. Tak wiem, można doznać szoku że to nagrała polska kapela. Refren mocno inspirowany starym dobrym Scanner i mi to bardzo pasuje. Jakże przepiękna jest melodia prowadząca "Diamond Blade" i już słychać coś z iron maiden. W dalszym ciągu jest przebojowo i z pazurem. Pierwsze sekundy "Wild for the night" przywołują mi na myśl klasyczne dźwięki Scorpions. Utwór faktycznie przemyca patenty hard rockowe, a partie klawiszowe dodają tego specyficznego klimatu lat 80. Bardzo klasyczny kawałek i znów niesamowite solówki, które nie jeden band mógłby brać korepetycje od Axe Crazy. Wejście "Armed& Dangerous" na miarę "Ride the Sky" Helloween i nawet podobnie to jest zagrane. Jest szybko, agresywnie i prawie ocieramy się o power metal. Refren to prawdziwy majstersztyk i taki ukłon w stronę "Hypertrace" Scanner. Nie zwalniamy tempa i "Chamber of Thrills" to podobny ładunek mocy i podobne inspiracje. Ciężko się do czegoś przyczepić. Axe Crazy odrobił zadanie domowe, a nawet więcej. Cofnął się w czasie i chyba przeniósł do naszych czasów zaginiony klasyk lat 80. Jak to świetnie i autentycznie brzmi. Szok!  Ileż pozytywnej energii jest w energicznym "Straight Ahead". Znów brzmi to wszystko znajomo, czy to wada? Z pewnością nie, bo axe Crazy tworzą coś swojego, coś magicznego. Prosty kawałek, który sieje zniszczenie. Taki ma być heavy metal. Pełen energii, dynami, pełen radości i melodii, które sprawią że noga sama chodzi, a głowa kręci się na lewo i prawo. Co muszą zagrać na koncertach to hit w postaci "Back to the future". Znów genialne solówki, które przynoszą nam kolejną imponującą melodię. Sam utwór zagrany z pomysłem i świeżością. No i ten prosty i porywający refren. Ten utwór ma wszystko czego dusza zapragnie, a nawet więcej. Czas na balladę. Nie, Axe Crazy nie bawi się w słodkie, romantyczne piosenki. Oni kują heavy metal póki gorący. Na ogień idzie kolejny killer w postaci "Thunder Zone", który podtrzymuje styl zaprezentowany na dotychczasowych utworach. Nie ma może kolosa na koniec, ale jest prawie 6 minutowy "One night of Glory", który jest pięknym hołdem dla heavy metalu lat 80. Pełen wdzięku refren, klasycznie zagrane solówki i wykorzystanie najlepszych patentów z tamtego złotego okresu. Nie ma się do czego przyczepić.


Mamy prawie koniec roku, a tu wychodzi taki album, który miesza ci Twoje poukładane w myślach podsumowanie roku 2023.  Axe Crazy na fali, pewny siebie, znający swoją wartość i potrafiący wykorzystać sprawdzone patenty nagrywa album energiczny, przebojowy, przepełniony klimatem lat 80. To wszystko jest bardzo autentyczne, a najlepsze w tym wszystkim są te niszczące solówki i przebojowe refreny, które na długo zostają z słuchaczem. Na bardzo długo. Gdyby ktoś kiedyś powiedział, że doczekam się polskiego Helloween z okresu "Walls of jericho" czy Scanner z okresu "Hypertrace" to bym nie uwierzył. Jednak marzenia się spełniają. Axe Crazy nagrał swój najlepszy album. Brawo Panowie! To dopiero piękny prezent pod choinkę!

Ocena: 10/10

THERION - Leviathan III (2023)


 Seria "Leviathan" w wykonaniu kultowego szwedzkiego Therion trzyma dobry poziom. To najlepsze co band nagrał od czasów "Sitra ahra" czy "Lemuria" i "sirus b". To taki powrót do grania symfonicznego metalu, gdzie nie brakuje mocnych riffów i wyrazistego heavy metalu. W tym graniu nie brakuje też przestrzeni, pomysłowości, czy nawet nutki progresywnego rocka. W dalszym ciągu to przede wszystkim symfoniczny metal. Pierwsza część to bardzo dobry album, na drugim Therion zanotował lekki spadek formy, a trzecia część to znów muzyka na wyższym poziomie.

Cieszy fakt, że Christofer Johnson wciąż ma to coś jako kompozytor i potrafi stworzyć kompozycje pełne świeżości i intrygujących motywów. Od razu idzie poznać, że mamy do czynienia z Therion. Duet wokalny Lewis/Vikstrom też wciąż się sprawdza. Miło jest też usłyszeć gościnnie Matsa Levena. Na co stać tych muzyków to już wiemy, a i tym razem doświadczenie wygrało. Band jest zgrany i potrafi porwać słuchacza i dostarczyć utwory z górnej półki.

Czy mamy tutaj coś odkrywczego? Raczej nie. Czy to jest najlepsze co Therion nagrał? Też nie. Czy płyta jest arcydziełem? Też nie. To po prostu kolejny bardzo udany album w bogatej dyskografii szwedów. Na pewno Therion mocno otwiera album, bowiem "Ninkigal" to wyrazisty i agresywny kawałek, który przypomina stare dobre czasy zespołu. Nie jest to może death metal z pierwszych płyt, ale pewne jakieś smaczki udało się przemycić. Jest z pazurem, przebojowo i energicznie. Ja to kupuje. Rozbudowany i nieco bardziej progresywny "Ruler of Tamag" ma ciekawy klimat i liczne przejścia. Nie ma miejsce na nudę, a Christofer wtrącił pomysłowe motywy. Dalej mamy energiczny i ocierający się o progresywny rock "an unsung lament" i tutaj troszkę za dużo się dzieje i w pewnym momencie można się zgubić.  Dobrze wypada też podniosły i żywiołowy "Maleficium", gdzie band znów pokazuje heavy metalowy pazur. Ileż agresji i pasji jest w dynamicznym "Baccanale" i kto kocha Therion w takim wydaniu, ten pokocha ten utwór. Podobne emocje wzbudza zadziorny i przebojowy "nummo". Całość wieńczy ponury, mroczny i bardziej epicki "twilight of the gods".

Therion wrócił po roku czasu od wydania drugiej części "Leviathan" i mogłoby się wydawać, że to za krótki czas by nagrać coś przemyślanego i na poziomie. Na szczęście to błędne myślenie, bowiem therion nagrał najlepszy album od czasów "Sitra Ahra". Jest pomysłowo, z pazurem, podniośle, a przede wszystkim metalowo. Bardzo udany powrót  Therion! Kto by pomyślał, że jeszcze nagrają album w takiej formie i na takim poziomie. Miła niespodzianka.

Ocena: 8.5/10

czwartek, 14 grudnia 2023

METALITE - Expedition One (2024)



Rok 2024 zaczniemy od słodkiego power metalu z kobiecym wokalem w roli głównej. Dojdzie do starcia Elettra Storm z szwedzkim Metalite. Z jednej strony mamy dość ambitny i pomysłowy melodyjny power metal, gdzie liczy się jakość. Z drugiej strony jest działający od 2015 r Metalite, który stara się dogonić Temperance, Battle Beast czy inne wielkie zespoły z taką muzyką. Grać potrafią i robią to dobrze, z tym że na dłuższą metę jest to męczące. "Expedition One" ukaże się 19 stycznia roku 2024 nakładem Afm Records. Kto zna ich twórczość wie czego można się spodziewać. Jak ktoś nie zna to w sumie też łatwo się domyślić po okładce.

No to pomówmy o minusach. Kiczowata okładka na dzień dobry to wierzchołek góry lodowej. Problemy narastają wraz z odpaleniem płyty. Przesyt słodkich melodii, przesyt kiczu. Band niby grać potrafi i robi to umiejętnie. Jest bardzo melodyjnie, bardzo przebojowo, ale gdzieś zostaje przekroczona granica między dobrym uchwyceniem tego stylu, a przerostem formy nad treścią. Band przekracza granicę szybko i zaczyna się walka słuchacza by dobrnąć do końca. Nie jest to łatwe, bo zespół nam to zadanie utrudnia. Mamy przecież 70 minut muzyki i 16 utworów. Przesada i ktoś nie przemyślał tego. Płyta po kilku utworach męczy i nuży to formułą.

Dobre wrażenie zostawia otwierający "Expedition  One", gdzie band stara się brzmieć poważnie i stawia na mocny riff i barwne melodie. To wszystko ma sens. Po chwili atakuje mnie jakieś techno w "Aurora" i choć kawałek jest melodyjny i przebojowy, to jednak daje myślenia z czym mamy do czynienia. Dobrze prezentuje się słodki "Cyberdome", gdzie momentami wyczuwam coś z Battle Beast, co jest miłym uczuciem. Ballada "in my dreams" to też jakaś pomyłka i nie trafiony pomysł. Nijaki motyw i brak pomysłu kładzie kawałku. Potem seria słabych utworów, które niczym nie trafią na słuchacza. Bronią się dwa ostatnie utwory i zarówno  chwytliwy "Take my hand" czy przebojowy "Hurricane" potrafią poruszyć słuchacza. Dalekie to od ideału, ale przynajmniej pojawiają się jakieś pozytywne emocje.

Gdyby tak skrócić album do 9 kawałków to płyta by sporo zyskała. Tak dostajemy wymęczony materiał, który nie jest równy ani atrakcyjny na tyle, by zabawić słuchacza przez 70 minut. Band dalej trzyma się swojego stylu i pewnie ma swoich odbiorców i fanów. Ta grupa ludzi na pewno coś więcej wyciągnie z tego wydawnictwa. Ja się poddałem.

Ocena: 4.5/10
 

środa, 13 grudnia 2023

ELETTRA STORM - Powerlords (2024)


 Nie cierpię tego typu szaty graficznej, gdzie jest zbyt kolorowo, a jeszcze na dodatek całą okładkę zajmuje postać wokalistki. Nie wygląda to jak okładka płyty metalowej, a bardziej czegoś dla młodzieży i fanów popu. Tutaj bardzo miłe zaskoczenie. Za tą kiczowatą okładką kryję się wysokiej klasy symfoniczny power metal, gdzie główną atrakcją stanowi żeński wokal. Muzyka stworzona dla miłośników Amaranthe, ale przede wszystkim Crystalion, Battle Beast, czy nawet fanów Helloween czy Rhapsody. Jedno jest pewne. Band gra klasycznie i zadbał o jakość, co bardzo się ceni. Debiutancki album włoskiej grupy Elettra Storm zatytułowany "Powerlords" ukaże się 16 lutego 2024 nakładem Scarlet Records. Tej premiery nie można przegapić.

Kapela powstała w 2023 r z inicjatywy wokalistki Crystal Emiliani, który śpiewała w Lead Fire oraz basisty Davide Sportiello. Słychać od pierwszych dźwięków, że band ma pomysł na siebie, na kompozycje i potrafi zaciekawić słuchacza. Ta muzyka nie przemija, a wręcz przeciwnie. Szybko trafi do potencjalnego słuchacza i zapada w pamięci. Wokal nie jest miałki, nijaki,  słychać drapieżność i pewność siebie. Jest dynamika, jest przebojowość, a gitarzyści potrafią rzucić na kolana. To właśnie robią w świetnym otwierającym "Higher Than the Stars". Partie gitarowe rodem z neoklasycznego power metal, pełne podniosłości i gracji. Tak właśnie się gra power metal, a band oczarowuje swoją muzyką i jakością już na pierwszym kawałku. Nic dziwnego, że ten utwór promował album.Dalej jest równie ciekawie, bowiem wkracza przebojowy "Redemption". Stonowany i podniosły refren dodaje uroku całości. Przepiękne jest wejście gitar w lekkim i przebojowym "Origin of Dreams", który mocno nawiązuje do lat 90 power metal. Coś w klimatach Stratovarius, ale nie tylko. Znakomicie wypada podziała wokali na dwa głosy i tutaj pochwały dla Francisa D Mary, który ma predyspozycje, żeby stać się nawet głównym wokalistą. Sam utwór przypomina najlepsze czasy visions of atlatnis.Tytułowy "Powerlords" to znów pokaz mocy i pomysłowości. Jest podniośle i nie brakuje uroczych symfonicznych ozdobników czy elementów wyjętych z neoklasycznego power metalu. Ballada "Alone" jakoś nie skradła mojego serca i chyba już wolę lżejszy i nieco słodszy "heirs of the descent", choć i tutaj czuć lekkie zmęczenie. Dalej mamy killer w postaci "Sacrifice of angels", który ma coś z gamma ray czy frozen crown. Na sam koniec rozpędzony i dynamiczny "Voices in the wind", który kipi energia i pomysłowością. Band znakomicie podsumuje swój występ na tej płycie i to jest ten moment że pojawia się smutek, że to już koniec.

Zazwyczaj takie słodkie power metalowe zespoły z słodką wokalistką przepadają w gąszczu ciekawszych płyt. Tutaj jest niespodzianka. "Powerlords" to płyta dojrzała i bardzo przemyślana, aż dziw że to debiut. Kopalnia hitów, wysmakowanych riffów i solówek. Jestem pod wrażenie jaki potencjał drzemie w tej grupie i jak dobrze go wykorzystują. Jeden z ciekawszych debiutów w kategorii z słodkiego symfonicznego power metalu z kobietą na wokalu. Trzeba będzie bacznie obserwować poczynania tej grupy, bo mogą jeszcze nie raz nas pozytywnie zaskoczyć. Zapiszcie sobie w kalendarzu datę 16.02.2024!

Ocena: 8.5/10

poniedziałek, 11 grudnia 2023

SONS OF ETERNITY - End of Silence (2023)


 Mogłoby się wydawać, że to szata graficzna jakieś gry komputerowej. Straszny kicz i działa odstraszająco. Nie dajcie się zwieźć, bowiem za tą dziwaczną okładką, kryje się intrygująca i interesująca zawartość. Fani heavy/power metalu na pewno zadowoleni, ale nie tylko. Ten debiutujący niemiecki band o nazwie Sons of Eternity skrywa wiele twarzy. Potrafi zabrać nas w rejony modern metalu, czasami wyskoczy z jakimś progresywnymi elementami, a wszystko nastawione na pomysłowe melodie i oryginalny wydźwięk. Gdzieś w tym wszystkim jest hard rockowy feeling. Można rzec wybuchowa mieszanka, ale właśnie to znajdziemy na debiutanckim krążku "End Of Silence".

Niech was nie przerazi słowo "debiut", bo stoją zanim jednak doświadczeni muzycy, którzy potrafią tworzyć muzykę. Mamy przecież Matthiasa Shenka z Shylock, Jego doświadczenie, jego charyzma i styl śpiewania wnosi band od razu na wyższy poziom. Sporo band zyskuje dzięki jego głosowi. Potrafi oczarować słuchacza i wprowadzić go w ten inny świat. Nie można też pominąć zasług gitarzystów, bowiem Kirchgessner i Robner starają się nas zaintrygować. Szukają bardziej wyszukanych melodii, bardziej złożonych struktur i nie idą na łatwiznę. To jest główna atrakcja "End of Silence", czyli bogactwo dźwięków i ukrytych smaczków.

Płyta miała premierę 8 grudnia nakładem masacre records i band atakuje nas singlowym "In Silence". Cóż za świetny pokaz mocy i talenty. Jeśli tak ma brzmieć nowoczesny heavy metal z nutką power metalu to ja jestem na tak. Jest mroczny feeling, hard rockowy refren i zadziorny refren, który brzmi nowocześnie i świeżo. Kryje się gdzieś w tym też progresywność, ale wszystko zagrano ze smakiem. Killer, a to dopiero początek. Imponujące jest to wejście gitar w "Dark Orbit". Sam kawałek wykazuje cechy bardziej hard rockowe. Kolejny hicior na płycie i coraz bardziej zaczyna mi się to podobać. Zdarzają się słabsze momenty jak choćby taki "Stand Your Ground", który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Jakoś tak nijako. Sporo dobrego dostarcza też stonowany i chwytliwy "Travellers in Time", który też jest na pograniczu melodyjnego metalu i hard rocka. Przepiękny jest "Eye Of the Storm", gdzie dostajemy na dzień dobry melodię przepełnioną twórczością Kaia Hansena. Niby prosty motyw, a cieszy ucho. Rasowy przebój i chciałoby się więcej takiego grania. Co ciekawe band dobrze wypada w rockowej balladzie "Ruins" i zadbano o ładunek emocjonalny. Całość wieńczy przebojowy"Horizon" o wyraźnym, mocnym, mrocznym riffie. Znów znakomita mieszanka hard rocka i power metal. Sam utwór bardzo dobrze podsumowuje ten album, jego styl i jakość.

Sons Of Eternity nie nagrał płyty idealnie, nie nagrał płyty perfekcyjnej. Nagrał z pewnością album godny zapamiętania. W końcu nie często się zdarza, że tak atrakcyjnie brzmi mieszanka hard rocka, melodyjnego metalu i power metalu z domieszką progresywności, a wszystko podane w nowoczesnej formie. Można się zauroczyć tymi dźwiękami, które band nam serwuje. Posłuchajcie i sami oceńcie.

Ocena: 8/10

niedziela, 10 grudnia 2023

STARCHILD - Magic Well (2023)

 


Czasami trzeba sięgnąć dna, by przewartościować swoje dokonania i wziąć do serca wszelkie uwagi i narzekania fanów, by coś udoskonalić. Niemiecki Starchild, który miał dobry start, potem gdzieś zatracił swoją wartość i tożsamość. Na debiucie były gwiazdy i może to też zagwarantowało nam fanom pewien poziom utworów?  Mogło tak być. Kolejne wydawnictwa to była prawdziwa porażka i sięganie dna. Teraz Starchild powraca z 4 albumem i "magic Well" bije poprzednie dzieła i sięga tego co band prezentował na początku, z tym że jest to granie o kilka klas lepsze. 

Co się zmieniło? Przede wszystkim Sandro Giampietro rozwinął się jako wokalista, gitarzysta i kompozytor. Jego głos jest bardziej dojrzały i sprawdza się niemal w każdym rodzaju muzyki. W końcu znajdziemy tutaj elementy melodyjnego metalu, power metalu, czy rocka. W sferze partii gitarowych też dzieje sporo pozytywnego.  Mamy chwytliwe melodii, mamy rozmach i spory wachlarz różnych stylistyk i przez co album jest zróżnicowany. To dobrze rzutuje na całość. Jasne, jeszcze daleko do ideału i są pewne nie dociągnięcia. Gdzieś tam wkracza może i słabsze momenty, ale całościowo jest to najlepsze co Starchild nagrał.

Okładka skromna, brzmienie też co najwyżej dobre, bez większego szału. Jednak sama muzyka już pozytywnie zaskakuje. Zaczynamy od mocnego uderzenia, bo od przebojowego "War isnt over Yet", który wpisuje się w stylistykę europejskiego power metalu. Słychać, że Sandro przemycił coś z swojego grania u boku Kiske. Mamy coś z Helloween co bardzo cieszy. Szybki, zadziorny "Castles in the sky" potrafi z szokować pomysłowymi i melodyjnymi solówkami. Jest moc, jest pewność siebie i stara się grać na poziomie typowym dla niemieckiego power metalu. Brawo! Nie przemawia do mnie nijaki "Westernworld", który jest jakiś taki zbyt komercyjny. Troszkę progresywności dostajemy w stonowanym "Violent Violin", który stara się podziałać na nasze emocje. Warto na pewno wyróżnić jeszcze power metalowy "At the end of rainbow", marszowy "the golden train", czy pomysłowy "Cyber punk". Każdy z tych utworów to rasowe przeboje, które potrafią przekonać do twórczości Starchild, jeśli nie miało się z nimi styczności.  Znakomicie one oddają styl tej grupy i jakość tej płyty.

Starchild powrócił na właściwe tory i nagrał album zróżnicowany, pełen ciekawych melodii i zawierające hity, które potrafią zapaść w pamięci. Zdarzają się słabsze momenty, czy pewnie niedociągnięcia w sferze kompozytorskim czy aranżacyjnym, ale idzie to wybaczyć ekipie z Niemiec, bo nagrali swój najlepszy album.

Ocena: 8/10

sobota, 9 grudnia 2023

SIX FOOT SIX - Beggars Hill (2023)

 


Szwedzki Six Foot Six to już rozpoznawalna marka i spora w tym zasługa genialnego "Enf of all", który ukazał się w 2020r. Za sukcesem tej grupy z pewnością stoi lider grupy, czyli Kristoffer Gobel. Jego nazwisko dobrze znane jest fanom Falconer. Bardzo utalentowany człowiek, który tworzy muzykę z pogranicza melodyjnego heavy/power metalu z domieszką hard rocka. Nie kryje swoich inspiracji twórczością Hamerfall, Primal Fear, Volbeat czy Shakra, a nawet Falconer. 3 lata czekania i przyszedł czas na album nr 3 w dyskografii Six Foot Six. Płyta ukazała się 8 grudnia tego roku.

Po raz kolejny dostajemy znakomitą i klimatyczną szatę graficzną, która przykuwa uwagę i zapada w pamięci. Zadbano również o aspekt brzmienia i jest to mocne, wyraziste brzmienie, które nadaje całości odrobinę ciężaru i właściwej mocy. Sami muzycy wciąż są w znakomitej formie, a najlepiej prezentuje się Kristoffer. Jego barwa głosu, dbałość o melodie, czynią ten album prawdziwą gratką dla fanów takiego grania. Band ma swój styl, swoją wizję melodyjnego grania i robią to naprawdę bardzo dobrze. Jest lekkość, świeżość i pomysłowość, przez co nie ma mowy o nudzie. Ta formuła po raz kolejny się sprawdza i bardzo dobrze, że band nie bawi się w jakieś eksperymenty.

Band przemyślał sprawę i na pierwszy ogień idzie "Raise the Dead". Niby banalny riff, niby słychać coś tam z iron maiden, ale kawałek robi furorę. Chwytliwy riff i niezbyt skomplikowana struktura i łatwo wpadający w ucho refren i hicior gotowy. Jeszcze lepszy jest przebojowy "Tears" i z wybijającą się grą Snowy Shawa, który jest jednym z najlepszych perkusistów. Potrafi czynić cuda na perkusji. Hard rockowy pazur dostajemy w nastrojowym "Voices inside", który potwierdza że band stara się urozmaicać swój materiał. Nie ma grania na jedno kopyto, co jest sporym autem. Lekko i melodyjnie jest również w "Analog Man". Solidny kawałek, ale czuć lekki spadek formy. Dalej znajdziemy "riding the tide", który sprawdza się jako prosty i mało wymagający heavy metal. Ożywienie następuje wraz z pojawieniem się szybszego "Fire will Burn", który przemyca wyraźne wpływy Judas Priest. Brawa za melodię, która zdobi "The Prodigy", który jest również ważnym przystankiem na płycie. Wyraźny hit i mam nadzieję, że zostanie zagrany na żywo. Six foot six ma smykałkę do tworzenia przebojów i to słychać od pierwszych sekund. Można też delektować się niezwykłą porcją melodyjnych riffów i solówek w "The homecoming", który również zaliczam do najważniejszych momentów na płycie.

Odnotowałem parę słabszych momentów, kilka niedociągnięć, jednak całościowa płyta wzbudza bardzo pozytywne emocje. Udało się utrzymać bardzo dobry poziom poprzedniego wydawnictwa i udało się stworzyć nową porcję hitów. Six Foot Six rośnie w siłę, a "Beggars Hill" z pewności przysporzy grupie nowych fanów. Gorąco polecam posłuchać, co ta szwedzka grupa gra, bo mają talent.

Ocena:8.5/10


piątek, 8 grudnia 2023

GREYDON FIELDS - Otherworld (2023)


 Niemiecki Greydon Fields w dalszym ciągu zagłębia tematykę mrocznego, posępnego, ponurego dark power metalu. Ta dobrze znana niemiecka toporność miesza się z mrocznym klimatem, wyszukanymi motywami i słychać gdzieś tam echa Arthemis czy Thunderstone, choć Greydon Fields podąża własną ścieżką. Pierwsze albumy robiły wrażenia, więc bez zastanowienia sięgnąłem po "Otherworld". Płyta ukazała się 1 grudnia nakładem Roll The Bones Records.

Skład bez zmian, Stylistyk również bez większych zmiana, ale muzyka niższych lotów niż poprzednie wydawnictwa. Uleciała jakby pomysłowość, ta dawka wyrazistych i godnych uwagi melodii. Tym razem jest zachowawczo i przewidywalnie. Troszkę szkoda, bo band zmarnował potencjał na coś wyjątkowego. Nie każdemu też przypadnie wokal Volkera Mosterta, który jest specyficzny i momentami troszkę gryzący się z muzyką. To właśnie też nadaje charakteru całości. Okładka też jakaś taka nijaka, a samo brzmienie nie ratuje sprawy.

To co znajdziemy to 41 minut muzyki, która jest co najwyżej dobra. "The Machine" troszkę średnio sprawdza się jako otwieracz. Nie ma mocy, drapieżności i ogólnie to solidny heavy metal w niemieckim wydaniu, ale nic ponadto. O wiele ciekawszy jest "otherworld", gdzie jest więcej dynamiki, a i solówki są bardziej żywiołowe i przemyślane. Nie wiele dobrego wnosi "Seven years", gdzie główny motyw gitarowy jest jakiś bez wyrazu, a sama konstrukcja utworu też niczym specjalnym nie zachwyca. Sprawę ratuje troszkę bardziej dopracowany refren, ale to niestety za mało. Jednym z najciekawszych kawałków na płycie jest rozpędzony i zadziorny "Another Dawn", który rzeczywiście daje sygnał, że band gra power metal. Band pokazuje też pazur w bardziej dopracowanym "Time is a killer". Niby nic odkrywczego, a robi wrażenie. Zabrakło ostatniego szlifu i może bardziej ciekawszej melodii. Pozytywnie też prezentuje się najdłuższy na płycie "the eternal idol", który przypomina, że jest to zdolny band, który stać na utwory z górnej półki.

Tym razem greydon fields nagrał co najwyżej dobry krążek, który  miewa przebłyski. Jest kilka mocniejszych riffów, kilka ciekawych i wciągających melodii. Niestety jako całość album już sporo traci. Niby album trwa 41 minut, a troszkę zaczyna się to dłużyć w pewnym momencie. Szkoda, bo na poprzednich wydawnictwach Greydon fields pokazał, że potrafi stworzyć coś wyjątkowego.

Ocena: 6/10

wtorek, 5 grudnia 2023

MAGNUM - Here Comes the rain (2024)


 W roku 2022 brytyjski Magnum obchodził 50 lat działalności. Kawał czasu i sporo wydawnictw za nami, a na przyszły rok przewidziana jest premiera "Here comes the Rain". To już 23 album w dorobku tej grupy i najlepsze jest to, że i tak wiadomo co dostaniemy i jak to mniej więcej będzie brzmieć. Lata lecą, trendy się zmieniają, a Magnum dalej gra melodyjny hard rock, z domieszką aor, czy progresywnego rocka. Nie ma zaskoczenia i to jest płyta typowa dla zespołu. Wysoki poziom i owszem jest, ale to zasługa tych doświadczonych muzyków. Bez nich tego by nie było.

Czy byłby Magnum tak wielki i rozpoznawalny, gdyby nie fenomenalny Bob Catley? Ten jego głos jest uroczy i mimo upływu lat wciąż ma taką samą siłę. Mało kto potrafi tak nadać utworom charakteru, emocji i klimatu. Mistrz w swoim fachu. Na nowym albumie wciąż czaruje swoim głosem.  Klawiszowiec Rick Benton też zadbał o podniosłość, rozmach i odpowiednią oprawę. No i jeszcze nie można zapomnieć o gitarzyście Tonym Clarkinie, który jest również filarem zespołu. Tym razem partie są pomysłowe i dzieje się sporo dobrego w tej sferze. Słychać urozmaicenie, pasję i miłość do hard rocka.

Miło znów widzieć taką pozytywną i nastrojową okładkę. Dopełnieniem jest lekkie, rockowe brzmienie, które współgra z zawartością. Dźwięki są przejrzyste i miłe dla ucha. Sama płyta zawiera 10 utworów i o dziwo znów band przygotował dojrzały i przemyślany album. Nie jest to może najlepsze co stworzył Mangum, ale to wciąż wysoki i niedostępny poziom dla niektórych. Otwierający "Run in the Shadows" to soczysty, brytyjski hard rock w lekkim i przyjemnym klimatem. Przebojowy refren i melodyjność robią robotę. Przepiękny jest tytułowy "Here comes the rain". Lekkie, marszowe tempo i choć nie ma mocnego riffu, czy zadziorności, to utwór rzuca na kolana. Powala klimatem, pomysłowością i tą magią, którą Magnum od lat kreuje.  Nie brakuje, prostych i radiowych hitów i taki właśnie jest "After the silence". Na singiel wybrano "Blue Tango" i w sumie nie dziwi, skoro jest tu coś z lat 80, a także coś z Deep Purple. Brzmi to klasycznie, więc nie jeden fan hard rocka będzie chciał zapoznać się z całością. Ciarki mnie przeszły kiedy wkroczył "The Day he Lied" i co to za cudo. Gdzieś tam echa "Stargazer" Rainbow, jest coś z "Tears of Rage" Primal Fear. Melancholijny kawałek o podniosłym charakterze. Jak dla mnie najlepszy kawałek z całej płyty. Żywy dowód na to, że geniusze i że w ciąż mają do powiedzenia. Piękna jest też ballada "Broken City", czy marszowy i rozbudowany "Borderline" , który znów oddaje to co najlepsze w muzyce Magnum. W takim prostym, marszowym hard rocku wypadają genialnie. To kolejna perełka z tej płyty.

Premiera "Here comes the rain" przewidziana na 12 stycznia 2024. Ta płyta potwierdza, że rok 2024 zacznie się naprawdę od świetnego hard rockowego krążka. Magnum to marka znana i nie trzeba przedstawiać nikomu. Każdy wie co grają i na jakim poziomie. Ta płyta nie wymaga recenzji, ani zachęty. Wypatrujcie nowego dzieła Magnum, oni wciąż mają to "coś".

Ocena: 9/10

niedziela, 3 grudnia 2023

ELDTRICH - Innervoid (2023)


 Nie ma Terence'a Hollera w Eldtrich. Wielu fanów pewnie skreśliło ten włoski zasłużony band, który dał podwaliny pod progresywny power metal, stając się jednym z najważniejszych zespołów w tej dziedzinie. Stał się wielką gwiazdą pokroju Labyrinth, Vision Divine czy Secret Sphere. Terence był w zespole od początku i w sumie dla wielu będzie to cios, bo jego osoba, jego głos na zawsze będzie kojarzył się z tym zespołem i będzie przypominał stare dobre czasy. Eldtrich podjął trudne wyzwanie i postanowił kontynuować swoją działalność, ale z nowym wokalistą. Pojawił się Alex Jarusso. Mało znany wokalista, którego nikt nie kojarzy. Czy to miało prawo się udać?

Alex Jarusso nie będzie nigdy Terencem, ale ma swój charakter, swój genialny głos, który wprowadza band na nieco inne rejony. Band jakby bardziej oddalił się w rejony melodyjnego grania, bardziej zagłębiając ten aspekt. Skupili się również na podniosłych i pełnych rozmachu refrenach. Progresywność jest, ale odgrywa formę uzupełnienia, upiększenia i to mi bardzo odpowiada. Alex wyczynia cudo i ta nowa forma Eldtrich bardzo mi odpowiada.

Brzmienie mocne, wyraziste i takie współczesne. Znakomicie podkreśla jakość i talent panów z eldtrich. Nie można pominąć Eugene i Rudj, którzy wykreowali zgrany duet gitarowy. Ten duet dostarcza sporo emocji i wyjątkowych melodii. Nie idą na łatwiznę i serwują wysokiej klasy zagrywki gitarowe. Wystarczy odpalić "Handful of Sand", by się przekonać o sile tych gitarzystów. Prawdziwy majstersztyk i znakomity przykład jak powinien brzmieć progresywny power metal z górnej półki. Cudo! Zadziorny i nieco mroczniejszy "Born on Cold Ash" też jest pełen smaczków i ciekawych rozwiązań. Refren przeszywa na wylot i zostaje na długo z nami. Nieco lżej i bardziej przebojowo mamy w "elegy of Lust". Band znakomicie bawi się konwencją progresywnego power metalu. Od razu słychać, że to włoska ekipa. Przepiękna jest ballada w postaci "Wings of Emptiness", która jest bardzo emocjonalna i łapiąca za serce. Nic dodać nic ująć. Troszkę odstaje bardziej elektroniczny "From the Scars". Nie jest to zły kawałek, ale jakoś nie pasuje mi do całości. Za bardzo przekombinowany. Nowocześnie zagrany power metal znajdziemy w agresywniejszym "Lost days of winter". Całość wieńczy niezwykle energiczny i drapieżny "Forgotten Disciple". Jak kończyć to z przytupem, tak żebyśmy długo jeszcze myśleli o "Innervoid".

Nie Terence;a, jest nowa era "Eldritch" i uważam, że band zyskał na tym. Jest świeżość, próba pójścia w troszkę bardziej przebojowe i bardziej przystępne rejony. Eldritch wciąż jest jednym z najważniejszych zespołów grających progresywny power metal, a ten album to dowodzi. Jak dla mnie jeden z najlepszych albumów jakie stworzył ten włoski band. Brawo!

Ocena: 9/10

sobota, 2 grudnia 2023

SKILTRON - Bruadarach (2023)


 "Bruadarach" to już 6 album tej argentyńskiej formacji o nazwie Skiltron, która tworzy muzykę od 2004r. Mają swój styl, swoje pomysły na kompozycje i robią kawał dobrej roboty. Każdy kto kocha mieszankę folk metalu i power metal, ten powinien sięgnąć po twórczość Skiltron. Zwłaszcza jeśli ktoś gustuje w muzyce pokroju Winterstorm, Elvenking, Falconer, czy nawet Running wild, ten powinien zaprzyjaźnić się z Skiltron od pierwszych dźwięków. Nowy album to może nie płyta idealna, ale melodyjna i pełna ciekawych pomysłów.

Okładka może nie wiele zdradza, ale możecie być pewni że nie czeka nas nudne i bez pomysłu melodie. Panowie stanęli na wysokości zadania, by materiał był dopracowany, zwarty i treściwy. Folkowe elementy nie przeszkadzają, nie utrudniają odbioru, a tworzą odpowiedni klimat. Fenomenem jest bez wątpienia postać wokalisty. Paolo Ribaldini pojawił się w zespole w 2022r i w tym roku zasilił jeszcze dobrze znany Leverage. Ma głos odpowiedni dla takiego grania. Potrafi budować nastrój i nadać kompozycji melodyjnego charakteru. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Podstawą zespołu jest bez wątpienia gitarzysta Emilio Souto, który dwoi się i troi by było intrygująco i zróżnicowanie. To jest akurat spory plus.

Mamy znakomite i podniosłe intro w postaci "Triumph and Devotion" i od razu słyszę wyraźne wpływy Running Wild. Przepiękna niespodzianka i już nogi same chodzą i chce się usłyszeć kolejne utwory. Energia i pomysłowa melodia rodem z płyt running wild czy grave digger i z miejsca "As we fight" stał się jednym z najlepszych utworów na płycie. Kolejny hicior to bez wątpienia "Where the heart is" i znów band błyszczy. Niby jest lekko, niby folkowo, a utwór szybko wpada w ucho. Mocny riff, prosty i chwytliwy refren sprawiają, że ciężko się temu kawałkowi oprzeć. Nawet rozbudowany "Proud to defend" broni się i pokazuje, że band jest wszechstronny i potrafi się odnaleźć w bardziej epickim kawałku. Najostrzejszy na płycie jest "Rob Roy" i znów rozpędzone tempo i wyraźne wpływy Running Wild. Band w takich kawałkach wypada najlepiej. Dobrze wypada też pełen folkowych patentów "hasta Ye back", który również nastawiony jest na przebojowość.

Jasne są słabsze momenty, albo za dużo folkowego klimatu, ale całość trzyma bardzo dobry poziom i jestem mile zaskoczony. Nie spodziewałem się tak wartościowego albumu i dobrze zmieszanego power metalu z folk metalem. Panowie odwalają kawał dobrej roboty i to wszystko ma sens. To nie jest jakieś bezmyślne granie, z którego nic nie wynika. Potencjał drzemie w Skiltron i z pewnością warto obczaić co tym razem zmajstrowali.

Ocena: 8/10

piątek, 1 grudnia 2023

AXENSTAR - Chapter VIII (2023)


 Axenstar to rozpoznawalna marka w power metalowym światku. Powstali na fali wielkiego zainteresowania power metalu, kiedy ta muzyka zaczęła się na dobre rozwijać. Pierwsze albumy do dziś stanowią dla fanów gatunku prawdziwą ucztę. Band nie raz pokazał, że ma w sobie to coś i potrafi nagrać materiał z górnej półki. Od kilku płyt poziom muzyki troszkę spadł, ale ja wciąż sięgam po kolejne wydawnictwa wciąż wypatrując jakości z dawnych płyt. 4 lata czekania i o to jest "Chapter VIII" czyli 8 album studyjny w dorobku tej zasłużonej szwedzkiej formacji. Tym razem miłe zaskoczenie, bo band nagrał naprawdę przemyślany i dojrzały materiał. Nie jest to jeszcze majstersztyk jak za najlepszych lat, ale obrano właściwy kierunek.

Co się zmieniło? Stylistyka na szczęście nie, ale tym razem band popracował nad melodiami, nad motywami gitarowymi i zadbano o to, żeby aranżacje były atrakcyjne. Cały czas się coś dzieje i nie ma nudy. Nic odkrywczego Axenstar nie gra, ale ta znana i dobrze formuła sprawdza się tutaj. Zabrakło może większej dawki przebojowości, czy odrobiny drapieżności. Naprawdę bardzo dobrze się tego słucha i tutaj na pewno słowa uznania dla niezmordowanego wokalisty Magnusa Winterwilda, który od lat jest znakiem rozpoznawczym tej formacji. Jego głos idealnie pasuje do rycerskiego, pełnego fantasy power metalu. Sporo dobrego robią gitarzyści, bowiem zarówno Jens i Joakim nie próżnują i wygrywają ciekawe melodie, które umilają nam czas.

Przepiękna okładka, taka typowa dla power metalu kusi i zachęca by sięgnąć po album. Tak ma właśnie być. Soczyste brzmienie jest znakomitym uzupełnieniem. 45 minut muzyki i w sumie oparto cały krążek na krótkich i treściwych kawałkach. Przepiękny i dynamiczny w swojej oprawie jest "Heavenly Symphony" i tutaj band zabiera nas do lat 90. Słychać wpływy sonata Arctica, Stratovarius czy Insania. Taki klasyczny i przebojowy power metal. Marszowy i nieco bardziej podniosły "the great deceiver" znakomicie urozmaica materiał i pokazuje, że Axenstar potrafi się odnaleźć w takiej strukturze. Błyszczy na płycie melodyjny i niezwykle chwytliwy "The Flame of Victory", który przypomina złote lata axenstar. Riff niezwykle pomysłowy, choć bazujący na sprawdzonych patentach.  Jeden z najciekawszych kawałków z nowej płyty. Podobne emocje wywołuje energiczny "No surrender", który również ma coś z twórczości Sonata Arctica.  Band gra z pasją i przekonaniem i to imponuje. Dawno Axenstar nie grał z taką dynamiką. Na samym końcu dostajemy równie lekki i melodyjny "Life Eternal", który idealnie podsumowuje z czym mieliśmy do czynienia i jak teraz brzmi Axenstar.

Kto nie zna tej grupy, to może śmiało sięgnąć po nowy krążek, bo jest spora szansa, że po lubi to co band gra. Fani Axenstar na pewno będą zachwyceni, a także każdy kto lubi klasyczny, rycerski power metal, który mocno nawiązuje do lat 90. Axenstar może nie nagrał najlepszej płyty, ale z pewnością wstydu nie przynosi i nawet śmiało bym zaliczył do tych najciekawszych w ich dorobku. Płyta warta uwagi!

Ocena: 8.5/10

czwartek, 30 listopada 2023

RIGORIOUS - Night of Retribution (2023)


Co raz więcej pojawia się kapel młodego pokolenia i to dobry znak. Miło jest widzieć, że ten gatunek muzyczny się rozrasta i przyciąga rzeszę młodych słuchaczy. Jedni są lepsi, inny gorsi, ale też trzeba zauważyć, że konkurencja jest ogromna i jest tak naprawdę w czym wybierać. Przebić się nie jest łatwo, tak więc przetrwają najsilniejszy. Czy debiutujący w tym roku niemiecki Rigorious przetrwa próbę czasu i znajdzie swoich odbiorców?

Oklepana formuła, brak wyrazistych motywów gitarowych, brak przebojów i siły przebicia sprawiają, że płyta staje się jednorazową wyprawą w znane i dobrze sprawdzone miejsca. Nie ma w tym wszystkim świeżości i przekonania. Nie pomaga obecność Chrisa Boltendahla, który czuwał nad brzmieniem i miksem. Niestety, ale muzycznie za brakło emocji, pomysłów i power metalowej drapieżności. Bywają momenty słabsze i czasami zawieje nudą. Co przeszkadza? Z pewnością specyficzny i troszkę bezbarwny wokal Lukasa Remusa, który gdzieś przepada w gąszczu partii gitarowych. Tutaj jest znacznie ciekawiej, choć gitarzyści  Lukas Famula i Christopher mogli bardziej się postarać i stworzyć coś mocniejszego i bardziej dopieszczonego. Słychać, że brakuje tutaj czegoś w tych kompozycjach. Band nie potrafi tworzyć hiciory, które by na dłużej zostały ze słuchaczem. Miły dodatkiem na pewno są wstawki klawiszowe, które dodają troszkę przestrzeni i melodyjności. Dobrze to potwierdza "Victory", nieco folkowy "Fight for your lives", bardziej energiczny "Ride till we die", czy nastrojowy i podniosły "Behind the curtains" . Reszta utworów jest albo średnia, albo jakoś nie zapada głęboko w pamięci.

"Night of retribution" to solidny heavy/power metal z ciekawymi przebłyskami. Brakuje dopracowania, elementów zaskoczenia, jakiegoś powiewu świeżości. Muzyka tutaj jest wtórna, przewidywalna i pozbawiona przebojowości. Szkoda, bo band grać potrafi tylko jakoś zabrakło pomysłów i ciekawych aranżacji, żeby porwać słuchacza. Płyta jakich wiele, niestety.

Ocena: 5.5/10

środa, 29 listopada 2023

DIVINER - Avaton (2023)


Grecki Diviner to już rozpoznawalna marka, choć band działa tylko od 2011r. To kolejny dowód na to, że grecka scena kryje sporo utalentowanych kapel. O tym zespole było już głośno kiedy wydali debiut "Fallen Empires",  a także kiedy 4 lata później wydali "Realms of Time". Panowie tworzą muzykę z pogranicza heavy/power metalu, gdzie słychać inspiracje takimi kapelami jak Nightmare, Innerwish, Firewind, czy Primal fear. Niestety skład z poprzednich płyt nie przetrwał i w 2019 r zebrano nowych ludzi. Nowy rozdział zespołu został przypieczętowany nowym albumem, który nosi tytuł "Avaton". Płyta ukazał się 10 listopada tego roku nakładem wytwórni Rock of angels records.

Zestawiając album z poprzednimi czuje lekki niedosyt i wyczuwam lekki spadem formy. Jest patos, epickość i rozmach, ale odnoszę wrażenie że to wszystko jest przesadzone. Przerost formy nad treścią, to na pewno. Jest rozbudowany "Hall of The Brave" i jest epickość, rycerski klimat. Troszkę wydłużone na siłę, ale jest sporo ciekawych motywów tutaj zawartych. Utwór na pewno ma intrygujące momenty. Zamykający "the battle of marathon" też mógłby być krótszy. Ponury klimat i stonowane tempo to atuty, tylko jakoś nie udało się utrzymać zainteresowania przez cały kawałek.  Wokalista Yiannis to prawdziwy skarb i sprawdza się w takiej konwencji. Jego głos potrafi kruszyć mury, ale i też budować nastrój i wnieść podniosłość do kompozycji. Teo i  Alex stworzyli zgrany duet i ich partie gitarowe są zagrane z pomysłem i dbałością o detale. Znakomicie łączą heavy metalową agresję z melodyjnością. Nie brakuje ciekawych motywów i cały czas sporo dobrego dzieje się w sferze partii gitarowych. Tym razem band korzystniej wypada w prostszym, mocniejszym graniu, które dobitnie wybrzmiewa w "Mountains High". Bije z tego utworu pozytywna energia i to dopiero początek. Jeszcze lepszy jest, niezwykle melodyjny "Dancing in the Fire". To jest Diviner w takiej formie jakiej ja ich pokochałem. Pokaz mocy i ich pomysłowości. Z kolei taki "Cyberwar" wykazuje cechy bardziej progresywny i nawet momentami hard rockowe. Tym razem można odczuć lekki spadek formy. Wyróżnić z pewnością trzeba przebojowy "Hope will rise", czy zadziorny "Dominator", który został przyozdobiony ciekawymi zagrywkami gitarowymi. Nie da się nudzić przy tym nudzić. To jest właśnie Diviner w swojej najlepszej okazałości.

"Avaton" to z pewnością album wartościowy i godny uwagi. Panowie grają na wysokim poziomie, który dla nie których jest poza skalą. Mamy tutaj soczysty heavy/power metal do jakiego nas przyzwyczaili. Nie obyło się bez wpadek i słabszych momentów. Czuć lekki spadek i odnoszę wrażenie, że album słabszy jest od swoich poprzedników. Bardzo dobry album w swojej kategorii, ale patrząc na poczynania greków, to wskazałbym "avaton" jako najsłabszy w ich dyskografii.

Ocena: 8.5/10
 

wtorek, 28 listopada 2023

ROGUE DEAL - Escape from justice (2023)


Słuchając debiutanckiego albumu grupy Rogue Deal można odnieść wrażenie, że to brytyjska kapela, która powstała w latach 80. Jak się okazuje "Escape from justice" to debiutancki album włoskiej formacji, która działa od 2017r. Band czerpie garściami z twórczości Diamond head, Tygers of Pan Tang i przede wszystkim iron maiden. Tak więc każdy kto lubi nwobm i lata 80, ten powinien zapoznać się z tym co prezentuje Rogue Deal.

W tej włoskiej formacji bardzo ważną rolę odgrywa duet gitarowy tworzony przez Matteo i Gianluca, który nadaje klimatu lat 80. To za ich sprawą płyta ma taki klasyczny wydźwięk i roi się od chwytliwych melodii. Wszystko jest zagrane na bardzo dobrym poziomie, a co troszkę psuje zabawę to fakt, że band niczego oryginalnego ani pomysłowego nie prezentuje. To dobrze odgrzany kotlet, ale tez nic nadzwyczajnego, co podbiłoby świat. Nie można też zapomnieć o Michele Turco, który swoim wokalem idealnie wpasowuje się w styl grupy i potrafi przybliżać nam klimat nwobhm i lat 80. Band jest zgrany i panowie potrafią grać i zaciekawić słuchacza. Zabrakło przebłysku geniuszu, jakiegoś elementu zaskoczenia, aby osiągnąć w pełni sukces.

Przepiękny jest otwieracz "Dafcon 1", czyli instrumentalny kawałek, który przypominaczy czasy iron maiden z dwóch pierwszych płyt. Cudo! Pierwsze uderzenie to rozpędzony "Lighting Force" i wszystko brzmi znajomo, ale jest pasja, radość z grania i to się udziela słuchaczowi. NWOBHM pełną gębą. Nie brakuje też hitów, które potrafią zapaść w pamięci. Przykładem tego jest "Night Ranger". Prosty motyw, banalny refren, a kawałek dostarcza sporo frajdy. Dobrze wypada też kolejny instrumentalny kawałek, czyli "Starmirror". Jest jeszcze na koniec 9 minutowy "When fear has tales to tell", który jest nie potrzebnie wydłużany na siłę i wieje troszkę wtórnością.
 
Werdykt? Kawał bardzo solidnego heavy metal w klasycznym wydaniu. Troszkę brakuje do perfekcji, troszkę wieje wtórnością. Band nadrabia szczerym przekazem i miłością do nwobhm, zwłaszcza twórczości żelaznej dziewicy. Warto dać szansę i posłuchać co gra włoski Rogue Deal.

Ocena: 7.5/10

poniedziałek, 27 listopada 2023

DONT DROP THE SWORD - Age of heroes (2023)


 Koniec czekania na nowy album niemieckiej ekipy Don't drop the sword. To band, którego początki sięgają roku 2016.  Wtedy wszystko się zaczęło, a band zaczął stawiać pierwsze kroki w metalowym światku. Zespół gra muzykę z pogranicza melodyjnego heavy/power metalu. Nie brakuje folkowych elementów czy dźwięków godnych bardów. Coś z Blind Guardian, Running Wild czy Falconer można uświadczyć słuchając najnowszego krążka "Age of Heroes". Panowie jednak mają swój styl i swoje podejście do metalu. Jednym się spodoba, a innym nie.

To nie jest zespół, który położy nas na łopatki mocnymi riffami, agresywnymi partiami gitarowymi czy niezwykłą dynamiką. Dont drop the sword to band bardziej nastawiony na klimat, na pokręcone melodie i bardziej wyszukane melodii. Niby plan dobry, tylko gdzieś w tym wszystkim utyka jakość. Utwory są dobre, ale brakuje im ikry, tej magii i czegoś co by powaliło na kolana. To po prostu dobrze zagrany metal, ale nic ponadto. Troszkę szkoda, bo przecież potencjał jest na coś wyjątkowo. O ile można pochwalić Korbiego i Maxa, za partie gitarowe i całkiem dobre urozmaicenie materiału. O tyle wokalista Anti troszkę rozczarowuje. Niby pasuje do tego co band gra, ale jakoś brakuje mocy i przekonania.

Piękna i klimatyczna okładka zachęca by sięgnąć po owe wydawnictwo i przekonać się na własnej skórze co potrafi Don't drop the sword. Spokojnie zaczyna się "Demon Divine", który z klimatycznego kawałka w stylu bardów, przerodził się w szybszy, power metalowy utwór. Echa Blind Guardian są. Podobną strukturę ma równie rozbudowany "Of Love and Loss". Czasami mamy przerost formy nad treścią, co potwierdza "Twelve steps (to hell), który nie jest zły, ale po prostu zbyt długi i troszkę przekombinowany. Pojawia się gościnnie Liv Kristine w nastrojowym i epickim "A murder of ravens". Znowu troszkę wydłużanie na siłę i chęć przemycenia jak najwięcej motywów.  Największą przebojowość wykazują melodyjny "King Of Thieves" czy "Echoes of the past".

Płyta ma swój klimat i band oddał to jest charakterystyczne dla bardów. Skojarzenia z Blind Guardian są jak najbardziej na miejscu. Popracować troszkę nad kompozycjami, aranżacjami, nad jakością i mają szansę się przebić do pierwszej ligi. Póki co jest to dobry album, który daje nadzieje na coś lepszego w przyszłości, jeśli chodzi o zespół Don't drop the sword.

Ocena: 6.5/10

niedziela, 26 listopada 2023

BURDEN OF GRIEF - Destination Dystopia (2023)


Niemiecki Burden of Grief działa od 1994 r i reprezentuje gatunek zwany melodyjny death metal i jakoś nigdy nie trafiłem na ich twórczość. Tym razem piękna okładka świeżo wydanego "Destination Dystipia" sprawiła, że dałem się skusić na ich muzykę.  To muzyka skierowana do fanów Dark tranquiillity czy In Flames. Nie jest to może najlepsze co słyszałem w melodyjnym death metalu, ale panowie grają na przyzwoitym poziomie i nowy album zasługuje na uwagę.

Ten kto szuka powiewu świeżości, przebłysku geniuszu, czy elementów zaskoczenia, ten tego tu znajdzie. Kto lubi solidny melodyjny death metal oparty na sprawdzonych patentach i zagrywkach. Można odnieść wrażenie, że to wszystko już gdzieś i to nawet w lepszej formie. Pod tym względem Budern of Grief jest na straconej pozycji. Czym może zachwycić to ciekawymi melodiami, zadziornością i drapieżności. Taką strategię też obrali i poradzili sobie całkiem dobrze.

Płytę otwiera "World Under Attack", który może nie grzeszy oryginalnością, ale ma do zaoferowania mocny riff i drapieżność. Troszkę mroczniejszy "Exposed to the Dark" też jest dobry w swojej konstrukcji, choć niczego nowego tutaj nie ma. Pod względem melodii dobrze prezentuje się "The devils Bride". Podobnie jest choćby w przypadku tytułowego "Destination Dystopia" czy "My suicide", gdzie pierwsze skrzypce grają melodie. Dużo dobrego się tutaj i nawet specyficzny wokal Mike;a Huhmanna tak nie przeszkadza i wpasowuje się w konwencję zespołu.

W roku 2021 do grupy doszedł gitarzysta Hellmuth i wspiera on Hanflanda. Duet dobry, ale nie zapada niczym specjalnym pamięci. Kto wie może w przyszłości panowie nas czymś zaskoczą i wzbiją się na wyżyny w swoich możliwości? Wszystko możliwe. Póki co zostajemy w drugiej lidze melodyjnego death metalu. Mimo pewnych niedociągnięć i widocznych wad, to wciąż płyta, która jest miła w odsłuchu i warta zapoznania się.

Ocena: 6.5/10
 

piątek, 24 listopada 2023

HIGH SPIRITS - Safe on the other side (2023)


 "Safe on the other side" to najnowszy album amerykańskiego High Spirits, a może raczej multiinstrumentalisty Chrisa Blacka, który dał się poznać z takich kapel jak Dawnbringer czy Pharaoh.  Potrafi stworzyć dobry materiał z pogranicza melodyjnego metalu i hard rocka, co z reszta udowodnił wydając debiutancki krążek High Spirits.  Potem już bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej.  Jak tym razem wyszło?

Na pewno nie ma tragedii i dostajemy solidny,melodyjny heavy metal z nutką hard rocka. Oklepane motywy, wtórność, brak świeżości to bolączka tego krążka. Z drugiej strony jest to w miarę dobrze zagrane, a przynajmniej na tyle że dobrze się tego słucha.Przynajmniej większość utworów jest miła dla ucha.  Wystarczy odpalić przebojowy "In the Moonlight", żeby się przekonać że Chris Black tym razem wziął się za komponowanie i słychać, że wniósł pewne poprawki względem ostatniego dzieła. Lekki, hard rockowy "one day closer" imponuje niezwykle melodyjnym riffem i klimatem lat 80. Dominują stonowane, rockowe kawałki jak "Memories" czy "Good night', gdzie dostajemy proste i nieco pozbawione mocy partie gitarowe. Niby jest klimat lat 80, jest melodyjność, ale brakuje mocy, drapieżności, tego heavy metalowego pazura. Strasznie to wszystko ugrzecznione i przewidywalne.

High Spirits to muzyka średnich lotów, która jest produktem jednorazowego użytku. Słucha się tego dobrze w danym momencie, ale nie ma ochoty wracać do tego materiału i rozmyślać nad nim. Kilka udanych momentów to trochę za mało, żeby powstało coś wyjątkowego szkoda.

Ocena: 6/10

czwartek, 23 listopada 2023

EMERALD RAGE - Valkyrie (2023)


Debiut amerykańskiej formacji Emerald Rage, który ukazał się w 2021r wspominam bardzo dobrze. To była solidna porcja heavy/power metalu, który był skierowany przede wszystkim do fanów Running wild, Omen, czy Manowar. Rycerski klimat i udane pomysły na kompozycje sprawiły, że płyta mogła się podobać. Teraz band powraca z nowym dziełem i "Valkyrie" to swoista kontynuacja "High King". Płyta ukazała się nakładem Stormspell Records, który słynie z dobrych płyt z kręgu klasycznego metalu. Czy i tym razem jest podobnie?

Amerykański Emerald Rage idzie po linie najmniejszego oporu porzucając wszelkie próby eksperymentowania, szukania oryginalnego stylu, czy prób zaskoczenia słuchacza. Band obrał drogę rozwijania pomysłów z debiutu. Tak więc nie brakuje dużej dawki wpływów Running wild, które są wszechobecne. Przede wszystkim w partiach gitarowych, solówkach, riffach i motoryce poszczególnych kompozycji. Do tego głos Jake;a Wherley'a też jest mocno inspirowany manierą Rock'n rolfa. Brakuje już tylko tematyki pirackiej. Okładka może nie zachwyca, a samo brzmienie też takie tylko dobre, bez fajerwerków. Band podszedł do tego bardzo ostrożnie. Zresztą materiał i stylistyka też jest zachowawcza i bezpieczna. W końcu takie oklepane i dobrze odgrzane kotlety znajdą swoich miłośników. Na plus, że niezbyt dużo jest muzyki w klimatach Running Wild. Tutaj spory plus dla emerald Rage.

Najdłuższy na płycie jest "Paradiso". 10 minutowa podróż po dźwiękach, które od razu zabierają nas do twórczości Running Wild. Brzmi to trochę jak taka składanka różnych motywów, ale jest to dobrze zagrane i można śmiało powiedzieć, że to mocny punkt programu "Valkyrie". Kolos również pojawia się na otwarcie. "Prince of the moon" to utwór urozmaicony i przeplatający różne ciekawe zagrywki. Troszkę mniej Running wild, a więcej agresywniejszego heavy/power metalu. Wstęp "Archangels" brzmi niczym kopia "Whirlwind", ale sam utwór brzmi zupełnie inaczej, choć energia i melodyjność jest na podobnym poziomie. Kawał dobrej dawki starego running wild.Pomysłowo zaczyna się też "Desolation" i choć nie brakuje tutaj energii czy chwytliwości, to gdzieś zaczyna przeszkadzać oklepana formuła i odgrzewanie kotletów. Band mało daje od siebie, przez co ciężko przebić się do pierwszej ligi. Tytułowy "Valkyrie" niby miał być bardziej epicki, bardziej rycerski, ale też nie wyszło tutaj wszystko tak jak trzeba. Jakbym miał wskazać najlepszy kawałek na płycie to wskazałbym "Saints & heretics". W końcu band czymś zaskoczył, a sama formuła prezentuje się o wiele lepiej. Sam riff wgniata w fotel i to jest Running wild ze swoich najlepszych lat. Rasowy hicior i gdyby tutaj było więcej takich perełek, to na pewno ocena byłaby znacznie wyższa, a sam band może by się przebił do grona najlepszych zespołów młodego pokolenia. Rozpędzony i niezwykle melodyjny "A broken Silence" to rasowy killer w power metalowej oprawie. Natomiast "Stone monkey" to nie potrzebny wypełniacz.

Emerald Rage zrobił swoje i nagrał najlepszy album jaki potrafił. Nie ma może niczego oryginalnego, a band nie próbuje zaryzykować by stworzyć coś świeżego. Kto lubi prosty i łatwo wpadający heavy metal  z elementami Running wild, ten dobrze trafił i będzie czerpał prawdziwą radość z zaprezentowanego materiału. Satysfakcja gwarantowana. Każdy inny słuchacz, który szuka czego ambitnego może odpuścić sobie "Valkyrie". Taka jest prawda.

Ocena: 8/10